O. Jeremiasz OFM
03.10.2001. g. 7.23
[Wiadomość publiczna z listy mailingowej]
Szanowny Panie Mariuszu!
Dziś rano otrzymałem NIESPODZIEWANIE od Pana maila na temat Sai
Baby, zresztą wyglądającego na odpowiedź „do kogoś". Podziwiam Pana lekkość
pióra ale i serdecznie proszę o usunięcie mojego adresu z listy pańskich kontaktów.
Pisze Pan na początku o chamstwie w internecie… Przeprosiłem Pana za omyłkowe wysłanie
pustego maila i myślę że kulturalnemu człowiekowi to powinno wystarczyć. Niezbyt sobie
życzę korespondencji z Panem. Pańskie wynurzenia śledzę w sieci i niekiedy drukuję i omawiam z uczniami na lekcji. Zabawnie to wygląda jak uczniowie 2 klasy LO obalają
(jeżeli można tak powiedzieć) Pańskie teologalne teoryjki. Mamy z tego w szkole niezły
ubaw i na lekcji, i w pokoju nauczycielskim. A teraz żegnam i mam nadzieję na koniec
mailowej „znajomości". o. Jeremiasz OFM
Wielebny Ojcze,
Twej prośbie oczywiście stanie się zadość. Usunę ojca adres, proszę jednak
pamiętać, że to ojciec zaczął tą „znajomość" i przypadkowo znalazł
się w mojej książce adresowej.
Pisze ojciec, że moje teksty są dla niego źródłem rozrywki. To dobrze, cieszy mnie to,
że służą ojcu do czegoś, a rozrywka jest bardzo każdemu potrzebna, zwłaszcza w niełatwym zakonnym życiu. Cieszę się również, że wykorzystuje ojciec moje prace w procesie
edukacyjno-indoktrynacyjnym. Choć dziesięć miernot przyzna ojcu rację, może jedenasty, nie w ciemię bity, zrodzi w swoim umyśle iskierkę wątpliwości do ojca świętej prawdy,
którą Jahwe raczył nam przekazać za pośrednictwem ludu żydowskiego. Sądzę jednak,
że ów wątek z młodzieżą licealną może być taką retoryczną sztuczką,
jeśli jednak nie, to rzucam ojcu wyzwanie — jeśli ojciec czuje, że jest tak wysoko
ćwiczony w apologetyce, iż nie może zatrudniać swego umysłu dla Klerokratii,
może ojciec wydelegować jednego z owych licealistów, teologów zawołanych,
choć obawiam się czy może być to ciekawa dyskusja. Ja wołałbym ojca. Jeśli upokorzy ojciec
moją wiedzę, wówczas wyświadczy ojciec wielką przysługę polskiemu narodowi katolickiemu, bowiem
młodzież popada w odmęty niewiary, czytając moje „teologalne teoryjki", a tu
proszę katecheta (zawód nie szczególnie podejrzewany o biegłość w myśleniu -
boże broń nie mowię o ojcu!, lecz o zawodzie), z łatwością obala „teoryjki". Nie
może ksiądz zawieść tradycji, wszak franciszkanie wespół z braćmi dominikanami
dzierżyli urzędy inkwizytorskie, wypada więc, aby i dziś, w nowym wydaniu,
służyli Kościołowi w czynnym zwalczaniu heretyków.
Wyznam ojcu, że nie będę tępo swoim prawdom wierny. Ani nie są one dla mnie prawdami absolutnymi, ani z nich nie
żyję (jak ojciec). Jeśli więc uznam, iż ojciec dowiódł mi, iż fundamenty moich „teoryjek"
są warte funta kłaków, wówczas opuszczę bezdroża niewiary, i zasilę
udeptaną ścieżkę wiodącą prostym szlakiem ku zbawieniu. Mało tego — stanę
się apologetą chrześcijańskim. Muszę jednak ojca ostrzec, iż nie będą to moje dziewicze kroki w obronie swoich „teologialnych" tez, bowiem moje
bezeceństwa doczekały się już nie jednej odpowiedzi chrześcijańskiej. Najważniejsza
była niewątpliwie praca jednego z wrocławskich baptystów (jak ojciec wie, nie
są takimi ignorantami Biblii jak bracia katolicy). Mam nadzieję, że niedługo wszyscy
będą mogli czytać ową zażartą dyskusję (kilkaset stron). Pan Tomasz napisał
swoją apologię na 50 stronach i był jak ojciec zarozumiały na początku. Pisał m.in.:
„Nie radzisz sobie z tekstem Biblii. Nie umiesz zastosować najprostszych zasad interpretacji tekstu (nie chodzi mi nawet o teologiczne zasady, ale filologiczne a nawet logiczne i gramatyczne!): rozpoznawanie formy literackiej, czytanie w kontekście
itp.", po krótkiej wymianie listów, po omówieniu kilku wątków, zakończyłem
analizę cudów Jezusa, kiedy mój apologeta przyznał: „Coraz bardziej imponujesz mi swoim zorientowaniem w temacie. Szczerze."
