2 października 2001 r. otrzymałem olbrzymią niezapowiedzianą
przesyłkę zawierającą setki stron o owym szarlatanie spreparowaną w podniosłym
tonie przez Mieczysława Jacka Skibę, który zachęcał do lektury:
"KOCHANI
Bóg Jest Miłością. Doświadczyłem w objawieniu pełni Bożej Miłości — Pełni Ducha Świętego. Wcześniej Jezus przeprowadził mnie przez objawienie piekła. Teraz jako świadek Boga piszę i apeluję o ekumenizm. Apeluję o miłość, wyrozumiałość i prawdę. Prawda się jawi bowiem wieloma obliczami rzeczywistości stworzonej, a jednocześnie w rzeczywistości duchowej Prawda jest jedna dla wszelkiego stworzenia.
Każdemu kto poświęci swój czas na przeanalizowanie tej lektury pisanej od pierwszych tygodni po objawieniu do teraz z serca dziękuję.
Szczęść Boże."
Znalazłem się wśród wielu odbiorców tej arcydługiej
ewangelii o Sai Babie. Niestety nie poczułem się szczęśliwy z tego powodu.
Nie tylko ja, wśród odbiorców wybuchła polemika. Pan Niewalda pisał:
"Szanowny Panie M. Jacku Skibo
Po pierwsze:
Wysłanie do mnie listu tej wielkości, bez mojej zgody jest nieuczciwością i brakiem kultury internetowej.
Po drugie:
Jest Pan jak widzę wyznawcą Sai Baby — no cóż — należy tylko współczuć. Z załączonego pliku „listy" widzę, że nie jest Pan w stanie przyjąć żadnych logicznych argumentów, dlatego też nie zamierzam z Panem dyskutować.
Życzę miłego powrotu na łono Kościoła
Marcin Niewalda
PS. Nie ma się czym martwić, nie Pan pierwszy pomylił objawienie siebie z objawieniem Boga (Judasz, Manichejczycy,
Levellerzy, Kwityści, Jerzy Kalisen i jego zwolennicy, gnostycy, i wielu innych). Część z nich na szczęście wróciła przełknąwszy wstyd — błądzić jest rzeczą ludzką."
Szanowny Marcinie, piszesz, iż Jacek popełnia jakowąś nieuczciwość.
Otóż mylisz się, sądzę, że nieuczciwością byłoby np. przesłanie mi jakiegoś
większego dokumentu, no powiedzmy ok. 300 kB. List wielkości 1,35 MB zawierający
takie banialuki jest zwykłym chamstwem i radzę każdemu traktować to z nadgorliwą ostrożnością. Komuś takiemu należy nie ufać a priori.
Teraz do Jacka: nie wiem kolego jakie bóstwo natchnęło Cię do dołączenia mojego adresu do listy
szczęśliwych odbiorców tej papki intelektualnej szarlatana Sai Baby, lecz jeśli
drzemie w Tobie resztka uczciwości — usuń go natychmiast ze swojej skrzynki adresowej i zapomnij o nim na zawsze.
Swoja drogą, ostatnio w czasie mojej dyskusji z felietonistą Najwyższego
Czasu, Lechem Stępniewskim, zdarzył nam się wątek owego Sai Baby i jak trafnie
ujął to p. Stępniewski:
"Tu człowiek zżyma się często na rożne głupie wypowiedzi biskupów etc., ale teraz dopiero
widać, że to jednak inny poziom. W porównaniu z tym Babą nawet Rydzyk nabiera powabu. Przynajmniej nie
wyciąga złotych różańców z rękawa…"
Jestem człowiekiem który nie oddaje się żadnym kultom, toteż nie krytykuję tego
mędrca z punktu widzenia konkurencyjnego zabobonu, lecz oceniam (mam nadzieje,
że obiektywnie) jego nauki, jego osobę, jego kult etc. Choć uchodzę za wroga religii katolickiej,
mogę jednak z przekonaniem każdemu wątpiącemu polecić ją, jeśli miałby w innym wypadku
stać się wyznawcą tego Baby. Nie przeczę, że jeśli ktoś tylko przejrzy, bez
wgłębiania się, nauki i wypowiedzi tego boga, to może się nimi zauroczyć, jednak po
głębszym wglądzie wpada się w zadziwienie, jak takie płytkie wywody, na ogół nie
wychodzące poza banał, podparte kilkoma prostymi sztuczkami prestidigitatorskimi
mogą przyciągać owieczki? Jedyna odpowiedź jaka mi się nasuwa to panująca moda na bezkrytyczne
wchłanianie indyjskich wątków przez wyjałowione postmodernistyczne umysły. Oczywiście
jest to zapewne bardziej skomplikowana kwestia, lecz sądzę, że nie mylę się
za wiele.
