Biało-czerwona szachownica
Autor tekstu:

Świat dawno nie był tak podzielony, jak jest teraz. Zawirowania z tego wynikające nie ominęły także Polski, jednak wygląda na to, że zaczynamy wychodzić z nich obronną ręką.

Wprawdzie większość obserwatorów życia publicznego poddaje w wątpliwości sondaż, w którym Prawo i Sprawiedliwość traci aż 12 punktów procentowych, jednak spadek poparcia dla partii rządzącej w Polsce jest zauważalny i koresponduje z rzeczywistymi nastrojami wśród wyborców. Zdają sobie z tego sprawę również komentatorzy sympatyzujący z PiS-em oraz sami jego członkowie. Na kryzys zaufania dla partii rządzącej nakłada się wiele czynników i — jak twierdzi sam prezes Jarosław Kaczyński — w jej szeregi wdarło się „przekonanie o niezagrożonej trwałości władzy", co z pewnością nie pomogło w utrzymaniu w ryzach całej formacji. Podobnie, jak podchwycone przez opozycję i skrzętnie eksploatowane tematy nagród dla członków rządu oraz zamieszanie wokół zmian w prawie aborcyjnym, które polaryzują społeczeństwo. Powszechnie pomijanym, jak dotychczas, wytłumaczeniem jest niebywale pogmatwana sytuacja międzynarodowa, która ma teraz miejsce i zarazem — także wpływ na polityczne ruchy wewnątrz kraju. Ale to nie pierwszyzna — Polacy od najmłodszych lat uczeni są patrzenia tylko na czubek własnego nosa. Zgodnie z tą zasadą, rozbiory zawdzięczamy wyłącznie zaprzaństwu polskiej klasy politycznej i nie mają one żadnego związku z ówczesnymi geopolitycznymi zmianami na świecie, za to aktualne zawirowania w Polsce przez główne przekaźniki przedstawiane są tak, jakby były wyłącznie efektem aktywności rodzimych decydentów. Tymczasem zarówno dobra passa PiS-u, jaką obserwujemy od dwóch lat, a także obecna zadyszka są elementem światowej rozgrywki.

Izraelsko-irański konflikt w Polsce

Swoje zarzewie w stosunkach międzynarodowych miał chociażby konflikt polsko-izraelski, który rozgorzał w pierwszym kwartale tego roku. W mediach sporo się mówiło, że powodem, dla którego żydowskie elity aż tak ostro zareagowały na dyskutowaną wcześniej z nimi nowelizację ustawy o IPN, były wybory parlamentarne w Izraelu; nie brakowało też domysłów odnośnie udziału w nim Władimira Putina, którego Benjamin Netanjahu odwiedził na kilka dni przed wybuchem afery, jednak stosunkowo mało słychać o najpoważniejszym problemie, z którym boryka się w 2018 r. państwo Izrael. Tak blisko wojny z Iranem nie było od dawna, ale polskie media na co dzień wertujące strony swoich izraelskich odpowiedników konsekwentnie ten fakt bagatelizowały i pomijały. A przecież istnieją także relacje polsko-irańskie, które weszły na kolejny poziom zażyłości, wraz z przeprowadzeniem transakcji typu spot na dostawę ropy naftowej, do jakiej doszło w marcu. Pierwszy statek ze 130 tysiącami ton surowca już wypłynął z portu w Zatoce Perskiej i do Polski dotrzeć ma w połowie kwietnia, czyli lada chwila. Wprawdzie prezes PKN Orlen, Daniel Obajtek, ogłaszając tę strategiczną dla Polski decyzję zostawił za sobą otwartą furtkę, zapewniając, że irańską ropę ropę musimy najpierw sprawdzić, jednak pierwsze testy w Iranie wykazują, że mamy do czynienia z towarem bardzo wysokiej jakości. Perspektywa dywersyfikacji dostaw ropy dla państwowego koncernu irańskim surowcem staje się więc coraz bardziej namacalna. Nie sposób odmówić jej politycznej wagi, zwłaszcza w tak gorącym czasie, gdy na geostrategicznej planszy przybyło tylu rozgrywających, a każdy kolejny ruch wymusza następne przetasowania.



