Stąd [z koncepcji
wszechmiłości — przyp.] wynika stwierdzenie, że „zło" (i grzech
jako skłonność doń w naturze ludzkiej) musi być czymś, co względnie łatwo
może zostać przezwyciężone. Wytycza się więc drogi pewne i niezbyt trudne
do przebycia. „Szaleństwem byłoby twierdzić, że pokora jest cnotą łatwą… o dobroci zaś możemy powiedzieć tylko tyle, że jest ona do pokory drogą najłatwiejszą, a jednocześnie drogą nie tylko łatwą, lecz zupełnie pewną. A nie jest że pokora tym właśnie, czego nam brak?" (O. F Faber, op. cit. s. 32) . Na tym tle zrozumiała
staje się tendencja do ułatwiania sobie zadania. Ale to tylko częściowe wyjaśnienie.
Główny motyw pomniejszania wymiarów „zła" jest zupełnie inny. Osłania
on fundamenty pewnej ważnej instytucji chrześcijaństwa, która nazywa się: uszlachetniająca
rola cierpienia, my zaś nazwiemy ją błędnym kołem utrapień.
Jest to demonicznie genialny wynalazek. Wniknąwszy w jego zasady można dostać
zawrotu głowy: tyle w nim perwersji i okrucieństwa. Etyka „miłości"
poprzez swe narzędzia: ekstazę miłości, prymat miłości i miłość bliźniego
wytycza wąskie ścieżki do przezwyciężenia grzechu i zła. Jednocześnie
wiemy, że narzędzia te nie są zdolne obalić faktycznej struktury świata,
czyli muszą być zasadniczo nieskuteczne. Jasne jest dla nas, że prymat miłości
nie zmieni struktury walki o byt, nie usunie braku materialnych warunków
istnienia, a miłość bliźniego nie potrafi odwrócić procesów
fizjologicznych organizmu i wygasić pozytywnych napięć emocjonalnych,
wzbierających w piersi ludzkiej. A więc naiwność? O nie! To, że każdy miłościowiec
uporczywie trwa przy tych zasadach, ma głębsze znaczenie. Łatwe ścieżki
etyki miłości są pomostem wyobrażeniowym pomiędzy cierpieniem, od którego
dekadent chce uciec, a wizją królestwa miłości, które łatwo i pewnie jest
dlań osiągalne. Cierpienia, których on
doznaje, dzięki łatwym ścieżkom etyki miłości zwracają jego wyobraźnię
ku królestwu miłości jako źródłu szczęśliwości automatycznie, bez powikłań.
Odrzucone i zanegowane więc być muszą wszelkie skojarzenia i ich podstawy, które
tę więź mogłyby naruszyć. Nie do przyjęcia są więc teorie walki o byt, o wrodzonych dyspozycjach emocjonalnych sięgających panhumanizmu, ani też ich
echa w postaci statystyki, ekonomii, wiedzy o fizjologii, budowie świata itd. Gdy wyobrażenia etyki
miłości są dostatecznie utrwalone, rozpoczyna się drugi akt dramatu
kosmicznego. Wiemy, że „miłość" dąży do rozbrojenia człowieka, a to poprzez sprowadzenie do nicości jego dyspozycji ubazowanych w panhumanizmie. Tym samym czyni go jeszcze bardziej bezbronnym w tym twardym świecie,
następstwem czego jest lawina rozstroju i cierpienia, zalewająca nieszczęśnika
ze wszystkich stron. Staje się on pastwą nędzy, chorób, upokorzeń,
przedmiotem w ręku mniej doskonałych w miłości osobników. Trzecim aktem
tego samego dramatu jest sposób reagowania „miłościowca" na tę
olbrzymią, nie kończącą się falę cierpień. Reakcję tę określiliśmy w pierwszym akcie: dąży on ścieżką miłości. Im bardziej cierpi, tym
bardziej łaknie królestwa miłości, tym uporczywiej gramoli się wąską, ale w jego mniemaniu jedynie pewną drogą „miłości". Jego życie
psychiczne układa się w zwarty schemat. „Wielki i zbawienny czyściec tu na ziemi odbywa człowiek cierpliwy, który przyjmując
zniewagi, więcej boleje nad złością drugiego, jak nad swoją obelgą; który
za nieprzyjaciół swoich chętnie się modli i z serca odpuszcza im winy, który
jest skorszy do zmiłowania się niż do gniewu; który sam siebie często zwycięża i usiłuje ciało swoje zupełnie poddać duchowi" (Tomasz a Kempis, op.