Polecam każdemu artykuł z The Timesa (poważnego angielskiego czasopisma) o owym szarlatanie, pt.
„Samobójstwa, seks i guru", który niedawno zamieściłem na swojej witrynie.
Jesli w owym gronie są klerykałowie (a wiem, że są), proszę aby rozesłali ten adres innym (albo
mój list). Jak zakończył ten wątek mój polemista Lech Stępniewski: "myślę,
że hierarchowie Kościoła powinni Pana wycałować z wdzięczności za ten tekst".
Może nieco przesadził, ale saibabomania jest dość powszechnie rozpleniona, sądzę
więc, że wszyscy powinni znać trochę zakulisów tego kultu
Kończąc serdecznie wszystkim pozdrawiam, mam nadzieję, że nie trafiłem na kogoś
kogo prawda o Sai Babie obraza (tzw. obraza uczuć religijnych), jednak to co
piszę stale kogoś obraża (podejrzewam jednak, że jest to nieszczera postawa),
gdyż prawda czasami jest dość nieprzyjemna.
Mariusz Agnosiewicz
KLEROKRATIA
ps. przyznam, że bardzo rozśmieszył mnie jeden adres — Jacek wysłał swoją propagandę
do niejakiego Pietera. Miałem z nim do czynienia. On jest tak
zaślepiony, że jego widzenie świata nie wykracza poza czubek nosa, zaś fanatyzm jest niespotykanie osobliwy u tego osobnika. Nie licz, Jacku,
że stanie się on wyznawcą Twojego boga. Również mnie możesz od razu
wykluczyć jako porażkę ewangelizacyjną.
Dyskusja wewnątrz Klerokratii
grudzień 2001
Mariusz Agnosiewicz:
Popełniłbym intelektualną niegodziwość, gdybym nie opublikował tego
tekstu. Kościół przecież też prowadzi misje charytatywne, dobroczynne,
buduje szkoły i szpitale a mimo tego ja go krytykuję. Gdyby to była kościelna
pyskówka i nagonka pewnie by u mnie to się nie znalazło, jednakże jak może zauważyłaś
jest to artykuł z The Timesa, najpoważniejszego i najstarszego brytyjskiego
dziennika (czy sadzisz, że Anglicy sprzyjają kościołowi kat?) o nakładzie
ponad 800 tys. egzemplarzy. To tak jak u nas Rzeczpospolita. Sai Baba był i jest na zachodzie ceniony i popularny, oni opublikowali to wbrew tym opiniom. Oczywiście
prawdziwość tej wersji zdarzeń nie jest dogmatycznie traktowana w Klerokratii, ale jeśli miałbym nie uwierzyć The Timesowi o Sai Babie, to
dlaczego miałbym zamieszczać teksty pochodzące z tego dziennika, krytyczne
wobec kościoła? Jest nawet bardziej prawdopodobne, że będą tendencyjne niż o Sai Babie. Jeśli chodzi o niego — nawet mnie te molestowanie szczególnie nie
zainteresowało. Najciekawszy był fragment o tym, że na taśmie zarejestrowano
jak używa iluzji do 'wyczarowywania' przedmiotów. To dla mnie szarlataństwo i żerowanie na ludzkiej naiwności, gdyż on nie mówił, tak np. jak Copperfield,
że to iluzja, ludzie się na to nabierali. Ja bardzo nie lubię szarlatanizmu. Dlaczegoż
miałbym mieć względy dla Sai Baby?