Może ojciec to odebrać jako zarozumialstwo, ale nie tak to
należy czytać — odpowiadam tylko na zarzuty z młodzieżą. Musze przyznać,
że żartowałem sobie z ojca w tym przedmiocie — oczywiście nie życzę sobie dyskusji z licealistą. Może mylę się w jakimś wywodzie, ale opinie, że piszę na poziomie
niższym niż wiedza apologetyczna licealisty, który ćwiczył swą wiedzę pod
opieką jakiegoś katechety (znów nie piszę o ojcu!), jest pisaniem nieprawdy.
Bardzo wszystkich przepraszam, że musieli to czytać (jeśli ktoś to czytał),
obiecuję, że nigdy to się nie powtórzy (spamowanie z mojej książki
adresowej — przyp.), zaś jeśli o. Jeremiasz zniży swą powagę do mojej maleńkości i zaszczyci mnie
swą apologetyką, wówczas każdy będzie mógł to przeczytać w Klerokratii,
gdyż oczywiście to zamieszczę. Serdecznie pozdrawiam
Mariusz Agnosiewicz
03.10.2001. g. 20.31
Pokój i Dobro!
Szanowny Panie Mariuszu!
Źle Pan zrozumiał moje intencje. Wcale nie czuję się takim super apologetą
itd. jak Pan sugeruje. Szczególnie ten passus o mojej domniemanej wielkości — co wcale z mojego tekstu nie wynika — mnie zabolał. Jako katecheta staram się po prostu nauczyć młodych ludzi bronić tego, w co wierzą. Tego mi Pan nie może zabronić!
Owszem, ale ja uważam, że to co piszę
nie może zniszczyć wiary, która jest wbudowana w osobowość. Jak napisałem:
wiara nie rozumuje. Dlatego też nie uważam za szczególnie wartościowe ćwiczenie
młodzieży w apologetyce prawd kościelnych. Lepiej jak będzie ich ojciec
nauczał morału a nie zapamiętania. Należy ich uczyć jak być dobrym a nie
pobożnym człowiekiem. Proszę ich nauczać jak czynić życie lepszym, swoje i innych, gdyż, jak mówi Pismo: któż może wiedzieć, co będzie potem.
Może kiedyś zapamiętają, że mieli niegdyś fajnego katechetę, który starał
się uczynić ich lepszymi. Za kościelne formułki nie będą ojca trzymać w pamięci.
Mój najważniejszy cel to wyplenienie fanatyzmu i zabobonu. Tego nienawidzę i chciałbym to zniszczyć. Nie jest moim celem odbieranie komuś szczęścia, jeśli
takie daje mu wiara, jeśli czyni go lepszym dla innych ludzi. Niestety, jest to
niewielki promil katolików, gdyż większości wiara niestety nie czyni
lepszymi, gorzej nawet, gdyż często czyni ich gorszymi.
Jeśli w przyszłości Kościół ten stanie się jakąś wartościową wspólnotą,
nie tyle powszechną i nijaką, co elitarną i czystą, wówczas ja stanę po
Waszej stronie. Myślę, że szansą są ruchy oddolne integrujące życie społeczne w najmniejszej komórce kościelnej — parafii.
Zresztą, może źle się wyraziłem pisząc o tych lekcyjnych „dysputach", ale trochę było w tym tekście emocji. Jeszcze raz przepraszam.
