Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Pasażer z ekspresu 'Veit Stoss' [1] Autor tekstu: Ziemowit Ciuraj
Sceptycy, racjonaliści, ateusze… ileż energii wkładają w to, by sypać piasek w tryby kościelnych młynów, rzucać kłody pod nogi pełnym entuzjazmu kandydatom
do stanu kapłańskiego czy kneblować usta biskupom. Wszystkim im się wydaje, że to wszystko może kiedyś zatrzymać wciąż żwawo pomykającą lokomotywę wiary.
Nie, nie łudźcie się szanowne Panie i szanowni Panowie. Nie zmożecie tej potęgi opartej na pewnym jak skała fundamencie. Żaden postęp nie usunie bowiem
prawdy, że religie, będąc w założeniu najwyższą i najogólniejszą formą życia, są tym samym formą śmierci, jedynego rzeczywiście pewnego składnika
rzeczywistości. Tu kryje się ich transcendencja i totalistyczny potencjał. Będą więc trwać i trwać, aż wedle wszelkiego prawdopodobieństwa przetrwają
postęp. I o tym właśnie jest ta napisana ku pokrzepieniu zalęknionych serc powiastka.
*
Miarowo stukały koła pociągu. Za oknem przedziału co raz to migały mijane drzewa i wiejskie zabudowania a krajobraz, zrazu pofalowany i lesisty, stawał się
coraz bardziej jednostajny i coraz rozleglejsze były płaszczyzny pól, które niebo, upstrzone wielkimi, biało-szarymi obłokami o niemożliwie postrzępionych
kształtach nakrywało swoim kloszem wspartym na krawędzi dalekiego widnokręgu.
Młodzieniec o smagłej cerze i bystrym spojrzeniu, lat około dwudziestu, wyglądający na nieco znudzonego żaka, dość miał czasu, by przypatrzeć się swoim
towarzyszom podróży. Naprzeciw niego, przy oknie, skryty za płachtą gazety, siedział tajemniczy, elegancko ubrany jegomość w sile wieku, obdarzony, jak
zdążył zauważyć, imponującą, szpiczastą brodą, brwiami wymagającymi grzebienia oraz monoklem, przez który od czasu do czasu zerkał na tablice z nazwami
mijanych stacji. Obok niego rozsiadła się korpulentna niewiasta w nienagannie białej bluzce z szerokimi, haftowanymi srebrną nicią w ornament roślinny
wyłogami, długiej, sięgającej kostek czarnej spódnicy, przyozdobiona naszyjnikiem z czerwonych korali, złotym krzyżykiem na łańcuszku i włosami upiętymi w
potężny kok. Naprzeciw niej, tuż koło młodego pasażera, pogrążony we śnie pochrapywał starszawy ksiądz. Był to również osobnik słusznej wagi, o pełnej
twarzy; cera jego była blada, za to obfite, mięsiste usta, dorodne jak płatki róż w klasztornym ogrodzie, zdawały się być stworzone do tego, by głosić
chwałę Pana.
Nagle gazeta trzasnęła, odsłaniając wzburzone oblicze jej właściciela.
— Dasz pan wiarę?! — wykrzyknął, wbijając groźne spojrzenie w wystraszonego kawalera. — Toż to zakrawa na jakiś żart. Słuchaj pan...
— Przepraszam, ale nie miałem jeszcze przyjemności… z kim mam zaszczyt?… — młodzieniec nieco urażony obcesowym sposobem nawiązania rozmowy przerwał mu
w pół zdania. Z rezerwą podchodził do wszelkich przygodnie zawieranych znajomości a ogólnie starał się przestrzegać zasad etykiety.
— Ależ oczywiście, zechce pan wybaczyć to niedopatrzenie — nobliwy jegomość wyjął z kieszonki kamizelki wizytówkę i wręczył ją swojemu rozmówcy. Młody
człowiek zerknął na wykaligrafowany ozdobnym pismem bilet. „Dr Wolfgang Schlaumaier, specjalista ideolog".
Student przedstawił się.
— Bożydar Słódź, student historii sztuki. Bardzo mi przyjemnie.
