Tak to było kiedyś w Egipcie, gdy po siedmiu latach tłustych nastało siedem lat chudych, co sprytny minister faraona wykorzystał dla zniewolenia ludu. Czy podobnie nie mogłoby być teraz, gdy po latach wielkiego dodruku pieniądza, nagle zatrzymano gospodarkę, pozbawiając ludzi pracy i dochodów? Co prawda, gospodarkę mamy już inną. Faraonów też. Nie potrzebują dzisiaj tylu ludzi do uprawy pól albo budowy piramid. Coraz więcej prac wykonują maszyny, automaty, oprogramowanie, coraz więcej ludzi utrzymuje się z usług, zazwyczaj publicznych, czyli przymusowych — już poniekąd służąc faraonowi. Nie wywodzimy, jak kiedyś, wartości ekonomicznych z ziemi, pracy albo kapitału. Coraz większa część gospodarki funkcjonuje dziś w świecie wirtualnym, którego fizyka jest inna, geografia inna, a i ekonomia też, nawet jeśli nie dostrzegają tego uczeni i prawodawcy. Co miałby w takim świecie robić człowiek? Jak miałby żyć? Za co, po co i dla kogo? To fundamentalne pytania, na które nie odpowie stara myśl ekonomiczna albo polityczna. Potrzebujemy nowej aksjologii, nowej antropologii, nowej ekonomii i nowych modeli politycznych. Zresztą, może ktoś je właśnie próbuje zaprowadzić, jak kiedyś w Egipcie? Niezależnie od tego, co i dla kogo obmyślałby współczesny Józef, logika kryzysu jest zwykle taka, że osłabia słabych, a umacnia silnych. Biliony dolarów, już wydrukowane i wciąż dodrukowywane dalej, od dekady wchodzą na rynek, jakoś nie wywołując inflacji… bo nie docierają do ludu, który by je mógł wydawać na chleb albo wino. Dostają je możni i przejmują na elektronicznych giełdach własność ziemską, przemysłową, intelektualną… I w tych dziedzinach rzeczywiście mamy wzrost cen, myląco nazywany rozwojem gospodarczym. Nowa gospodarka, nowe społeczeństwo, ale sposoby wywłaszczania pozostają stare: kredyt -pieniądz -hipoteka. To znacznie spowalnia procesy. Bo naprawdę nie tak łatwo jest wydać bilion dolarów. Oczywiście, można szybko zamienić dwa obrazy po pół biliona na jedną rzeźbę za bilion, ale to dość abstrakcyjne ekscesy współczesnych faraonów. Gdyby jednak chcieli za ten bilion wykupić parę milionów rodzin, to dla każdej musieliby przygotować ze ćwierć miliona w gotówce. Taka operacja wymaga czasu. Wielki kapitał rozprasza się wolno, przynajmniej na realnych rynkach. W końcu jednak ludzie, pozbawieni najpierw dochodów, potem podstawowych dóbr, kiedyś pooddają swoją własność, wolność, godność, może nawet życie. Jeżeli sprawy ludu będą regulować faraonowie, powyznaczają mu takie role, tyle miejsca, tyle życia, ile sami będą potrzebować: trochę rolników, robotników i pasterzy maszyn, trochę kapłanów, dworzan, służby — razem mniej niż miliard ludzi. Sami władcy zachowają kontakt tylko z nielicznymi milionami wyróżnionych, którzy będą bezpośrednio służyć ich próżności oraz przyjemności. Kontrolę nad resztą, dopóki ta reszta będzie dla nich użyteczna, pozostawią raczej automatom i oprogramowaniu. Czy to jest w ogóle możliwe? Przejściowo i lokalnie może gdzieś się udać. Całkowicie jednak nie, bo do czegokolwiek chcieliby dążyć faraonowie cyfrowej ery i z jakichkolwiek mieliby korzystać Józefów, niechybnie będą w tym jedni przeszkadzać drugim, konkurując ze sobą i walcząc. A to otworzy obszary wolności, przynajmniej takiej, której można szukać pośród chaosu. Cóż, dobre i to. 2020 | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,10286) (Ostatnia zmiana: 08-05-2020) |