Jeżeli chodzi o prawdę — to faktycznie — dyskutujemy o tekstach także z Klerokratii. Nie boję się pewnych wyzwań. Zresztą młodzież wobec Kościoła i wiary bywa niekiedy krytyczniejsza niż teksty zawarte na Pańskiej stronie. Serio!
Nie wątpię. Zawsze byłem nieco konserwatywny.
A w Pańskich tekstach oprócz niekłamanej fachowości cenię lekkość pióra i to zacięcie, z jakim Pan broni swojego zdania. (Chciałbym żeby moi uczniowie umieli tak bronić swoich poglądów). Czasami jednak w Pana tekstach odkrywam jakby nutę bólu czy żalu… a może to tylko moje złudzenie.
Faktycznie jestem czytelnikiem Klerokratii. Może nie zagorzałym fanem, ale szanuję ludzi, którzy rzeczowo argumentują swój światopogląd, swoje zdanie itd. Nie wiem czy Pan się zgodzi, ale myślę że w Polsce dość mamy ludzi, którzy jak przysłowiowa flaga na wietrze...
Pańskiego wyzwania NIE PODEJMĘ. Jest mi obojętne czy potraktuje Pan to jako moje tchórzostwo a swoje kolejne zwycięstwo nad niedouczonym klerykałem i na kolbie swej agnostycznej strzelby wyryje kolejny rowek, czy inaczej. Już takich kilka dyskusji w sieci przeprowadziłem. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale myślę że Pan i tak by swoich poglądów nie zmienił. Pan jeszcze tego i tak nie chce. A każda dyskusja tylko utwierdziłaby Pana w przekonaniu o swojej racji. Jeszcze minęło za mało czasu od wydarzeń, które Pana „bolą". Na razie dyskusja pozostałaby tylko czysto intelektualną
przepychanką na ilość przeczytanych książek.
No szkoda, że się ojciec wycofuje, ale
cóż… Nie będę ryć żadnych rowków. Zapamiętam tylko, że wśród
franciszkanów też są lepsi i gorsi mnisi. Myślę, że więcej pokory wśród
duchowieństwa może być szansą na przyszłość dla Kościoła (pamięta
ojciec Pismo: "czas bowiem, aby sąd rozpoczął się od domu bożego").
Będę śledził niekiedy Klerokratię. Jak dojdę do wniosku, że coś
się w Pana życiu uspokoiło (albo wzburzyło) — odezwę się. A na razie… będę się
za Pana (już kolejnego Antyklerykała, z którym korespondowałem) — modlił.
Agent Watykanu i spadkobierca Wielkiej Inkwizycji O. Jeremiasz OFM
P.S. Wiem, że „nikogo na ziemi nie wolno nazywać ojcem". Tytułuję się tak tylko „zwyczajowo".
Rozumiem, ale po co tak łatwo się wystawiacie? Oprócz tego Biblia mówi:
„Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji". Może należy odróżnić
„tradycję" od „złej tradycji"?
05.10.2001
Szanowny Panie Mariuszu!
Poniżej cytowane zdania z Pańskiej korespondencji zawierają w 100% prawdę, z jaką się zgadzam.
1. Mój najważniejszy cel to wyplenienie fanatyzmu i zabobonu. Tego
nienawidzę i chciałbym to zniszczyć. Nie jest moim celem odbieranie komuś szczęścia,
jeśli takie daje mu wiara, jeśli czyni go lepszym dla innych ludzi.
Niestety, jest to niewielki promil katolików, gdyż większości wiara niestety
nie czyni lepszymi, gorzej nawet, gdyż często czyni ich gorszymi.
2. Myślę, że więcej pokory wśród duchowieństwa może być szansą na przyszłość dla
Kościoła (pamięta ojciec Pismo: „czas bowiem, aby sąd rozpoczął się od domu bożego").
Czasami tylko zastanawiam się, jakich użyć środków do przetłumaczenia komuś jego błędnego „pojmowania wiary"… Sam kilkakrotnie popadłem w konflikt z naszymi „pobożnymi" liderkami parafialnego życia duchowego, gdy wytknąłem im parę spraw, które totalnie kłócą się ze słowami wypowiadanymi przez nie w wielogodzinnych modlitwach.
BOJĘ SIĘ „katolików" którzy hołdują zasadzie: „wiara swoje — życie swoje".
o. Jeremiasz OFM |