No i czym to się skończy — zapytała pani Grażyna Kowalska, kiedy już usiedli do stołu, na który wystawiła rumianego, pieczonego kurczaka. Jak zwykle niczym, poza kłopotami dla Michaliny i pana Jacka — odpowiedział jej mąż, sięgając po ziemniaki. Będzie jak z tą tratwą na Wiśle. Sierżant Marek był odrobinę zgubiony, ale ojciec Michaliny szybko go wprowadził - To nie słyszał pan, panie Jacku, spod Kielc się ludzie zbuntowali i postanowili opowiedzieć ludziom z miasta za ile rolnik pracuje i za ile oni jego pracę kupują. 10 groszy za kilogram ziemniaków, 35 groszy za jabłka. Za pomidory mogę dostać 30 groszy, gdyby odbierali. Nie wiem, co to będzie. — A co z tą tratwą — zapytał sierżant. - Zmówiło się kilku i popłynęli Wisłą do Warszawy. Nawet minister się z nimi spotkał? I co, i nic, a niby co ma być? Teraz to rolnik happenig robi zamiast spółdzielni. Kantują nas? Pewnie, że nas kantują, rolnicy nauczyli się słowa happening, a zapomnieli słowa spółdzielnia i dziwią się, że nas kantują. To samo z tą homeopatią. Powiem panu, że ludzie chcą być oszukiwani. Nam Michalinka wytłumaczyła co to ta homeopatia jest i już mi żaden lekarz tego kitu nie wciśnie. Jak by ludzie homeopatyczną wódkę pili, to by nawet lepiej było, ale na to jakoś nie dają się przekonać. — Stasiu — upomniała męża pani Grażyna. - Tato nie ma racji — wtrąciła Michalina — owszem, ludzie chcą być oszukiwani, ale rząd zmusza mnie, żebym była oszustką, a na to ja się nie godzę. Ja mam w aptece pośredniczyć, między tym, który oszukuje i tym, który chce być oszukiwany. Nie mam wyboru, mam obowiązek. Jak odmówię, to mnie wyrzucą z pracy. - Jak to jest, Jacku, naprawdę mogą cię wyrzucić z policji za to, że nie pozwoliłeś skrzywdzić Michaliny? — zapytała pani Grażyna. Sierżant Marek zastanawiał się jak to ubrać w słowa, jako że prezentacja własnej głupoty bywa zazwyczaj bardziej kłopotliwa, niż prezentacja głupoty innych. - Chyba się pospieszyłem — powiedział ze służącym za dodatkowy komentarz uśmiechem — trzeba było zadzwonić po pomoc. Wszystko teraz zależy od interpretacji, czy oni będą odpowiadać za napaść na funkcjonariusza policji, czy ja za bezprawne naruszenie miru domowego i pobicie bogu ducha winnych obywateli. Jak mówi mój szef, wszystko zależy od tego, co napisze ich adwokat, co postanowi sędzia, co napiszą gazety i kogo będą się bali członkowie komisji dyscyplinarnej. - Ale komisja powinna oceniać niezależnie, przecież wszystkie fakty znają, nie muszą czekać co jakaś gazeta napisze — wyraziła swoje oburzenie Michalina. - Tak ci się zdaje, ale każdy chroni swój tyłek jak może — odpowiedział jej ojciec — Jedno pewne, panie Jacku, cokolwiek się stanie, o pracę nie musi się pan martwić, po szkole policyjnej wszędzie pana przyjmą. - Nie martwię się — odpowiedział sierżant Marek — nawet myślałem, że wtedy wezmę jakąkolwiek pracę i zacznę zaocznie studiować prawo. Na razie jednak niczego nie planuję, będzie co będzie. - Zaraz po obiedzie przygotuję dla Jacka pokój Bartka, Bartek wraca z Niemiec dopiero w sobotę, więc nie będzie problemu — powiedziała pani Grażyna, a Michalina odłożyła z irytacją nóż i widelec. - Mamo, czy możemy zachowywać się jak dorośli? Jesteśmy z Jackiem od pół roku, spędzamy razem wszystkie weekendy i dobrze o tym wiecie, a teraz nagle zaczyna się jakieś dziecinne udawanie... - No ale… — powiedziała pani Grażyna. Sierżant Marek patrzył na wzbierającą nad jego głową burzę rodzinną i zastanawiał się, czy powinien się odezwać. Chwilowo rzucił Michalinie mitygujące spojrzenie. Burzę zażegnał pan Stanisław, który