Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.058.101 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 292 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Nie zalety ciała i majątek dają szczęscie, lecz prawość charakteru i zalety umysłu."
 Filozofia » Teksty źródłowe » Nietzsche

My, uczeni [1]
Autor tekstu: Fryderyk Nietzsche

Poza dobrem i złem

Tłumaczenie: Stanisław Wyrzykowski

Bez względu na niebezpieczeństwo, iż moralizowanie i tu okaże się tem, czem bywało zawsze — mianowicie nieulęknionem montrer ses plaies, wedle Balzac'a, — odważyłbym się wystąpić przeciw nieprzystojnemu i szkodliwemu przesunięciu dostojeństwa miedzy wiedzą a filozofią, które, niestety, całkiem niepostrzeżenie i ni to z najczystszem dokonywa się obecnie sumieniem. Mojem zdaniem, na podstawie swego doświadczenia — nie oznaczaż doświadczenie, jak mi się zdaje, zawsze przykrego doświadczenia? — należy mieć prawo do zabierania głosu o takich górniejszych dostojeństwa sprawach: by nie mówić jak ślepy o kolorach lub jak kobiety i artyści przeciwko wiedzy (ach ta niedobra wiedza, wzdycha ich wstyd i instynkt, zawsze się domyśli!). — Obwołanie niezależności naukowego człowieka, jego zerwanie z filozofią jest jednem ze subtelniejszych oddziaływań demokratycznego ładu i nieładu rzeczy: samoubóstwienie i samo przecenienie uczonego jest dziś wszędzie w pełnym rozkwicie i święci swe wiosenne gody, — co nie znaczy jeszcze, by samochwalstwo w tym wypadku nazbyt było wonne.

Precz ze wszystkimi panami! — oto, czego i tu także chce gminny instynkt; wiedza, obroniwszy się szczęśliwie przed teologią, której służebnicą była zbyt długo, z całem zuchwalstwem i nierozumem dąży obecnie do tego, by filozofii narzucić prawa, by ze swej także strony odegrać wreszcie rolę pana — co mówię! filozofa. Pamięć moja — za pozwoleniem, pamięć naukowego człowieka! — roi się od naiwnostek pychy, zasłyszanych przeze mnie o filozofii i filozofach od młodych przyrodników i starych lekarzy (nie mówiąc już o najwykształceńszych i najzarozumialszych ze wszystkich uczonych, o filologach i bakałarzach, którzy z zawodu są jednem i drugiem -). Raz był to specyalista i mól uczony, który instynktownie stawał okoniem przeciw wszystkim w ogóle syntetycznym zadaniom i zdolnościom; innym razem skrzętny wyrobnik, którego zaleciała woń opium i dostojnej zbytkowności w duchowem gospodarstwie filozofa, więc czuł się tem pokrzywdzonym i umniejszonym. Niekiedy była to ślepota na barwy, właściwa zwolennikowi pożyteczności, co we filozofii nic więcej nie widzi okrom szeregu obalonych systemów oraz rozrzutnego wysiłku, nie przynoszącego nikomu pożytku. To znów odzywała się trwoga przed zakapturzoną mistyką i sprostowaniom granic poznawania: albo lekceważenie tego lub owego filozofa, uogólnione mimowolnie do lekceważenia filozofii. Na ostatek u młodych uczonych, poza wyniosłem pomiataniem filozofią, znajdowałem najczęściej szkodliwe oddziaływanie któregoś z samychże filozofów, któremu wypowiedziano co do całości posłuszeństwo, nie wyłamawszy się jednakże z pod zaklęcia jego pogardliwego osądu innych filozofów: - wynikiem zaś było ogólne rozczarowanie się do całej filozofii. (Tego rodzaju zda mi się na przykład oddziaływanie Schopenhauera na najnowsze Niemcy: — swą nieinteligentną względem Hegla zaciekłością doprowadził do tego, iż cale ostatnie pokolenie niemieckie zerwało łączność z kulturą niemiecką, acz ta kultura, wszystko dobrze zważywszy, posiadała górność oraz wieszczą historycznego zmysłu subtelność: atoli sam Schopenhauer był na tym właśnie punkcie do genialności ubogi, niewrażliwy, nie niemiecki). Na ogół, w całkowitym obrachunku, przedewszystkiem czynniki ludzkie arcyludzkie, słowem własna nowszych filozofów małość najważniejszą snadź była przyczyną, iż cześć dla filozofii podupadła i wtargnęły do niej instynkty gminne. Wyznajmyż przed sobą, jak bardzo naszemu nowoczesnemu światu zbywa na ludziach w rodzaju Heraklitów, Platonów, Empedoklesów i jak tam wszystkim tym królewskim wspaniałym pustelnikom ducha było na imię; słusznie więc wobec takich przedstawicieli filozofii, którzy dziś, dzięki modzie, wodzą rej w górze jak u dołu — w Niemczech na przykład oba lwy berlińskie, anarchista Eugeniusz Dtihring i amaigamista Edward von Hartmann -, dzielny człowiek nauki może się poczuwać do wyższego dostojeństwa i pochodzenia. W szczególności widok owych mętnogłowych filozofów, zwących siebie filozofami rzeczywistości lub pozytywistami, zdolen jest wzbudzić w duszy młodego ambitnego uczonego groźną nieufność; toć oni w najlepszym razie sami są uczonymi i specyalistami, to leży jak na dłoni! — toć oni są zwyciężonymi i do jarzma wiedzy znów wprzągniętymi, acz kiedyś tam żądali więcej od siebie, do tego więcej i do swej odpowiedzialności nie mając prawa — teraz zaś godnie, mściwie, zawzięcie szerzą niewiarą słowem i czynem w władcze zadania i dostojeństwo filozofii. Ostatecznie: jakżeby mogło być inaczej! Wiedza dziś kwitnie i plonów swych ze spokojnem oczekiwać może sumieniem, to zaś, na co zeszła zwolna cała nowsza filozofia, ten dzisiejszej filozofii szczątek budzi nieufność i niechęć, jeżeli nie szyderstwo i współczucie. Filozofia zredukowana do teoryi poznania, w istocie niewięcej niż lękliwa epokistyka i o powściągliwości nauka: filozofia, która nie przekracza nawet progu i uparcie wzbrania sobie prawa wstępu — to filozofia dogorywająca, to kres, to agonia, coś, co współczucie budzi. Jakżeby filozofia taka mogła panować!