Joanna Żak-Bucholc:
Widziałem podobne taśmy z nagraniem „cudów" Sai — jak materializuje
tzw. lingam, itp. — wyglądało to w moich oczach dość żałośnie (emitował
to TVN w cyklu Strefa 11). Ale moje oczy są oczami Europejki… Ja też nie
lubię szarlatenerii — ale to jest nasze pojęcie. Teza antropologiczna tzw.
relatywizmu kulturowego głosi, że zrozumieć innego, inną kulturę można
tylko wedle klucza tej właśnie kultury, a nie kultury, z której wywodzi się
badacz czy obserwator. W Indiach to nie jest szarlateneria — ale prezentacja
mocy tzw. siddhi — mocy duchowych — to z kolei przeświadczenie wynika z całościowej
wizji świata, jaką wypracował hinduizm — o wielowarstwowej rzeczywistości,
bardziej skomplikowanej niż nasz podział na „ducha" i materię" i o możliwości przenikania się tych warstw. Sai funkcjonuje wedle tych mniemań
na kilku poziomach rzeczywistości — dlatego może materializować przedmioty
jakby z innej sfery — i to ponoć znamionuje jego rozwój duchowy.
Mariusz Agnosiewicz:
Jak pokazała kamera, ten inny poziom znajdował się tuż za rękawem, jak
pisał The Times: "guru niespostrzeżenie wyciągnął ten zegarek z rękawa"...
Joanna Żak-Bucholc:
W hinduizmie i buddyzmie istnieje też przeświadczenie, że nauka — w istocie ta sama — może być przekazywana na różne sposoby wedle zdolności
odbioru uczniów. Powiedzmy tak: jeśli gawiedź, by uwierzyć i przyjąć naukę — potrzebuje cudów, dajmy mu je — kiedyś zrozumie (ta gawiedź), że nie o cuda idzie… To kwestia środków, tzw. „zręcznych środków"
prowadzących ucznia we właściwym kierunku, ale sposobami dopasowanymi do jego
poziomu (pisałam o tym w artykule o GURU). Sai mieści się raczej w płaszczyźnie
„ludowego" hinduizmu i działa zgodnie z jego wewnętrzną strukturą.
Fakt — im bardziej jakiś mistrz zorientowany jest „intelektualnie",
tym surowiej ocenia „siddhi", w samych Indiach zatem nie wszystkim podoba
się stosowanie takich właśnie cudów. Czy można sobie wyobrazić np.
Krishnamurtiego jak dokonuje cudów???????? Dlatego uważam, że mamy większe
prawo oceniać Kościół — bo pochodzimy z tej samej kultury, znamy jej niuanse
itp. — ale z oceną Innych — trzeba uważać, trzeba znać kontekst kulturowy, a nie oceniać zjawiska naszymi kryteriami.
Mariusz Agnosiewicz:
Jest w tym wiele racji, ale mam kilka uwag — takie wartościowanie nadaje się głównie do aspektów neutralnych danej
kultury, trudno odmówić sobie prawa potępiania zjawisk, które są wątpliwe
moralnie dla nas. A tutaj nie chodziło jedynie o kwestie poznania danej
kultury, lecz o wskazanie złych praktyk przedstawiciela tejże — ów przedstawiciel nie działał przecież jedynie w swojej kulturze, lecz zagnieździł
się na dobre w świecie Zachodu i stąd Twoja uwaga jest niezupełnie celna.
Mamy teraz prawo go oceniać skoro swych prawd chce nauczać świat Zachodu, stosując
wątpliwe etycznie praktyki, lub jak je nazwałaś — odmienne kulturowo — jednakże nawet jeśliby nie działał on na Zachodzie, wówczas i tak mięlibyśmy
prawo piętnować pewne aspekty działalności duchownych z innych kultur z tej
racji, że jednostka ludzka nie jest tylko częścią danej kultury, jej
trybikiem, lecz ma nadto aspekt o fundamentalnym znaczeniu, mianowicie chodzi o godność
człowieka, która nie może być relatywizowana do poziomu danej kultury. To
marksizm zakładał, że jednostka jest częścią społeczeństwa, niczym więcej.
Oczywiście człowiek bez społeczeństwa nie jest człowiekiem, ale kultury tak
czy inaczej na siebie oddziaływają, jedne rozwijać się mogą pod wpływem
innych, wyższych lub bardziej rozwiniętych (choć wiem, że wartościowanie
kultur jest dziś niepoprawne politycznie, gdyż ideologia postmodernistyczna głosi,
że wszystkie kultury są sobie równe).
