Konformizm inteligenta oczami Zanussiego
Autor tekstu:

Miałem niebywałą przyjemność obejrzeć (w końcu!) film „Barwy ochronne" w reżyserii Krzysztofa Zanussiego. Obraz szalenie sugestywny i niestety wciąż aktualny. Mimo że jego premiera miała miejsce ładnych parę lat temu. W 1976 roku.

Czy film urzekł? Mnie na pewno. Obraz Zanussiego uderza bowiem wprost w podświadomość. Wyciągając z niej — często nieuświadomione — lęki przeciętnego Polaka. Reżyser nazwał bowiem po imieniu rzeczy, które od lat tkwią — niczym drzazga — w społecznej świadomości.

Konformizm polskiej inteligencji

Film pokazuje świat zdemoralizowany; przeżarty przez układy i cynizm. „Barwy…" to sugestywna opowieść o ułomnościach charakteru i konformizmie polskiej inteligencji. To także — a może przede wszystkim — narracja o maskach będących karykaturą prawdziwych ideałów.

Akcja filmu rozgrywa się podczas letniego obozu językoznawczego dla studentów. Kierownictwo obozu obejmuje magister Jarosław Kruszyński (Piotr Garlicki). Młody asystent, mimo niechęci prorektora do toruńskiego światka naukowego, zgodził się przyjąć spóźnioną pracę tamtejszego studenta. Naturę układów w środowisku naukowym stara się Kruszyńskiemu wyłożyć docent Jakub Szelestowski (wybitna rola Zbigniewa Zapasiewicza). Gdzieś z boku rysuje się wspominany prorektor (Mariusz Dmochowski) — przerysowany do granic możliwości snob o mentalności przysłowiowego buraka. Na obóz przyjeżdża czarną Wołgą. Niczym król na swoje włości.

Adwokat diabła

Wątek konformizmu polskiej inteligencji jest rozwijany na kanwie „konfliktu" (choć to niezbyt fortunne określenie) między magistrem Kruszyńskim a docentem Szelestowkim. Obydwaj bohaterowie reprezentują bowiem zgoła przeciwne bieguny światopoglądowe.

Z jednej strony — docent Szelestowski. Starszy facet, diabelnie inteligentny i przebiegły. Od lat kroczy wybrukowaną moralnymi kompromisami ścieżką karierowicza. Archetypowy przykład wyrachowanego egoisty i cynicznego mędrca zarazem. Bohater — będąc autorem rozprawy habilitacyjnej prorektora — pozostaje w światku nietykalny. Jako widz żenującego przedstawiania, może — jak na ironistę przystało — szydzić z upodleń, słabości i małostkowości innych.

Docent to makiawelista stawiający skuteczność ponad moralnością. Lecz — jednocześnie — upodobniając się do Machiavellego, w istocie — jak powiadał o florenckim filozofie Stendhal - pozwala nam poznać nagą prawdę o człowieku. Szelestowski jest zatem bohaterem szalenie niejednoznacznym. Trudno do końca orzec, czy docent jest do cna podły czy może — na swój szczególny sposób — dobry. Niczym Mefistofeles, który zła pragnąć, dobro czyni.

Nawiasem mówiąc magiczna jest sama kreacja Zapasiewicza. Aktor — z uwagi na swoje niemal teatralne maniery — idealnie wcielił się w rolę. Gra aktorska jest wyborna — mimika twarzy, tonacja głosu, gesty, zawieszone w przestrzeni spojrzenie.

Skomplikowana naiwność inteligenta

Druga postać to magister Kruczyński. Facet nie umie dostosować się do środowiska w którym przyszło mu pracować. Bohater ów jest zaprzeczeniem docenta - idealistyczny, pełen czystych intencji. A przy tym szalenie naiwny. Dla Kruszyńskiego zaszczyty powinny przychodzić wraz z nakładem pracy. W przeciwieństwie do Szelestowskiego, który w filmie powołuje się na darwinowską zasadę przetrwania najsilniejszych. Rozmowy obydwu bohaterów są wyborne - błyskotliwe dialogi, ciągłe utarczki, cięte riposty. A nade wszystko magiczna przebiegłość docenta. Uwielbiam postacie przeżartych życiem cyników.

Docent Szelestowski, konfrontując własne wyrachowanie z naiwnością magistra, sprawdza na każdym kroku jak wiele sił pozostało młodemu idealiście aby opierać się rzeczywistości. Dlaczego docent to robi? Podobno „z nudów". Jednak jego mimika, podczas wypowiadania tej kwestii, wskazuje na coś innego. Być może docent był kiedyś podobnym idealistą? A jego pogarda wobec słabego magistra i obnażanie jego naiwnych ideałów to nic więcej, jak tylko próby znalezienia uzasadnienia dla własnych czynów z dawnych lat.

Niewinność Kruszyńskiego idzie w parze z naszkicowanym na marginesie postaci narcyzmem. Zapatrzeniem w siebie — nawiną wiarą we własną misję. Magister upaja się romantyczną wizją własnej głębi — gdy daje do zrozumienia pochodzącej z zagranicy studentce Nelly (Christine Paul-Podlasky), że jest zbyt „skomplikowany".

Cóż zatem mamy? Cynizm, kolesiostwo, konformizm, szyderstwo, neofickość, naiwna i romantyczna wizja misji oraz narcystyczne przekonanie o własnej głębi, które w swym „skomplikowaniu" uniemożliwia określenie własnych celów oraz samego siebie? Gdzie — prócz Zanussiego — znajdziemy taką syntezę?

Cóż — wystarczy włączyć wiadomości, obejrzeć program publicystyczny lub poczytać gazetę. Ewentualnie sprawdzić wyniki „głosowania" w sprawie odwołania rektora-plagiatora jak to miało niedawno miejsce na jednej z wrocławskich uczelni.

Widocznie inteligencja tak już ma.


Maciej Twardowski
Redaktor Racjonalisty. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Czasie Kultury” czy serwisie „Krytyki Politycznej”. Współpracował z kilkoma portalami internetowymi i organizacjami pozarządowymi. Mieszka w Warszawie.

 Liczba tekstów na portalu: 24  Pokaż inne teksty autora
 Liczba tłumaczeń: 10  Pokaż tłumaczenia autora

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,1128)
 (Ostatnia zmiana: 26-03-2011)