Jak zapisał w swojej notatce służbowej komendant Marciniak, ksiądz Marek Wałach zgłosił kolejne podejrzenie popełnienia przestępstwa. Uczennica Paczkowska przekazała mu informację, że uczeń Ryszard Jasiński ma w domu relikwie. Ksiądz Wałach wyraził podejrzenie, że uczniowie mogli okraść jakiś kościół. Poinformował również, że w jego kościele relikwiarz, w którym od dwustu lat przechowywana jest kropla potu uroniona przez świętego Andrzeja Bobolę przed jego męczeńską śmiercią, był nienaruszony. Jak dodał ksiądz, relikwia ta jest szczególnie cenna, gdyż cudownie ocalała z innego kościoła, który spłonął w 1809 roku. Po udaniu się do domu Ryszarda Jasińskiego, komendant rozmawiał z matką podejrzanego, która nic na ten temat nie wiedziała, a następnie z samym uczniem, który wyjaśnił, że nazywa „relikwiami” swój zbiór szkieletów zwierzęcych. Ryszard Jasiński pasjonuje się biologią i samodzielnie preparuje kości zwierzęce, których ma znaczną ilość.
Przekazawszy to wyjaśnienie księdzu Markowi Wałachowi, komendant uznał sprawę za zamkniętą mimo, iż ksiądz domagał się dalszego dochodzenia, czy makabryczne zainteresowania ucznia nie są przypadkiem związane z okrucieństwem wobec zwierząt. Marta Piasecka dowiedziała się o całej sprawie od Patrycji, która wpadła do niej do domu po materiały na olimpiadę polonistyczną oraz pochwalić się swoim „Listem do drzewa na podwórku”, który zamierzała wysłać na konkurs zorganizowany przez „Nasz głos”. — Mama Ryśka okropnie się śmiała – mówiła Patrycja — bo Rysiek ma pełną szafę tych relikwii, chociaż i tak większość musi trzymać w piwnicy, bo nieładnie pachną. Komendant też się śmiał jak wychodził, ale nie tylko się śmiał, bardzo mu się podobały całe szkielety stojące na podstawkach. Rysiek mi obiecał, że mi da szkielet myszy w butelce na 15. urodziny, ale pewnie mu się nie uda, bo to chyba strasznie trudne. Marta powstrzymała potok wymowy dziewczynki i zapytała, czy chce herbaty albo soku. Patrycja odpowiedziała bez namysłu, że chce soku i idąc za Martą do kuchni ciągnęła dalej. — Rysiek od dwóch lat preparuje kości, wszystkiego już próbował, kreta, różnych proszków do prania, Dosi, perhydrolu; mówi, że najlepsze są mrówki, ale w zimie nie ma mrówek. W ogóle w zimie jest gorzej, bo takie kości powinny potem poleżeć ze dwa tygodnie na słońcu, wtedy nie śmierdzą. Rysiek próbuje je suszyć pod kwarcówką, ale to nie to samo. Wie pani, oni się pokłócili z Dominiką przez kunę; oni i tak by się pokłócili, bo Dominika lubi bezkręgowce; ona sama jest bezkręgowcem; więc jak przyszła i zobaczyła, że Rysiek gotuje obdartą ze skóry kunę, to uciekła z wrzaskiem i przestała się do niego odzywać. Mówiłam jej, że kuna nie pająk, więc nie ma co tak rozpaczać, a poza tym, kunę zagryzł pies, więc Rysiek nie ponosił odpowiedzialności za jej tragiczną śmierć. Ona go zupełnie nie rozumiała. Wie pani, niedawno pomagałam Ryśkowi preparować kreta. Nie takiego kreta ze sklepu, tylko prawdziwego. Jak było tak ciepło, to głupi kret wylazł z ziemi i Ryśka pies go też zabił. Gotowaliśmy tego kreta przez dwie godziny na wolnym ogniu, a potem trzeba było ogromnie ostrożnie usunąć części miękkie, żeby nie naruszyć szkieletu. U takich małych zwierzątek najtrudniej jest z mózgiem. Trochę wyciągaliśmy strzykawką, a trochę wypłukiwaliśmy vanishem, fajne paprajstwo. Będzie wypasiony szkielecik. — A matka go nie goni? Marta zdjęła z półki zestaw lektur i podręcznik do gramatyki, obserwując niekłamaną odrazę malującą się na twarzy Patrycji. Dziewczynka automatycznie rozdzieliła książki na dwie kupki. — Z lekturami jest jak z ewolucją, przystosowują człowieka do środowiska, którego już nie ma — powiedziała patrząc z niechęcią na książkę Orzeszkowej — Kto to wybiera? Dlaczego tu nie ma Harrego Pottera, albo Shreka? Czytałam o takich badaniach, że neurony umierają z nudów. Ja myślę, że Syzyf powinien