Ergo: jeśli miałbym patrzeć z przymrużeniem oka na szarlatanerię Sai, z uwagi na jego kontekst kulturowy, wówczas musiałbym się zgodzić, że dla każdego
Sudańczyka kara obcięcia dłoni za kradzież na straganie jest czymś
obiektywnie sprawiedliwym, zaś każde potępienie tych praktyk musiałoby implikować
wniosek, że oto patrzę subiektywnie okiem europejskim, nie zgłębiając racji
właściwych kulturze Sudanu.
Joanna Żak-Bucholc:
Masz prawo tak to widzieć. Ja to widzę inaczej. Mnie najbardziej boli przemoc.
Mariusz Agnosiewicz:
No ale w takim razie to kultura Zachodu jest tutaj właściwsza niż każda
inna. Przemoc to dziś głównie domena Wschodu. Naprawdę nie stanowi dziś większego
zagrożenia to, że Zachód miałby zapragnąć podbijać inne ludy w imię
przekonania o własnej wyższości. Nawet jeśli chce się dominować nad tymi
innymi ludami to nie poprzez przemoc lecz dzięki ekonomii i zaletom własnej
cywilizacji, technologii etc. Jak pisał jakiś czas temu Wprost: "90
proc. mieszkańców Tajlandii to buddyści theravada. Ale tych, którym buddyzm
kojarzy się z kadzidełkami i pokornymi skłonami, zaskoczy widok zaganianych
mnichów z laptopami pod pachą rozmawiających przez telefony komórkowe czy
oblegających kawiarnie internetowe. Stylem życia niewiele różnią się od
konsumpcyjnych społeczeństw Europy czy Japonii." Widzisz, w Europie
wielu ludzi myśli, że duchowość wschodnia jest wyższa, zaś oni, jakby nieświadomi
tego co posiadają, chcą stylu życia na modłę zachodnią.
Joanna Żak-Bucholc:
I przed nią właśnie powinno się chronić osobę i godność człowieka.
Nie kto inny, ale badacz i umiarkowany zwolennik postmodernizmu prof. filozofii
Z. Bauman postuluje utworzenie pewnego nieredukowalnego rdzenia etyki globalnej,
której respektowanie byłoby obowiązkiem każdego kraju i każdego obywatela
na świecie. Uważam, że to w takim
obszarze mieściłyby się kwestie, które podałeś — obcinania rak za kradzież w Sudanie itp.
(A swoją drogą, co z Żydami? Wyobrażasz sobie jaki gwałt by się podniósł,
gdyby jakiś wciąż hipotetyczny trybunałmiędzynarodowy zabronił
dokonywania obrzezania, jako bolesnego dlaniemowlęcia i do tego nie
licującego z godnością? )
Mariusz Agnosiewicz:
To jest akurat niedobre porównanie. Porównujesz nadużycie jakim jest barbarzyński
kodeks karny opierający się na średniowiecznych ideach, okaleczający człowieka
za nieproporcjonalne przewinienie, z tym co stanowi istotny kontekst kutrowy
narodu żydowskiego. Obrzezanie, jakkolwiek nie jest czymś racjonalnym, nie może
być już tak jednoznacznie potępiane, gdyż pomimo tego, że coś tam się
wycina, jednak nie jest to okaleczenie człowieka, a nawet, jak dowodzą niektórzy
Żydzi, pozbycie się napletka pozytywnie wpływa na higienę przyszłego życia
oraz, że się tak wyrażę, wydolność seksualną.
Joanna Żak-Bucholc:
Ale jednak walka o prawa człowieka i jego godność w sensie nienaruszalności
jego życia,
zdrowia, dóbr itp. nie to samo, co „zaglądanie" innym w co wierzą.
Sai nikomu krzywdy nie czyni.
Mariusz Agnosiewicz:
Autorzy artykułu dowodzili jednak, że nie jest to takie pewne. No bo weźmy
takie akty lubieżne na chłopcach. Być może to kontekst kulturowy i te
kwestie, ale dlaczegóż wykazał przy tym tyle niewiedzy i lekkomyślności.
Skoro musiał ich macać to powinien wcześniej poinstruować, że ma to na celu
wyzwalanie energii a nie pobudki niskie
Joanna Żak-Bucholc:
Przeświadczenie o wyższości kultury europejskiej przyczyniło się już
do tylu zbrodni,
wyrżnięcia tylu „dzikich", tubylczych ludów, że ja bym wolała do
tego nie wracać.