Niebezpieczeństwa, zagrażające rozwojowi filozofa, są dziś istotnie tak różnorodne, iż wątpić by można, czy owoc ten w ogóle dojrzeć jeszcze może. Zakres i rusztowanie wiedzy rozrosły się do nieskończoności, a tem samem także prawdopodobieństwo, iż filozof już w okresie uczenia się gdzieś się zatrzyma i wyspecyalizuje: nie dojdzie już zatem na swą wyżynę, mianowicie do przeglądu, rozglądu, spoglądu. Lub dojdzie tam po niewczasie, kiedy najlepsza pora i siły jego już przeminą; albo tak sterany, zgrubiały, zwyrodniały, iż pogląd jego, jego ogólny wartości osąd niewielką będzie miał już wartość. Właśnie subtelność intelektualnego jego sumienia zmusza go snadź zwlekać i opóźniać się w drodze; boi się zostać dyletantem, wszystkowiednem i wszystkoczujkiem, wie aż nadto dobrze, iż ktoś, co postradał cześć dla siebie samego, w poznawaniu także już nie rozkazuje, także już nie przewodniczy: toć inaczej pragnąłby snadź zostać filozoficznym Cagliostrem i poławiaczem duchów, słowem uwodzicielem. Jest to ostatecznie rzeczą smaku: gdyby nawet nie było rzeczą sumienia. Zaś i to jeszcze zwiększa w dwójnasób trudności filozofa, iż żąda on od siebie sądu, jakiegoś tak lub nie, nie o umiejętnościach lecz o życiu i wartości życia, — że niechętnie daje wiarę, iż ma do tego sądu prawo lub nawet obowiązek, i drogi do tego prawa i do tej wiary śród najrozleglejszych — snadź najuciążliwszych i najniebezpieczniejszych — zdarzeń życiowych, niejednokrotnie zwlekając, wahając się, milknąc, szukać sobie musi. Istotnie tłum przez długie czasy nie poznawał filozofów i brał ich bądź to za ludzi nauki i idealnych uczonych, bądź też za religijnych odzmysłowionych odświatowionych marzycieli i opiłych Bogiem; kiedy zaś chwalą dziś kogoś, iż żyje mądrze lub jak filozof, to pochwala ta nic więcej niemal nie znaczy, jak rozsądnie i na uboczu. Mądrość zda się pospólstwu rodzajem ucieczki, środkiem i fortelem, by wyjść cało z niebezpiecznej gry; atoli prawy filozof — nie zdajeż się tak nam, przyjaciele moi? — żyje niefilozoficznie i niemądrze, przedewszystkiem nierozsądnie i poczuwa się do brzemienia tudzież obowiązku tysiącznych prób i pokuszeń życiowych: — naraża nieustannie siebie, w niebezpieczną wdaje się grę...

