Poemat Piasta Dantyszka fragment Niedawno jeszcze — kiedym spoczywał uśpiony, A sen mój się zarzęśnił strzałem pełnym dymu, I w dymie stanął anioł, jak ogień czerwony, I szepnął mi do ucha: „Ja mord — lecę z Rzymu", Jam uciekał i tęczę tak za sobą snował Jak Irys, a po tęczach gnał mię ów przeklęty Tak, żem spytać go musiał: "A któż tam mordował?" A on mi znów szepnął z cicha: „Ojciec Święty". *** Podróż na Wschód fragment Ślimak, który kwiaty ślini, Tak ich nie brzydzi, jako ta zuchwała Fałszywa, dawna po cezarach wdowa, Kościół, — bez ducha bożego i słowa. *** RZYM Nagle mię trącił płacz na pustym błoniu: „Rzymie! nie jesteś ty już dawnym Rzymem". Tak śpiewał pasterz trzód siedząc na koniu. Przede mną mroczne błękitnawym dymem Sznury pałaców pod Apeninami, Nad nimi kościół ten, co jest olbrzymem. Za mną był morski brzeg i nad falami Okrętów tłum jako łabędzie stado, Które ogarnął sen pod ruinami. I zdjął mię wielki płacz, gdy tą gromadą Poranny zachwiał wiatr i pędził dalej Jakby girlandę dusz w błękitność bladą. I zdjął mię wielki strach, gdy poznikali Ci aniołowie fal — a ja zostałem W pustyni sam — z Rzymem, co już się wali. I nigdy w życiu takich łez nie lałem, Jak wtenczas — gdy mię spytało w pustyni Słońce, szydzący bóg — czy Rzym widziałem?... *** [PRZY KOŚCIOŁKU...] Przy kościołku, Mój aniołku, Koronka, Żonka, Pieczonka. Przy organku, Mój B...gdanku, Szumka I dumka... Przy klasztorku, Mój kaczorku, Świętość, Wziętość, Nadętość. Przy krzyżyku Na stoliku Fakta, Dwa akta... Beniowski fragmenty Pieśń pierwsza (...) … Ojciec srogi, Do tego wielki oryginał, splennik; Diabeł wie, jakiej wiary: w rzymskie bogi Wierzył i wierzył w proroctwa i w sennik, Chrystusa także krwią oblane nogi Całował; zwał się cesarzów plemiennik… Słowem, była to dziwna meskolancja Świętości, złota, folgi — jak monstrancja. (...) [o jezuitach i papieżu] Prześliczna strofa! mógłbym zacząć od niej Nowy poemat, jak Sąd ostateczny; I przy eumenid pokazać pochodni, Jak jest grzech każdy dziwnie niebezpieczny; Jak w jasnym niebie daleko jest chłodniej Niż w piekle, kędy płonie ogień wieczny; Lecz wolę dzieło to rzucić na później, Bo do porządku mnie wołają woźni... Ci woźni są to krytycy. — Kolego, Byłżeś w Arkadii tej, gdzie jezuici Są barankami?… Pasą się — i strzegą Psów; i tym żyją, co ząb ich uchwyci Na pięcie wieszcza. Kraina niczego! Pełna wężowych ślin, pajęczych nici I krwi zepsutej — niebieska kraina, Co za pieniądze bab — truć nas zaczyna. O Polsko! jeśli ty masz zostać młodą I taką jak ta być, co dzisiaj żyje, I być ochrzczona tą przeklętą wodą, Której pies nie chce, wąż nawet nie pije; Jeśli masz z twoją rycerską urodą Iść między ludy jak wąż, co się wije; Jeśli masz zrównać się z podstępnym Włochem: Zostań, czym jesteś — ludzi wielkich prochem! Ale to próżna dla ciebie przestroga! Ciebie anieli niebiescy ostrzegą O każdej czarze — czy to w niej przez wroga, Czyli przez węża i pająka swego Wlane są jady. — Jesteś córką Boga I siostrą jesteś Ukrzyżowanego. Ciebie się żadna trucizna nie imie; Krzyż twym papieżem jest — twa zguba w Rzymie! Tam są legiony zjadliwe robactwa: Czy będziesz czekać, aż twój łańcuch zjedzą? Czy ty rozwiniesz twoje mściwe bractwa, Czekając na tych, co pod tronem siedzą I krwią handlują, i duszą biedactwa, I sami tylko o swym kłamstwie wiedzą, I swym bezkrewnym wyszydzają palcem Człeka, co nie jest trupem — lub padalcem. Lecz pokój z nimi!