— Dasz pan wiarę? — powtórzył medyk. — "Ambasador Republiki Konga w Toruniu w ostrych słowach potępił dokonany na rynku krakowskim akt ekspiacji, nazywając
go 'przejawem bestialstwa oraz hańbą dla kultury europejskiej'". — Potrząsnął gazetą, jakby chciał zrzucić z niej jakiegoś robaka. -
Rozumiesz pan? Dzikusy nas będą uczyć kultury. Koniec świata.
Stateczna niewiasta przyłożyła dłoń do ust w geście wyrażającym przestrach a ksiądz odemknął jedno oko.
— Przyznam, że nie bardzo wiem, o co chodzi — odparł niepewnie student.
— Sczezło czartowskie nasienie — zasyczał doktor. — Trzynaście wiedźm poszło z dymem.
Student pobladł.
Kobieta się przeżegnała a ksiądz otworzył drugie oko, wyprostował się i odchrząknął.
— To nie tak — powiedział cichym, ciepłym głosem. — Ciała ich zostały poddane oczyszczeniu przez poświęcony przez kapłana ogień a dusze ich zawierzono
Bogu. Cokolwiek się wydarzyło, działo się całkowicie z woli Najwyższego a zmaza najcięższego grzechu została z nich zdjęta wraz z doczesną powłoką. Przez
dar przebłagalnego cierpienia ich zjednoczone ze Zbawcą dusze zaznają teraz chwały Odkupienia.
— Jak to — młodzian nie zrozumiał. — Zostały spalone?!
Ksiądz, widząc, że ma przed sobą nie obeznaną w arkanach teologii ignorancję, jął cierpliwie tłumaczyć.
— Nie wolno zastępować rzeczywistości duchowej ułudą świadectwa nieczystych zmysłów, które sprawiają, że ludziom małej wiary to, co w istocie dobre i
piękne jawi się jako brzydkie i złe. Dla Kościoła, ale i dla każdego wierzącego, ważne naprawdę jest tylko to, co ostateczne, eschatologiczny wymiar
egzystencji… nie to, co niedoskonałe i przemijające… Pan, młody człowieku, chyba jest wierzący? — zapytał znienacka.
Student zadrżał, albowiem pytanie to nie było najwyraźniej retoryczne.
— Oczywiście — postarał się, aby jego odpowiedź zabrzmiała najbardziej naturalnie, ale trochę zaschło mu w gardle. Doktor zmierzył go podejrzliwym
spojrzeniem zmrużonych oczu.
— Tacy nigdy się nie przyznają — powiedziała po cichu do doktora kobieta. Student dosłyszał jej konfidencjonalny szept.
— Oczywiście, że jestem wierzący — zebrał siły, by się bronić — ale, na Boga, przecież to jest rzecz straszna. Zostały spalone żywcem? — dopytywał.
— A czego by pan chciał — natarł na niego medyk — dla nierządnic obcujących z diabłem??
— Spokojnie — zmitygował go ksiądz. — Młodzieńcza wrażliwość nie ma wyobrażenia, jak wielka jest podstępność Złego i jak straszliwe potrafią być jego
dzieła. Naiwność jeszcze nie jest grzechem — zwrócił się do studenta z pełnym miłości uśmiechem.
— Nie dziwię się w każdym bądź razie, że ludzie z dalekich krain uważają to za okropność. — Młodzieniec wystraszył się swojego tupetu i uczuł nawet coś w
rodzaju wstydu, bo słowa jego musiały sprawić księdzu ból: z jego twarzy zniknął uśmiech a oblicze spochmurniało.
Niewiasta przeżegnała się znowu a doktor z ciekawością oczekiwał na ripostę duchownego. Ten teraz wpadł w dość oschły, oficjalny ton.