Saudyjskie veto

Eksperci w analizach odnośnie do możliwego konfliktu na Bliskim Wschodzie zwykli umieszczać Iran wraz z Rosją, w obozie przeciwnym przymierzu izraelsko-amerykańskiemu. Tymczasem kraj ajatollahów, wysyłając do Polski wypełniony ropą największy tankowiec, który może przepłynąć przez Kanał Sueski, nie tylko godzi w interesy Stanów Zjednoczonych, ale przede wszystkim i to w o wiele większym stopniu — rosyjskie. Jeśli transakcja się powiedzie, czyli nie zostanie w ostatniej chwili zablokowana przez Amerykanów, poprzez nałożenie dodatkowego cła, czeka na nas także możliwość sprowadzania irańskiego gazu, którego oferta sprzedaży czeka na rozpatrzenie przez PGNiG.



Polskie firmy, pomimo przychylności irańskich polityków, podchodzą jednak do tych propozycji ostrożnie, na razie decydując się co najwyżej na dostawy spotowe, jak w przypadku Orlenu. Powodem wstrzemięźliwości w zawiązywaniu bliższej współpracy z Iranem są oczywiście spodziewany obiekcje Waszyngtonu, które mogą mieć reperkusje zarówno polityczne, jak i gospodarcze.

Książę Mohammed bin Salman, wizytując w Białym Domu pod koniec marca, mówił o konieczności rewizji porozumienia nuklearnego z Iranem, dzięki któremu możliwy jest eksport irańskiej ropy, m.in. do Polski. Pomimo silnych nacisków ze strony konkurencyjnego, saudyjskiego koncernu, z którym zresztą Orlen ma podpisany stały kontrakt, administracja Donalda Trumpa na razie powstrzymała się od zdecydowanych ruchów, a wypełniony po brzegi irańską ropą tankowiec płynie do Polski. Amerykanie byliby w stanie znaleźć nawet więcej powodów, by blokować rozwój polsko-irańskich transakcji, wszak sami są żywo zainteresowani sprzedażą nam obu strategicznych surowców z własnych zasobów. Jednak na razie tego nie robią, a przecież nie raz pokazali, że o swoje w tej materii potrafią walczyć. Całkiem niedawno po podpisaniu przez PGiNG umowy na dostawę skroplonego gazu z Kataru w Waszyngtonie uznano ten kraj za siedlisko terrorystów, zaś nam pogrożono palcem w związku z zaniepokojeniem rzekomo niedemokratycznymi reformami sądownictwa. Trudno wykazać dokładną zależność przyczynowo-skutkową pomiędzy tymi wydarzeniami, jednak wyraźna koincydencja czasowa, a także świadomość gospodarczego podłoża większości politycznych decyzji dają podstawy, by je ze sobą połączyć. Również tym razem, w wyniku układu pomijającego pośrednictwo Arabii Saudyjskiej, spadły na Polskę gromy, jednak już nie tak donośne, wszak z tandemu izraelsko-saudyjsko-amerykańskiego wyłamali się ci ostatni, czyli bezsprzecznie najwięksi w całej stawce. Osłabienie i tak czysto hipotetycznego sojuszu irańsko-rosyjskiego jest, jak widać, wystarczającą rekompensatą dla chwilowych niesnasek w obozie blisko-wschodnich sojuszników USA.

Awaria niemiecko-rosyjskiego połączenia

Światowy hegemon po stronie korzyści z tej sytuacji może także dopisać wspieranie niezależności energetycznej Polski, która w prosty sposób przekłada się na niwelowanie rosyjskich wpływów w Europie środkowej. O tym, że Rosja dla Stanów Zjednoczonych cały czas stanowi mocno frapujący temat, świadczą także niedawne groźby pod jej adresem w związku z budową gazociągu Nord Stream 2. Również Niemcy usłyszeli ostatnio kilka gorzkich słów za udział w tym projekcie, przywołano ich też, ustami Donalda Trumpa, do porządku za niewypełnianie zobowiązań podjętych w ramach NATO, odnośnie przeznaczenia 2% PKB na obronność. Pomimo ostatnich zawirowań międzynarodowych związanych z konfliktem z Izraelem i licznych plotek zwiastujących ochłodzenie relacji na linii Warszawa-Waszyngton, Polska nie usłyszała podobnych pohukiwań i wręcz poprawiła swoją pozycję, z widokiem na jeszcze większy rozwój wzajemnych relacji. Przejawem jest zakup systemu obronnego Patriot (z którego Niemcy teraz, co znamienne, rezygnują), a także utworzenie Polskiej Izby Handlowej w Waszyngtonie. Tym samym reżim, którego przedstawiciele najdalej, jak miesiąc temu mieli być persona non grata w amerykańskich placówkach dyplomatycznych, uzyskał konkretne wsparcie nie tylko na polu militarnym, ale także gospodarczym. Choć w tym drugim aspekcie cały czas jesteśmy w dużej mierze zdani na siebie.