W stosunku do geniuszu, to znaczy, do istoty, która albo płodzi albo rodzi,- oba te słowa pojęte w najwyższym ich zakresie -, uczony, naukowy pospolitak ma zawsze coś ze starej panny: gdyż, podobnie jak ona, nie zna się na obu tych najcenniejszych zadaniach człowieka. Jakoż jednym i drugim, uczonym i starym pannom, przyznaje się, ni to odszkodowanie, szanowność, podkreśla się w tych razach szanowność — i na dnie tego wymuszonego przyznania ma się w dodatku jednaki osad niesmaku. Przyjrzyjmyż się dokładniej: czemże jest człowiek nauki? Najpierw niedostojnym rodzajem człowieka, z cnotami niedostojnego, to znaczy, nie władającego, nie autorytatywnego, a także nie wystarczającego sobie rodzaju człowieka: posiada pracowitość, zdolność cierpliwego stawania do szeregu, równomierność i miarę w tem, co może i czego wymaga, posiada instynkt równościowy oraz zmysł tego, czego równy jemu potrzebuje, na przykład owej cząstki niezależności i zielonego pastwiska, bez której pracować spokojnie nie można, rości sobie prawo do zaszczytów, do uznania (którego najpierwszym i najcelniejszym warunkiem jest przystępność, łatwość poznania -), do aureoli dobrego imienia, do ustawicznego stwierdzania swej wartości i swej pożyteczności, którem wewnętrzną nieufność, leżącą na dnie serca wszystkich ludzi zależnych i zwierząt stadnych, wciąż zwalczać potrzeba. Uczony ma także, rzecz prosta, choroby i narowy niedostojnego człowieka: jest pełen małostkowej zawiści, ma oko ostrowidza na przywary natur, na których wyżyny wzbić się mu nie dano. Jest ufny, atoli jeno jak człowiek, co płynie z prądem, ale sam prądem nie jest i właśnie wobec człowieka wielkiego prądu staje się tem chłodniejszym i skrytszym — oko jego bywa wtedy jak gładkie odrażające jezioro, w którem żaden zachwyt, żadne współczucie już się nie zwierciedli. Najgorsze i najniebezpieczniejsze rzeczy, do których uczony jest zdolny, wynikają z właściwego rodzajowi jego instynktu mierności: z owego jezuityzmu mierności, który instynktownie przykłada rękę do zagłady niezwyczajnego człowieka i pragnie każdy napięty łuk złamać lub — bardziej jeszcze-! — zwolnić. Zwolnić mianowicie oględnie, dobrotliwą naturalnie dłonią -, z życzliwem zwolnić współczuciem: na tem się zasadza właściwa sztuka jezuityzmu, który umiał zawsze zalecić siebie jako religię współczucia.
Mimo całej powinnej przedmiotowemu duchowi wdzięczności, — bo i komużby wszystko podmiotowe oraz jego przeklęta ipsissimozycatywność nie stanęły już kością w gardle! — trzeba jednakże stać się w końcu przezornym względem swej wdzięczności i ukrócić przesadę, z jaką sławi się od niedawna wyzucie ducha z samoistności, z indywidualności, gdyby cel sam w sobie, gdyby zbawienie i wniebowzięcie: jak to dziać się zwykło w szkole pessymistycznej, której jużcić nie zbywa na powodach, by oddawać najwyższą cześć bezinteresownemu poznaniu. Człowiek przedmiotowy, który, wzorem pessymisty, nie klnie już i nie złorzeczy, w którym instynkt naukowy po tysiąckrotnem całkowitem i połowicznem niepowodzeniu dosięgnie wreszcie swego wykwitu i rozkwitu, jest niewątpliwie jednem z najcenniejszych, jakie istnieją, narzędzi: ale w ręku potężniejszego. Jest on jeno narzędziem, powiedzmy: zwierciadłem, — nie zaś celem samym w sobie. Człowiek przedmiotowy jest istotnie zwierciadłem: wobec wszystkiego, co daje się poznać, do uniżoności przywykły, wszelkiej innej rozkoszy próżen, krom tej, jaką daje poznawanie, odzwierciadlanie,- czeka, aż coś przyjdzie, i