15.Saint-Yves opiera się propozycji
Autor tekstu: Wolter

Piękna Saint-Yves, jeszcze bardziej przejęta tkliwością niż jej kochanek, udała się do pana de Saint-Pouange w towarzystwie przyjaciółki, u której mieszkała: obie starannie zakwefione. Pierwszym widokiem, który ją uderzył u bramy, był ksiądz de Saint-Yves, jej brat, który wychodził stamtąd. Wystraszyła się; ale nabożna przyjaciółka dodała jej ducha.

— Właśnie dlatego, że czynią kroki przeciw tobie, trzeba się starać przemówić za sobą. Wiedz, że w tym kraju oskarżyciele mają zawsze słuszność, o ile ich rychło nie pognębić. Zresztą, albo się grubo mylę, albo twój widok sprawi większe wrażenie niż słowa twojego brata.

Wystarczy tylko trochę dodać odwagi zakochanej kobiecie, a wraz staje się nieustraszona. Piękna Saint-Yves weszła do sali audiencjonalnej. Młodość jej, powab, tkliwe oczy zwilżone łzami ściągnęły na nią wszystkie spojrzenia. Dworacy podministra zapomnieli na chwilę o bożyszczu władzy, aby napawać oczy bóstwem piękności: Saint-Pouange wpuścił ją do gabinetu; przemówiła w sposób pełen czułości i wdzięku. Saint-Pouange, wzruszony, starał się dodać otuchy drżącej petentce.

— Wróć pani dziś wieczór — rzekł — sprawa twoja zasługuje, aby ją rozpatrzyć, aby o niej pomówić obszerniej; w tej chwili jest tu za wiele ludzi, audiencje są zbyt pobieżne; trzeba, żebyśmy pogadali szczegółowiej o wszystkim, co pani tyczy.

Za czym, rzekłszy parę pochlebnych słów o jej piękności i sercu, zalecił jej przyjść o siódmej wieczór.

Stawiła się punktualnie; nabożna przyjaciółka towarzyszyła jej znowu, ale została w salonie, czytając Chrześcijańskiego pedagoga, gdy Saint-Pouange i piękna Saint-Yves przeszli do gabinetu.

— Czy pani sobie wyobrazi — rzekł z miejsca — że twój brat przyszedł żądać ode mnie dekretu uwięzienia cię? Doprawdy, raczej podpisałbym dekret wyprawiający go z powrotem do Bretanii.

— Ach, panie, widzę, że pańskie ministerium musi być bardzo hojne w takie dekrety, skoro z zapadłej prowincji przychodzą prosić o nie niby o pensje… Nie chcę bynajmniej żądać czegoś podobnego dla brata. Mam wiele powodów, aby się nań żalić; ale szanuję wolność ludzką, przychodzę też żądać wolności dla człowieka, którego chcę zaślubić, człowieka, któremu król winien jest ocalenie prowincji, który może mu dzielnie służyć; będąc synem oficera poległego w jego służbie. O co go oskarżają? W jaki sposób można się było z nim obejść tak okrutnie bez wysłuchania go?

Wówczas ów niby-minister pokazał jej list jezuickiego szpiega, jak również pismo zdrajcy-delegata.

— Jak to! istnieją na ziemi podobne potwory? I mnie chciano zmusić, abym zaślubiła synala tej śmiesznej i podłej figury! I to wedle takich opinii rozstrzyga się tu o losie obywateli.

Padła na kolana, szlochając błagała o wolność dla swego dzielnego oblubieńca. Wzruszenie tym lepiej uwydatniło jej wdzięki. Była tak piękna, że Saint-Pouange, zbywając się wszelkiego wstydu, dał jej do zrozumienia, że wszystko może osiągnąć, jeśli na początek odda mu pierwociny tego, co przeznacza dla swego kochanka. Przerażona i zmieszana Saint-Yves udawała długo, że nie rozumie, trzeba było wytłumaczyć się jaśniej. Po słówkach rzucanych zrazu bardzo oględnie, nastąpiły inne, wyrazistsze. Ofiarował jej nie tylko cofnięcie dekretu, ale nagrody, pieniądze, honory; im więcej przyrzekał, tym bardziej rosła w nim żądza zwalczenia oporu. Saint-Yves zanosiła się od płaczu, dławiła się od szlochu, upadłszy na sofę: ledwie mogła wierzyć temu, co widzi i słyszy. Saint-Pouange znalazł się u jej kolan. Nie był bynajmniej odrażający i łatwo mógłby skusić mniej obronne serce; ale Saint-Yves ubóstwiała kochanka i uważała, że to straszna zbrodnia zdradzić go, aby go ratować. Saint-Pouange zdwajał prośby i obietnice; wreszcie stracił głowę do tego stopnia, iż oświadczył, że to jest jedyny sposób uwolnienia człowieka będącego przedmiotem tak gorących i tkliwych uczuć. Dziwna ta rozmowa przeciągnęła się długo. Dewotka, czytając w przedpokoju Chrześcijańskiego pedagoga, mówiła sobie: „Mój Boże, co oni tam mogą robić od dwóch godzin? Nigdy jego dostojność nie udzielił mi tak długiej audiencji: musi widocznie być nieubłagany dla tej biednej dziewczyny, skoro wciąż prosi go jeszcze."

Wreszcie towarzyszka jej wyszła z gabinetu, oszołomiona, niezdolna wyrzec słowa, zastanawiając się nad charakterem wielmożów i podwielmożów, którzy z tak lekkim sercem poświęcają wolność mężczyzn i honor kobiet.

Nie rzekła ani słowa całą drogę. Przybywszy do domu wybuchnęła, opowiedziała wszystko. Dewotka przeżegnała się kilka razy.

— Droga moja — rzekła — trzeba zaraz jutro poradzić się ojca Dowszystkiego, naszego spowiednika; ma wielki wpływ na pana de Saint-Pouange, spowiada kilka pokojówek z jego domu; to człowiek nabożny i uczynny, który ma w swej duchownej pieczy również i wielkie damy. Zdaj się na niego, jak ja czynię; zawsze mi to wyszło na dobre. My, biedne kobiecięta, potrzebujemy zawsze męskiej ręki.

— Dobrze więc, droga, idę jutro do ojca Dowszystkiego.


 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,1700)
 (Ostatnia zmiana: 03-08-2002)