Mariusz Agnosiewicz:
Oczywiście, ale dziś to już nie średniowiecze. Na zachodzie kwestia
wojen ideologicznych chyba już przeminęła. Ludziom zależy raczej na bezpieczeństwie
ich sakw niż na racjach transcendentalnych, które warte byłyby wojaczki.
Joanna Żak-Bucholc:
Postulaty relatywizmu kulturowego powstały w środowisku antropologów właśnie
jako „odtrutka", reakcja na to przeświadczenie i na wynikające z niego praktyki zw. z kolonializmem. I nie widzę w tym nic złego. Dlaczego uważać,
że racjonalizm np. nie jest tylko jednym z możliwych sposobów odkrywania świata,
jednym ze „stylów życia", „jednym z", ale nie najbardziej
uprawnionym. A skąd wiadomo, że naprawdę nie istnieje emisja sił sakralnych
przez niektórych ludzi, np.. Sai? A dlaczego twoja wiara w naukę, ma być
lepsza od wiary w Wielkiego Ducha.
Mariusz Agnosiewicz:
Oczywiście ja nie głoszę, że jest on najbardziej uprawnionym. Różnorodność
zawsze jest ciekawa i ja to doceniam. Fajnie jest móc dyskutować z kimś
kulturalnym o innych niż twoje przekonaniach, gdyż wtedy dostrzega się ich
silne i słabe punkty. Z drugiej jednak strony to dzięki racjonalizmowi
cywilizacja się humanitaryzuje. To myśl takich racjonalistów jak np. C.
Becaria wnosiła nowego, postępowego ducha do europejskiego prawa karnego,
dotychczas sakralnie barbarzyńskiego. Kiedy ludzie wierzą w duchy to często błądzą,
bo wiara w siły irracjonalne jest zawsze znacznie bliżej fanatyzmu niż
racjonalizm. I jeśli dziś jest nieco inaczej, to głównie dzięki
racjonalizmowi...
Joanna Żak-Bucholc:
Dlaczego nasz racjonalizm oparty na dwuargumentowej logice Arystotelesa ma
być lepszy od buddyjskiej logiki czteroargumentowej? Takich nierozstrzygalnych
pytań prowokacyjnych można mnożyć. I nie oceniaj tak surowo postmodernizmu,
czy relatywizmu, to bardzo złożone nurty intelektualne i naprawdę nie
sprowadzająsiędo hasła, że wszystko wolno itp. W globalizującym
się świecie — a nie ma odwrotu, czy się komu to podoba czy nie — to
postmodernizm, a nie jakakolwiek „jedyna słuszna racja" daje nadzieję
na w miarę bezkolizyjne współistnienie.
Mariusz Agnosiewicz:
Być może trochę zbyt surowo oceniam postmodernizm, może kiedyś ulegnie
to zmianie. Postmodernizm dyskredytuje epokę oświecenia i jej dorobek. Dla
mnie to niedopuszczalne.
Joanna Żak-Bucholc:
Dużo myślałam o tym, co napisałeś, że jeśli idzie o przemoc, to więcej
jej teraz na Wschodzie… No i to prawda. Niewykluczone, że ja sobie wciąż
jeszcze Wschód idealizuję. Moja fascynacja zaczęła się od filmu „Gandhi" i od jego tytułowej postaci, i tak już potem poszło. Z czasem dostrzegłam
przecież, że wiele wartości, w tym tzw. „duchowych" (nie mylić z religijnymi) mam tu, pod nosem, w Europie. Zatem to nie jest tak, że
bezkrytycznie przyjmuję wszystko co ex oriente. Między nami mówiąc
Sai średnio mnie zajmuje, chodziło mi tylko o zasady. A jeśli kiedykolwiek można
było być dumnym z Europy, to właśnie w obecnym czasie. Trochę a propos tych
spraw i relatywizmu kulturowego, to czytałam świetny tekst Kołakowskiego z tomu „Czy diabeł może być zbawiony…" o europejskim
samokrytycyzmie, „biciu się w piersi" itp., gdzie autor przestrzega,
by z tym nie przesadzać i umieć dostrzec niezaprzeczalne nasze dokonania... |