rozpościera się następnie delikatnie, by lekkie nawet ślady i muskania widzianych istot nie zatraciły się na jego skórze i powierzchni. To, co w nim z osoby pozostało jeszcze, zda się mu przypadkowem, często dowolnem, częściej przeszkodą: tak dalece stał się dla siebie samego cudzych kształtów i zdarzeń przejściem i odbiciem. Przypomina się sobie z wysiłkiem, nierzadko fałszywie; z łatwością bierze siebie za kogoś innego, myli się co do swych własnych potrzeb i w tem jedynie jest niesubtelny i niedbały. Zapadnie-li na zdrowiu, dolega mu ciasnota i małostkowość żony i przyjaciela, lub brak towarzyszy i towarzystwa, — więc zmusza siebie do rozmyślań nad swemi troskami: daremnie. Myśl jego pierzchła już do ogólniejszego wypadku, zaś nazajutrz znów nie będzie wiedział, jak przyjść mu z pomocą. Zatracił poczucie siebie, także poczucie czasu: jest wesoły nie dla braku trosk, lecz dla braku palców i zdolności ujęcia swych trosk. Nawykowa uległość względem każdej rzeczy i zdarzenia życiowego, słoneczna i niebaczna gościnność, z jaką wszystko wita, co mu się przygodzi, właściwa mu nieoględna życzliwość, niebezpieczna niedbałość o tak lub nie: ach, zdarza się często, że te cnoty odpokutować musi! — zaś jako człowiek bywa w ogóle aż nazbyt łacno cnót tych caput mortuum. Żąda-li się odeń miłości i nienawiści, mam na myśli, miłości i nienawiści, jak ją pojmują bogi, kobiety i zwierzęta: — to uczyni, co może, i da, co może. Atoli nie trzeba się dziwić, że jest tego niewiele, — gdyż w tem właśnie okazuje się nieszczerym, kruchym, zagadkowym i zbutwiałym. Miłość jego jest wymuszona, jego nienawiść sztuczna i przedstawia się raczej jako tour de force, jako próżnostka i przesada. O tyle jeno jest szczery, o ile przedmiotowym być może: jedynie w pogodnym swym totalizmie jest jeszcze naturalny, jeszcze naturą. Jego zwierciedląca się i wiekuiście wygładzająca dusza nie umie już twierdzić, ni przeczyć: nie rozkazuje i nie burzy niczego. Je ne meprise presque rien — powiada za Leibnitz'em: nie przesłyszmyż i nie lekceważmyż tego presque! Nie jest też człowiekiem wzorowym; nie wyprzedza nikogo, nie zdąża za nikim; stoi w ogóle za daleko, by miał powód wybierać między złem a dobrem. Biorąc go tak długo za filozofa, za cezarowego siewcę i mocarza kultury, za wiele okazywano mu czci i przeoczono, co w nim najistotniejsze, — jest on narzędziem, potrosze niewolnikiem, acz niewątpliwie najdoskonalszym rodzajem niewolnika, sam w sobie zaś niczem — presque rien! Człowiek przedmiotowy jest narzędziem, drogocennem, łatwo się psującem i mętniejącem narzędziem mierniczem oraz cackiem zwierciadlanem, którego należy szczędzić i szanować; lecz nie jest celem, nie jest wylotem i wzlotem, nie jest człowiekiem koronującym, którym reszta bytu się usprawiedliwia, nie jest kresem — a tem mniej początkiem, poczęciem i pierwszą przyczyną, czemś krzepkiem, potężnem, na sobie wspartem, co chce panować: raczej jeno kruchą, wydętą, delikatną, ruchliwą formą glinianą, co na jakąś treść i zawartość wprzód czekać musi, by się następnie według niej ukształtować, — zazwyczaj człowiekiem bez treści i zawartości, człowiekiem niesamoistnym. Niczem więc też dla kobiet, in parenthesi.


1 2 3 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Nasze cnoty
Wolny Duch

 Zobacz komentarze (2)..   


« Nietzsche   (Publikacja: 01-09-2002 Ostatnia zmiana: 05-02-2005)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 2355 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365