poklepał żonę po ręce i powiedział — Może Michalinka ma rację, ciągle udajemy, że wszystko jest jak za czasów naszych dziadków, a przecież my też uciekaliśmy do lasu, żeby rodzice się nie dowiedzieli, a oni też chyba wiedzieli, więc wszyscy udajemy zamiast traktować życie normalnie. Pani Grażyna najwyraźniej pozostała nieprzekonana, ale w obliczu niesprzyjającej proporcji głosów w rodzinnym sejmie i przy braku poparcia, skoncentrowała uwagę na kurczaku. Cisza była niezręczna, milczkiem żwawo jedli. Przerwał ją po chwili pan Stanisław, zwracając się do sierżanta Marka. - Powiedz mi, panie Jacku, to o co chodzi, bo jak te leki homeopatyczne to cukier i woda, to gdzie jest oszustwo? — W opakowaniach, mali oszuści podszywają się pod markowych oszustów. - Czyli drukarka jest ważniejsza od tych chemicznych analiz? - Drukarka nie pamięta, ale komputer pamięta sporo. Pewnie przy takich ilościach opakowania drukowali w jakiejś drukarni, ale w komputerach znaleźli faktury. - To na czym oni zarabiają? - Hurtownie dostają towar nie tylko taniej, ale nie płacą za lewy towar podatków. - To akurat nikogo nie boli — wtrąciła pani Grażyna. - Jest mama pewna — zapytała nadal naburmuszona Michalina — a niby skąd rząd ma brać pieniądze na szkoły czy na policję? Przecież te podatki to nasze wspólne pieniądze. - Kasa wspólna, tylko kasjerzy skorzy do przekrętów — powiedział pan Stanisław. - Nie przesadzajmy, nauczyciele jakoś dostają pensje, policjanci też. Pan Stanisław pokręcił głowa, ale widząc wojowniczy nastrój córki wolał nie wdawać się w dyskusję.- Napijesz się pan, panie Jacku, kieliszek śliwowicy, niby nie węgierska, ale z całkiem porządnych węgierek, własnej roboty. Zeszłoroczna, według przepisu mojego ojca. Sierżant nie odmówił, stwierdzając, że grzech odmawiać, a Michalina zaproponowała matce kieliszek wiśniówki, co wskazywało na propozycję zawieszenia broni. Po obiedzie Michalina zabrała sierżanta Marka nad rzekę, żeby pokazać mu zaczarowane miejsca swojego dzieciństwa. — Czemu byłaś taka agresywna wobec swojej matki — zapytał sierżant Marek, kiedy wyszli na drogę. - Agresywna — zdziwiła się Michalina — byłam zupełnie normalna. to jest różnica między mną i moim bratem. Bartek słucha jak pokorne ciele, a potem robi swoje, ja odwrotnie, pyskuję, ale jak im na czymś naprawdę zależy, to czasem ustępuję. Ale nawet wtedy wiedzą, że to jest kompromis, i że mam inne zdanie. Ja mam do moich rodziców szacunek przerywany. Kocham ich, słucham uważnie, kiedy mają rację i protestuję jak mówią głupstwa. Nie godzę się na grę pozorów. - Ojciec wziął twoją stronę. - On taki jest, czasem nic nie powie, tylko się uśmiechnie i tym swoim uśmiechem zamknie niepotrzebną dyskusję. A matka? Myślę, że moja matka jak ognia boi się inności. Roztopić się w tłumie, zgodzić się ze wszystkim, byle się nie różnić. To była przez wieki taktyka przetrwania i dziewczyny dopiero teraz zaczynają podnosić głowy i mówić wyraźnie, że mają własne zdanie. - Podejrzewam, że trafiłem na jedną z tych, które zupełnie nie mają takich oporów. Usiedli nad brzegiem rzeki patrząc na płynącą wodę — Myślisz, że moglibyśmy przestać się interesować tą całą historią z homeopatią? - Myślisz sierżancie, że mali i duzi oszuści przestaną się kiedykolwiek nami interesować? Może czasem powinni poczuć, że im ktoś po piętach depcze, chociaż wygrać pewnie nie wygramy. Sierżant Jacek Marek roześmiał się i przytulił ją do siebie. — Ja już wygrałem — odpowiedział. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,8368) (Ostatnia zmiana: 21-09-2012) |