… Nie, ten brud ruchomy Nie zna pokoju — więc życzenie próżne! Niechaj więc włażą w zakrwawione domy, Niech plwają na miecz — stworzenia ostróżne, Aby zardzewiał, nim będzie łakomy Ich zgiętych karków, niech mają usłużne, W jadzie maczane pióra — dusze w bagnie, Niech żyją: takiej krwi — nikt nie zapragnie. Czołem bijący w marmur Chrystusowy, Kiedym się skarżył na klątwy i zdrady, Tom się i o ten kielich krwi octowy Upomniał — i Grób zaparł się: że gady Z niego nie wyszły — lecz z urwanej głowy Ten polip odrósł i lud wyssał blady. Wygnać go była kiedyś wielka praca... Ma nas za trupa ten szakal — i wraca. Precz z nim, lub jeśli przyczołgnie się żmija, Pod Boga skrzydło kryjmy się i gromy. (...) Pieśń druga [ksiądz Marek] Gadając ręce pokornie złożone Na stół położył obie i wytrzeszczał Na pana zamku oczy zaiskrzone - Albowiem uśmiech mu senny obwieszczał, Że po pijanemu zdobył sobie żonę - Wtem nagle jak wąż wzdął się i zawrzeszczał, Wstał… lecz na stole miał obiedwie dłonie, A na nich papier i orła w koronie... Orzeł na karcie był — a karta była Nożem tureckim do rąk mu przybita… Boleść go nad nią w arkadę skrzywiła, Oczy w niej toną — myślałbyś, że czyta, Że karta trupie kolory odbiła Na jego żółtą twarz. Ksiądz karmelita Za stołem cicho stał i patrzał z góry Na czytelnika bladego tortury. Ocknięty zamku pan — to raz na księdza, To znów na ściany patrzał wstając z wolna, Ręka na szabli, w oczach gniewu jędza Ledwo się w sobie pohamować zdolna… Lecz myślał, że mu sen mary napędza, Tak dziwną była ta cisza okolna, Ten papier nagle do stołu przybity, Dzieduszyckiego jęk — wzrok karmelity. Już dawno by się był skokiem lamparta Rzucił do szabli — ale mówiąc szczerze… Myślał, że sen mu grał sztukę Mozarta, Że Donżuana widział na operze, Gdy trupa ziemia puściła otwarta Na muzykalny wieczór i wieczerzę. Tak trudno było pomiarkować zrazu, Czy ksiądz był z ciała ludzkiego, czy z głazu. Godzina była nocna i bez przerwy Piał kogut, świece miały długie knoty, Na wieżach zamku śpiewał ptak Minerwy, A w jednym oknie miesiąc stanął złoty - Znacie działanie tej gwiazdy na nerwy - Miesiąc więc w oknie stał, dziwne łoskoty Na dachu, jakby jęczenia grobowe; Wreszcie Ladawy pan — odzyskał mowę. „Ktoś ty?" — Ksiądz milczał. — "Co tu robisz, mnichu? Co znaczy papier ten? na Lucyfera!" Tu Dzieduszycki zajęczał po cichu, Ale tak jęknął jak człek, co umiera. Spojrzał — chciał spojrzeć, lecz w powiek kielichu Nie było oczu, tylko białość szczera Jak w zwierciadlanym łysnęła odruzgu; Szkło tylko — gałki uciekły do mózgu. Starosta spojrzał i cofnął się biały Jak wosk, jak oczy, którymi go szukał Pan Dzieduszycki; ale okazały W cofnieniu się swym, na ludzi nie hukał, Zwłaszcza że ksiądz był wielki — a on mały. Nieraz zaś przedtem pan Starosta fukał Na równych sobie, niższym dawał szlagę Licząc na swoją małość i powagę. Więc co miał w oczach skier, wszystkie zapalił, Co miał na czole zmarszczków, zebrał razem. Sam by się Jowisz oburzony chwalił Tak olimpijskim na twarzy wyrazem. Spiorunowany ksiądz się w proch nie walił, Lecz w jedną szybę okien rzucił głazem. Na ten brzęk wszystkie ganki i komnaty Przewiał ogromny wrzask: "Konfederaty!" Starosta spuścił łeb — ksiądz się przybliżył I wyjął szablę mu złoconą z ręki: "Przebacz, wielmożny pan, jeślim ubliżył, Lecz zamek był nam potrzebny, a jęki Tego człowieka słuszne. Bóg go zniżył. Ten, co na krzyżu poniósł krwawe męki, Ten go nam daje; a wyrok nie minie: Kto mieczem grzeszył, ten od miecza zginie". - Podczas tej mowy twarze się wąsate Pokazywały w podwojach, kołpaki, Konfederatki czapki i rogate, I krągłe, i kapuzy, i pakłaki, I owe jeszcze uszami skrzydlate, Co ekonomów są laurem. Gdy taki Rój czapek i rój północnych latarek Zjawił się, rzekł ksiądz: "Ja jestem ksiądz Marek!" |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,824) (Ostatnia zmiana: 28-06-2002) |