zrobić Rejtana i zginąć pod tym kamieniem, Antygona powinna go po cichu pochować i byłby święty spokój. A tę „Zieloną gęś” trzeba napisać od początku, bo tam nie wszystko daje się zrozumieć, ale pomysł jest dobry. Marta roześmiała się i pogroziła jej palcem, wiedziała, że to dziecko nie jest już dzieckiem i że jest po bezpiecznej stronie na drodze do ciekawego życia. Sięgnęła po podręcznik gramatyki. Kiedy Marta wieczorem opowiadała u Leszczyńskich o rewelacjach Partycji, okazało się, że Krzysztof znał relikwie Jasińskiego, a nawet sam mu doradzał perhydrol jako najlepszy środek przy preparowaniu kości. — Jak człowiek sam składa do kupy kości to mózg inaczej pracuje. W Polsce by się to nie przyjęło, ale widziałem w Anglii takie zabawki dla małych dzieci, działa jak lego. Składamy szkielet dinozaura i świat staje się bardziej zrozumiały. A Patrycja rzeczywiście jest piekielnie inteligentna, tyle, że jest osamotniona w klasie, może te dzieciaki później trochę dojrzeją, ale obawiam się, że to do końca będzie słaba klasa. Marta uśmiechnęła się — Podejrzewam, że się domyślam – powiedziała — pewnie chciałby tu z nami być i wiedzieć, że bardziej jesteśmy źli na świat niż na niego. Jeżeli to on, a nie ona. Maciek i Kasia nie przestawali chichotać w łóżku. — Trzeba znaleźć dobrego drugiego świadka – powiedział Maciek – w końcu rodzice odchrzestni zostają z nami na resztę życia. Apostazja będzie moją pierwszą uroczystością bezalkoholową – dodał z nuta zmartwienia w głosie. Kasia śmiała się razem z nim, ale coś ją niepokoiło – Chyba wolę być druhną, coś mi z tą matką nie pasuje. Trzeba również sprawdzić, czy ćwierćwierząca może być druhną apostaty. Świętoszek stanie przed największymi pytaniami swojego życia. Muszę coś zjeść, żeby nabrać sił na dalszą miłość – zaczęła naciągać na gołe ciało jego sweter – Idziesz ze mną do kuchni, czy chcesz kawę i grzankę z serem do łóżka? Kasia wyciągnęła z szafki toster, nastawiła wodę na kawę i poszła po spodnie – Mistyczna nagość potem, a teraz sprawy doczesne- powiedziała – jak myślisz, czy można zaproszenie na ceremonie apostazji wywiesić w bibliotece? Po ostatnim wzlocie Kasia mruknęła, że Allach jest wielki i zapadła w sen. Maciek leżał z otwartymi oczyma i słuchając jej równego oddechu rozważał nad nieznanym mu dotychczas pojęciem uzależnionego filozofa, którego rzekomo był jedynym desygnatem. Zastanawiał się co może robić dyplomowany i mniej uzależniony filozof w mieście Lutra. Mógłby uczyć etyki, ale z tego, co czytał w Internecie, inwestycja czasu i pieniędzy w zdobycie dodatkowych kwalifikacji okazałaby się zapewne chybiona. W obliczu wzrastających oczekiwań społeczeństwa, Ministerstwo Edukacji Narodowej, po długich naradach z kościelną hierarchią, postanowiło powierzyć nauczenie etyki księżom oraz legitymującym się regularną obecnością na mszach wuefistom. Urzędnikiem być nie powinien, nawet gdyby go chcieli, pozostawało stworzenie własnej firmy z jedynym kapitałem w postaci jakiegoś chwytliwego pomysłu. Pomysłu też nie miał, gdyż chwilowo wszystko co mu przychodziło do głowy to intelektualna siłownia lub internetowe kursy etyki biznesu. To ostatnie sprowokowało go do głośnego śmiechu. Instynktownie przytulił Kasię, niepewny czy zdoła ją osłonić przed sobą. Drugie narodzenie musi być przeprowadzone ostrożnie i z rozwagą. Jutro musi zamówić odpis świadectwa chrztu. Jeśli nie pobierają opłat za skreślenie z fałszywych statystyk, to będzie ostatnia danina na rzecz królestwa ciemności. Zazdrościł Krzysztofowi jego pasji szerzenia dobrego rzemiosła. Pomyślał, że gdzieś blisko musi być klucz do ciekawszej codzienności. Przypomniał sobie artykuł oglądanego przed południem prawa kanonicznego:
Tyle zmarnowanych lat, pomyślał zapadając w sen, czas się wypisać. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,6471) (Ostatnia zmiana: 11-04-2009) |