Tak wyraźne postawienie przez Stany Zjednoczone na osłabienie wpływów Rosji, daje nam jednak sporo swobody w poczynaniach — zarówno względem Rosji (tutaj głównym czynnikiem jest bezpieczeństwo), jak i Niemiec, które nie odbudują w pełni swojej hegemonii na kontynencie, bez zacieśnienia współpracy z komplementarną względem ich gospodarki, gospodarką rosyjską. Dzięki wyjściu obronną ręką z poważnego kryzysu i zintensyfikowanej aktywności zmierzającej do emancypacji Polski, przystępujemy do nowego rozdziału w relacjach z państwami rdzenia Unii Europejskiej. Niedawno powołany niemiecki rząd nie zamierza iść z Polską na konfrontację, zbyt wiele znaczymy dla niemieckiej gospodarki, pojawia się więc szansa na to, że pomimo dwuletniego przeciągania liny z europejskimi mocarstwami jesteśmy w stanie ugrać coś z tortu europejskich funduszy, którego podział będzie niedługo ustalany. Nie zrobimy jednak tego bez ustępstw i gestów w kierunku europejskiego establishmentu. Wypracowaliśmy sobie ostatnimi czasy wprawdzie mocną pozycję, jednak nie na tyle mocną, by móc w każdej sprawie dyktować warunki. Ostatnie miesiące były poświęcone wypracowywaniu nowej formuły dialogu europejskiego, w której wprawdzie jesteśmy skłonni ustąpić w kilku kwestiach, ale już jako podmiotowy gracz, świadom swojej wartości.

Teraz gospodarka!

Zerwanie z polityką konfrontacji, której kibicowało w duchu sporo Polaków, z pewnością nie przysporzyło PiS-owi wielu nowych zwolenników, ale było konieczne. Bez tego nie jesteśmy w stanie kontynuować procesu emancypacji — tak gospodarczej, jak i politycznej. Polska, by dokonać cywilizacyjnego skoku, musi zrealizować kilka wcześniej obranych celów, a do tego potrzebuje wsparcia unijnych funduszy. Paradoks obecnej sytuacji polega na tym, że to właśnie dzięki finansowanym przez nie przedsięwzięciom infrastrukturalnym, a nie utworzonej właśnie w Waszyngtonie Polskiej Izbie Handlowej jesteśmy w stanie wybić się w dalekosiężnej perspektywie do poziomu regionalnego mocarstwa, ale to z kolei nie miałoby szans nastąpić, gdyby nie militarna i strategiczna protekcja Stanów Zjednoczonych. Protekcja, która właściwie wyklucza zacieśnienie relacji z Chinami. Pytanie tylko, czy rzeczywiście potrzebujemy jakichś bliższych relacji z Chinami, skoro i bez nich dynamika przewozów kolejowych pomiędzy Państwem Środka, a Europą wzrosła od początku obecnej dekady aż stukrotnie i ma rosnąć dalej, z czego większość z tych połączeń ma przebiegać przez Polskę, o czym przekonali się chociażby polscy pocztowcy, którzy od września ubiegłego roku sposobią się do rozsyłania chińskich przesyłek do 30 europejskich krajów.

Tekst opublikowany w Tygodniku Solidarność


Szymon Woźniak Igoronco
Szymon Woźniak, znany także jako Igoronco, poznański bard, tekściarz, bloger, publicysta, trochę raper, a trochę chyba nie. Filozof z wykształcenia, futbolog z nałogu, gaduła z konieczności. Niepoprawny idealista i zgorzkniały cynik w jednym. Jego koncerty, grane do spółki z dj’em i producentem, Orskim, są mieszanką przepełnionego bassem elektronicznego seta, z poetyckim slamem. Debiutancki album poznańskiego twórcy został uznany przez Tygodnik Powszechny za jedno z najciekawszych wydarzeń w 2013 r. w polskiej muzyce alternatywnej. W 2016 wydał nowy materiał pt. Za długie, nie czytaj.
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 2  Pokaż inne teksty autora

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,10209)
 (Ostatnia zmiana: 14-04-2018)