cit., I, 24, 2). Droga postępowania
rysuje się jasno. „Błogosławcie
prześladujących was; błogosławcie, a nie przeklinajcie" (św. Paweł,
Do Rzymian, 12, 14). Zapomina się całkowicie o tym, że „zło" miało być łatwo pokonane, pozostaje fakt
wzrastającego cierpienia, obejmującego całe istnienie, i chęć ucieczki odeń
ku wyśnionemu mirażowi jedyną drogą, która istnieje dla świadomości
„miłościowca" — ścieżką miłości, czyli dalszego rozbrajania się i zwiększania potoku cierpień i bezradności wobec nich. Rodzi się fenomen równoległych
proporcji: rosnącego cierpienia i rosnącego uczucia miłości jako
drogi do wytęsknionego szczęścia w królestwie miłości. W ten sposób
powstaje zadziwiająca instytucja „automatu utrapień", poruszanego
motorem cierpienia. Jest to swoiste perpetuum mobile wspakultury. Podstawę jego
tworzy oderwanie człowieka od ewolucji tworzycielskiej świata. Pragnąc uniknąć
cierpień stąd wynikających, stosuje on środki miłości, które mają go
doprowadzić do stanu bezboleści w królestwie miłości. Ale stosując te środki
rozbraja się i staje się pastwą tym większych cierpień. Chcąc od nich
uciec, wzmaga ekstazę miłości, dzięki czemu jego bezradność w świecie
powiększa się, a więc i fala cierpień się wzmaga. I tak w kółko. W tym błędnym kole
poczyna się zestalać poczucie jakiegoś tajemniczego powiązania pomiędzy miłością i cierpieniem, szczęściem i bólem. W końcu oba te byty stają się dwiema
stronami tego samego zjawiska — miłości. Jedno wzmaga drugie. Są więc tym
samym. „Mąż
sprawiedliwy postępuje naprzód w cierpliwości i cnocie i odnosi tryumfy właśnie z pomocą śmiertelnych pocisków wroga, wymierzonych przeciw sobie: nie unosi
się pychą w szczęściu, ani nie upada na duchu w nieszczęściu, lecz
kroczy zawsze ścieżką gładką, »drogą królewską«" (Jan
Kasjan op. cit., VI, 9). Ta droga królewska to
tajemnica miłości i cierpienia, dająca doznanie szczęścia. Koło się
zamyka. „Umiejętność
cierpienia jest połową mądrości. Największą nędzą jest nie umieć znosić
żadnej nędzy… Cierpliwość chrześcijańska jest siłą, która zwycięża...
