Co się przytrafiło Kunegundzie, Kandydowi, Wielkie
Autor tekstu: Wolter

Ów Issachar był to najbardziej choleryczny Hebrajczyk ze wszystkich w Izraelu od czasu niewoli babilońskiej.

— Jak to — rzekł — ty suko galilejska, więc nie dość już Inkwizytora? Trzebaż aby ten obwieś również dzielił się ze mną?

To mówiąc, wyciąga puginał który miał zawsze przy sobie i, nie przypuszczając aby przeciwnik mógł być uzbrojony, rzuca się na Kandyda; ale zacny Westfalczyk, wraz z całym moderunkiem , otrzymał od staruchy i tęgą szpadę. Mimo iż z natury był bardzo łagodnego obyczaju, dobywa szpady i w mig rozciąga Izraelitę trupem u stóp pięknej Kunegundy.

— Panno Najświętsza! — wykrzyknęła — cóż się z nami stanie! trup w mieszkaniu! jeśli policja wkroczy, jesteśmy zgubieni.

— Gdyby Panglossa nie powieszono — rzekł Kandyd — byłby nam dał dobrą radę w tej potrzebie, był to bowiem wielki filozof. Skoro go nie ma, poradźmy się starej.

Staruszka była to roztropna osoba; zaczynała właśnie swój wywód, kiedy otwarły się drugie drzwiczki. Była pierwsza po północy, zaczynała się niedziela. Ten dzień należał do wielebnego Inkwizytora. Wchodzi i widzi świeżo oćwiczonego Kandyda ze szpadą w dłoni, trupa na podłodze, oszalałą Kunegundę i roztropnie mówiącą staruchę.

Oto, co w tej chwili przeszło przez duszę Kandyda i jaki bieg wzięło jego rozumowanie: „Jeśli ten świątobliwy człowiek wezwie pomocy, każe mnie niechybnie spalić, toż samo uczyni z Kunegundą; on to kazał mnie oćwiczyć bez litości; jest moim rywalem; skoro już wziąłem się do zabijania, nie mam się co i wahać". Rozumowanie było jasne i szybkie; po czym Kandyd, nie dając Inkwizytorowi ochłonąć ze zdumienia, przeszywa go na wylot i kładzie go na ziemi koło Żydowina.

— Coraz lepiej — rzekła Kunegunda — nie ma już odpuszczenia; jesteśmy wyklęci, ostatnia godzina przyszła na nas! Jakżeś ty mógł, człowieku, ty, łagodny jak baranek, zabić, w ciągu dwóch minut, Żyda i prałata?

— Moja panienko — odparł Kandyd — człowiek zakochany, zazdrosny i oćwiczony przez inkwizycję, nie poznaje sam siebie.

Wówczas odezwała się stara i rzekła:

— Stoją w stajni trzy andaluzyjskie konie, są również siodła i rzędy; niechaj dzielny Kandyd je okulbaczy; pani ma perły i diamenty, siadajmy żywo na koń (mimo iż mogę siedzieć tylko na jednym pośladku) i spieszmy do Kadyksu. Czas wymarzony do drogi: nic przyjemniejszego jak podróż w nocnym chłodzie.

Natychmiast Kandyd siodła konie; po czym on, Kunegunda i stara kropią trzydzieści mil jednym tchem. Podczas gdy tak pędzą, święta Hermandad wkracza do mieszkania; chowają Eminencję w nadobnym kościele, Issachara wrzucają do kloaki. Kandyd, Kunegunda i stara byli już w miasteczku w górach Sierra-Morena, i tak rozmawiali w gospodzie. [as]


 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,389)
 (Ostatnia zmiana: 06-10-2004)