Andrzej Kleina

Urodziłem się w pierwszej połowie ubiegłego stulecia. Nie ukończyłem studiów w Oxfordzie czy Cambridge, ale i tak przecież większość ludzi nie wie, czy i jaka między nimi istnieje różnica... Powiem więcej - w ogóle ich tam nie rozpoczynałem. Nie studiowałem również w żadnej uczelni duchem zbliżonej do marksizmu - leninizmu.

Studiowałem "nauki fizyczne" w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Opatrzność jednak nade mną czuwała. Czyż mógłbym się dzisiaj pochwalić, że skończyłem uczelnię komunistycznego generała, "który się kulom nie kłaniał"?

Skończyłem natomiast Studium Nauczycielskie o profilu wychowania fizycznego, bez imienia w Gdańsku Oliwie. Były to studia dla mało ambitnych (już słyszę ten głos... os) dziewcząt i chłopców. Dziewcząt, chcących wydać się za mąż i chłopców uciekających przed wojskiem...

Studiowałem również psychologię na Wydziale Filozoficzno - Historycznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Studia te, niestety w terminie skończyłem...

Jeden tylko raz w życiu użyłem zawodowej pieczątki zgodnie z definicją. Uratowałem byłego kolegę od wieloletniego więzienia... Taki wpływ na sąd wywarł maleńki napis "psycholog".

Mam kilka zdobytych medali i pucharów w dwóch dyscyplinach sportu. Nawet z mistrzostw Polski... Wśród nich ten najważniejszy. Otrzymany od żony i córek na gwiazdkę - "DLA NAJLEPSZEGO KIEROWCY POD SŁOŃCEM".

Czy dopisze się na nim za lat kilka ukochana wnusia Amelka?

Cóż więcej o sobie? Jestem introwertywnym ekstrawertykiem i melancholijnym cholerykiem. Nie, geniuszem nie jestem, ale czy warto nim być, skoro sam Edison stwierdził, że geniusz to 99% potu i 1% polotu?

Sądzę zarozumiale, że WGW (wskaźnik głupoty własnej) mam na właściwym poziomie. Mocną stroną na pewno jest przeświadczenie, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Słabą natomiast fakt, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych.

Niedawno (niespełna 4 lata temu) odkryłem nową pasję - pisanie... Ponieważ mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy (zapożyczenie z Oscara Wilde'a) - pisuję nawet "felietony", mimo iż specjaliści mówią, że jest to gatunek przeznaczony dla mistrzów tylko.

Powtórzę, to co już kiedyś mówiłem, próbując nieśmiało wyjaśnić powody swego zajęcia się pisaniem. Mówiłem więc, cytując znakomitego psychologa Władysława Witwickiego: - "Mieć jedną specjalność, w której człowiek tkwi serio, naprawdę i z oddaniem się a innymi rzeczami bawić się nieszkodliwie i niezobowiązująco - dla rozszerzenia horyzontów, dla wyżycia swoich pragnień, dla odświeżenia się, dla kontaktu z drugimi".

I tak się bawiłem niezobowiązująco dwa lata, horyzonty poszerzałem, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie przewidziałem jednego, co jako psychologa z wykształcenia dyskwalifikuje mnie totalnie. Zadziałało to coś, co autonomią funkcjonalną nazwać można, a nawet uzależnieniem, w pełnym tego słowa znaczeniu. I klops przeto niemały! W końcówce trzeciego roku mego pisania, zabawa ta coraz bardziej staje się szkodliwa. Dla mnie przede wszystkim i moich najbliższych i już nie uzależnienie mam teraz na myśli. A to z tego powodu jak sądzę, iż to coś, co uprawiać próbowałem, miast felietonem pełniejszym się stawać, walką polemiczną oraz komentarzem się stało. Komentarzem najczęściej bieżącym wydarzeń samorządowych... I dlatego mi się od wielu twardogłowych niebywale dostaje...

Ambitne plany miałem na początku swej żurnalistycznej przygody. Sądziłem i sądzę nadal, że dobry felieton to taki, że jak jest o niczym, to i tak jest o czymś. Podpatruję więc Daniela Passenta z wykształcenia ekonomistę, Jerzego Pilcha - ongiś akademickiego polonistę, Krzysztofa Teodora Toeplitza - historyka sztuki, czy Ludwika Stommę antropologa kultury. Podpatruję też Kingę Dunin - socjologa kultury, Michała Ogórka - nauki polityczne, Janusz Korwina Mikke - filozofa, czy profesorów znakomitych wielu, że wymienię tylko Bronisława Łagowskiego, Aloszę Awdiejewa, czy Wacława Wilczyńskiego, a także, co naturalne, wielu innych.

Chciałbym pisać precyzyjnie i logicznie. Tak mi się marzy, więc próbuję niezmiennie i podpatruję bacznie i ciężko pracuję. Również mózgowo... Czasami zawężam krąg odbiorców, do tych wyrobionych intelektualnie. Momentami więc stosuję terminologię pozornie hermetyczną, nigdy semantycznie mglistą.

Nie, podlizywać się nikomu też zamierzałem, o rzeczach śmiesznych nie pisać poważnie i poważnych śmiesznie. Czasami rysować coś grubą kreską. Ciągle to próbuję. Dyskutując z kimś - pamiętać jego tezy. Pisać inteligentnie i z klasą. Od czasu do czasu z zadumą... Dwóch wrogów śmiertelnych: głupota to i chamstwo. Głupotę ośmieszać, chamstwo piętnować. Z determinacją. Niewiele tolerancji dla wykastrowanego rozumu.

Zgadzam się, powtórzę to raz jeszcze za uczonymi w piśmie, że trudny to gatunek, ten felieton, oj trudny. Dziennikarzem się jest po studiach a nawet i bez, felietonistą zaś piszący się staje. Niezwykle ważną jest kategoria osobowościowa - w pełnym tego słowa znaczeniu. Niewątpliwie trzeba sarkastyczne posiadać poczucie humoru. Trzeba też umieć znajdować i piętnować sytuacje absurdalne. Jasne, mistrzostwem niebywałym jest traktowanie sarkazmu jako soli i pieprzu, a nie głównego dania... Kiedy to wszystko co wymieniłem (a także, a przede wszystkim też, to, czego świadomie nie wymieniłem) sklamrowane jest krótką i celną pointą, to mistrzostwo to prawie doskonałe...

Stwierdził kiedyś filozof wielki, którego nazwisko zataję, że "felietoniści podobni są do błaznów z dworów średniowiecznych. Jego zdaniem, jest to ta sama kategoria ludzi półrozumnych, żartobliwych, przesadzonych, głupkowatych (!), którzy czasami są po to, żeby łagodzić nastrój patetyczny swymi konceptami, swym gadulstwem i zagłuszać swym krzykiem zbyt ciężki i uroczysty głos dzwonów wielkich wydarzeń".

Dodam od siebie, iż krzyk swój wydaję przesadzony dlatego przede wszystkim, iż wydarzenia w których udział biorę, coraz bardziej przypominają psychozę maniakalno - depresyjną, w stanie manii aktualnie się znajdującą... I nie ja, w roli głównej występuję!


Zamknij