Relatywizm Kościoła
Autor tekstu: Paolo Bonetti

Tłumaczenie: Marek Bończak

Kiedy kardynał Ratzinger został wybrany na papieża, jeden z moich przyjaciół, zdeklarowany ateista, wykrzyknął radośnie: właśnie takiego papieża potrzebowaliśmy; wracają stare czasy, czasy Piusa XII! Oczywiście dla takich jak ja, którzy przekroczyli sześćdziesiąt lat, Eugenio Pacelli pozostanie papieżem przez antonomazję: imponujący i uroczysty, hieratyczny w gestach, które to cechy powinny charakteryzować największą religijną ikonę Zachodu. Reprezentował kościół premodernistyczny, skałę wiary, nawet w dniu, kiedy przybył do rzymskiej dzielnicy San Lorenzo, zniszczonej przez bombardowania, i rozłożył ramiona w geście błogosławieństwa niczym średniowieczny papież, pragnący obronić strwożone stadko wiernych przed furią barbarzyńców. To nie było „bagno di folla" jak mówi się dziś w obrzydliwym języku mediów, lecz tragiczne spotkanie biskupa — ojca z jego zagubionymi dziećmi.

Tymczasem nowy papież, mimo że w swojej ostatniej kardynalskiej wypowiedzi ostrzegał katolików przed dyktaturą relatywizmu i nowych religijnych mód, natychmiast dopuścił się kilku „bagno di folla", jakby chciał zdementować swoją sławę arystokratycznej surowości. Natychmiast zaczęto budować obraz papieża postmodernistycznego, jak jego poprzednik charakteryzujący się jednak naturalnym talentem, którego Ratzinger ze swoim skrępowaniem i niedostępnością wyraźnie nie posiada, choć stara się jak może. Wie bowiem — jako człowiek bardzo bystry — że właśnie taki powinien być współczesny papież. Historia kościoła w drugiej połowie XX wieku, bardzo szybko przeszła od premodernizmu Pacelliego do postmodernizmu Karola Wojtyły, poprzez nieudane próby zbliżenia do modernizmu, w wykonaniu Roncalliego i Montiniego. W tym właśnie rzecz: kościół może być, pomimo papieskich anatem przeciw relatywizmowi, triumfalnie postmodernistyczny, lecz przez swoją konieczną wierność dogmatycznej koncepcji prawdy i etyki, nigdy nie zdoła spotkać się w sposób pozbawiony niejasności z modernizmem. Ten ostatni, w odróżnieniu od postmodernizmu, nie eliminuje kryterium rozróżnienia między prawdą i fałszem, lecz wyzwala go ze wszelkiej dogmatycznej sztywności, czyniąc go elastycznym instrumentem kontroli i uporządkowania doświadczenia. Astronomia, by posłużyć się przykładem łatwym w zrozumieniu, różni się od astrologii nie dlatego, że kontempluje niezmienne prawa niebieskie, lecz dlatego, że tworzy hipotezy, które w przeciwieństwie do astrologicznych fantazji można poddać intersubiektywnym formom kontroli, w których uczestniczyć mogą wszyscy badacze. To samo dotyczy etyki: tylko absolutyści myślą, że dobro polega na czynieniu tego, co się chce, bez zwracania uwagi na preferencje innych. Relatywiści (a raczej ci, których kościół za takich uważa) właśnie dlatego, że wiedzą, iż ich wartości nie są jedynymi, które się liczą, poddają je nieustannej ocenie i kontroli innych, aby znaleźć racjonalną regułę współżycia.

Tymczasem kościół Jana Pawła II i Benedykta XVI beztrosko miesza teologię dogmatyczną i objawienia maryjne, cuda świętych i flirt z nauką eksperymentalną, sztywność teoretyczną i pobłażliwość praktyczną w sprawach obyczajowości seksualnej wewnątrz samego kościoła, otwartość ekumeniczną i dążenie ku dominacji duchowej, potępienie dyktatur i układanie się z nimi ilekroć przynosi to jakąś korzyść, choćby uścisk zakrwawionej dłoni. Czyż nie jest to tak potępiany relatywizm? Czyż nie jest to postmodernistyczne zamieszanie, w którym wszystko się miesza i dopasowuje, w którym zanika rozróżnienie między prawdą i fałszem, dobrem i złem? Od dwóch tysiącleci kościół jest nauczycielem cnót politycznych w ich makiawelicznej wersji, choć wielu jego członków dało w ciągu wieków nadzwyczajne dowody cnót moralnych. Lecz jako instytucja kościół niewiele nas może nauczyć w sprawach prawdy i moralności, gdyż jego prawdziwy cel jest tylko jeden: przetrwać.

ItaliaLaica


 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,4539)
 (Ostatnia zmiana: 04-01-2006)