— Kościół nie jest i nigdy nie był za zabijaniem. Orzeczenie o winie jest wynikiem dochodzenia przeprowadzonego przez gremium doświadczonych w walce ze
złym duchem kapłanów, głęboko przemodlone i rozważone w każdym możliwym aspekcie. Fizyczna realizacja kary doczesnej pozostaje jednakowoż całkowicie w
gestii władz świeckich; Kościół bowiem nie wtrąca się nigdy w sposoby sprawowania władzy ziemskiej, gdyż pozostaje zawsze i tylko widzialnym znakiem
Królestwa, które nie jest z tego świata. Jego władza ma przeto wymiar wyłącznie duchowy i wiązanie Kościoła z jakimikolwiek konkretnymi sposobami
wymierzania kar za zbrodnie jest zwykłym nadużyciem, które może wynikać jedynie ze złej woli. Jednak zważywszy na to, że kary te mają często charakter
nieodwracalny, w trosce o zbawienie duszy przestępców, Kościół, kierowany przez Nieskończoną Miłość, użycza im owej łaski przebaczenia i oczyszczenia z
grzechów, której jest z woli Pana naszego szafarzem a udręki doczesne w tajemniczy sposób włącza w misterium Męki Pańskiej, nadając im wymiar
nadprzyrodzony i nieogarniony rozumem. Jak można w ogóle ośmielać się nazywać to czymś niegodnym? — zamyślił się chwilę. — To jest właśnie metoda wrogów
wiary: przedstawiać to, co jest przejawem nieskończonego miłosierdzia jako zło, uwolnienie od grzechu jako sam grzech. To metoda szatańska, to odwracanie
logicznego porządku rzeczy. Ileż w tym przebiegłości. Tak właśnie postępuje plemię żmijowe.
Student zauważył, że dyskusja zmierza w niebezpieczną stronę.
— Jakie były ich przewiny? — zapytał medyka.
Doktor podał mu gazetę, wskazując na odpowiedni akapit.
— Trzymały koty, zbierały magiczne zioła, w czasie śledztwa przyznały się do odprawiania sabatów. Są dziesiątki świadectw naocznych świadków ich zeznań.
Wystarczy?
Chciał odpowiedzieć, ale ugryzł się w język.
Przebiegł wzrokiem tekst. Był to jeden z nielicznych drukowanych jeszcze na prawdziwym papierze periodyków, sobotnio-niedzielne wydanie „Gościa
codziennego". Większość prasy stanowiły teraz listy biskupów przepisywane na pergaminie.
— Mogę przejrzeć? — zapytał doktora, zaciekawiony innymi tytułami. Lekarz skinął głową.
Poza niewyraźnym sztychem, przedstawiającym płonące na tle katedry Najśw. Marii Panny w Krakowie i okalających ją kamienic stosy, na stronie pierwszej
zmieścił się pełny tekst orzeczenia kolegium dominikanów przedstawiającego zarzuty ciążące na nieszczęsnych białogłowach oraz wyniki mozolnego i
prowadzonego z niemałym trudem, ale i zacięciem, śledztwa; były też jednak inne wiadomości z kraju, które przykuły jego uwagę.
„Kuriozalne zachowanie posłów opozycji" — czytał poniżej. „Lider opozycji parlamentarnej, Gwidon Łechtaś, zarzucił partiom koalicyjnym zakulisowe
działania, mające na celu niedopuszczenie przedstawicieli opozycji do uczestnictwa w sztafecie niosącej lektykę Ojca Świętego w czasie jego letniej
peregrynacji po naszym kraju. >>To jawna próba dalszej marginalizacji opozycji i jej dyskredytacji w oczach opinii publicznej<< — powiedział
Łechtaś." Kolumna obok relacjonowała stan przygotowań do pielgrzymki. „Wykonawcy drogi jezdnej łączącej stolicę z Rzymem zapewniają, że harmonogram robót
będzie dotrzymany i ostatni jej odcinek zostanie oddany do użytku w przewidzianym planem terminie. Ten pierwszy w naszym kraju bity trakt jest utwardzony
kostką granitową, pieczołowicie układaną przez uczniów i studentów szkół zawodowych i uczelni technicznych, którzy otrzymali na czas trwania robót od
swoich wychowawców i opiekunów duchowych dyspensę zwalniającą z obowiązków szkolnych."
— Myślałem, że Ojciec Święty przyleci do nas balonem — zdziwił się student.
1 2 3 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 12-06-2014 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9675 |