Chwyta ona ciężar, który Bóg na nią włożył i nie upada pod nim, ale go dźwiga;
idzie w życiu odważnie i śmiało, jak zaczęła, tak kończy swoje
zadanie" (O. T Pesch, op. cit., t. II, s. 15). Błędne koło cierpienia działa jak perpetuum mobile, wzmagając miłość. „Trzeba więc
wytrwać w cierpliwości, a oczekiwać zmiłowania Bożego; aż ta nieprawość
przeminie" (Tomasz a Kempis, op. cit., I, 22, 5). Ze stanowiska błędnego
koła utrapień uzyskuje się nowe widzenie: "Skoro więc Bóg chce, byśmy
byli dobrymi, ponieważ jest dobrym, przeto wszystko w jego wyrokach powinno się
nam podobać. Albowiem czyż nie dziękować mu za wszystko nie znaczy to ganić
go pod pewnym względem?" (Leon Wielki, op. cit., V, 3). Otwierają się
perspektywy na głębię cnoty pokory. „Przeto trzeba być poddanym nie
tylko dla gniewu ale i dla sumienia… oddawajcie tedy każdemu co byście
powinni: komu podatek, temu podatek, komu cło, temu cło, komu bojaźń, temu
bojaźń… Nikomu nic winni nie bądźcie, tylko aby się społecznie miłowali,
bo kto miłuje bliźniego, Zakon wypełnia" (św. Paweł, Do Rzymian, 13,
5-8). Błędne koło utrapień
działa tym sprawniej, im większe są naciski bólu. Czerpie ono swoją sprawność z wzrastającej fali cierpienia, którą z kolei wzmaga. Nerwem tego perpetuum
mobile jest wąska ścieżyna miłości, jedyna droga wyjścia w umyśle
dekadentów. Gdyby ta droga przestała wydawać się im jedynie skuteczną, załamałby
się automat utrapień. Trzeba więc ją ochraniać. I tu zrozumiemy w pełni
motywy pierwotnego pomniejszania wymiarów zła, negowania istnienia walki o byt
itd. Idea łatwości etyki miłości odgrywa rolę wąskiego rowu, który
przekopujemy od jakiegoś wielkiego jeziora do niżej położonego ujścia. Gdy
tylko tym rowem będzie mógł przepłynąć mały strumyk wody, jego śladem
potoczy się cała masa wód jeziora, rozszerzając przekrój własnymi siłami.
Tym jeziorem są cierpienia dekadenta. Wąskim rowem — idea łatwej etyki miłości.
Odtąd automat będzie żywił się siłami, które sam stwarza. A stwarza przecież
cierpienia, i to coraz większe. Wyjście stąd jedno: objąć „miłością" i tę dobroczynną siłę, która do królestwa miłości tyrańsko prowadzi:
ukochać cierpienie. Im bardziej cierpimy, tym bardziej łakniemy miłości, która
nas prowadzi do szczęścia w królestwie miłości. Kochajmy utrapienia. „Ja naprawdę
kocham cierpienie, lecz nie wiem czy jestem go godzien. Otóż wielu nie
dostrzega mego rozdrażnienia, a ono tym zaciętszą wypowiedziało mi walkę.
Potrzeba mi więc łagodności, przez którą ginie Książę tego wieku"
(Ignacy Antiocheński, List do Trallesjan, 4, 2). Stąd konsekwentny
wniosek dla tych, co cierpią jako niewolnicy: "Słudzy, bądźcie poddani
panom z wszelką bojaźnią, nie tylko dobrym i skromnym, ale też i przykrym.
Bo jest to rzecz miła Bogu, jeśli kto z sumienności względem Najlepiej zaś szukać
samemu cierpienia, jak to uczynił w niedościgniony sposób
„Zbawiciel": "Nic zaiste nie zawstydza tak naszej pychy, nic
nie niweczy skuteczniej naszego nieumiarkowanego pragnienia sławy, jak
upokorzenie Syna Bożego w Najświętszym Sakramencie Ołtarza… Przez cały ciąg
swego ziemskiego żywota był (Chrystus) spragniony upokorzeń, poniżeń,
wzgardy, a pragnienia tego nie zdołała zaspokoić nawet męka na górze
Kalwarii; umarł wołając »pragnę«" (ks. abp Pichenot,
Ewangelia Eucharystii, s. 403). Po tym dopiero możemy
pojąć genialną intuicję choroby, która potrafiła zmontować perpetuum
mobile automatu utrapień w tak prosty sposób, bo tylko przekopując wąski
rowek cnót miłości, przez który odtąd płyną potoki cierpień, utrzymując i wzmagając sprawność swych czynności. Potworny wrzód wspakulturowy,
czerpiący rezerwy swego wzrostu ze swego własnego schorzenia to szczytowe
osiągnięcie perwersji o wymiarach kosmicznych. |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,1751) (Ostatnia zmiana: 03-08-2002) |