Komediodramat zgoła historyczny,
ale...
MOTTO:
Założenie nihilizmu chrześcijańskiego głosi, że życie jest złem.
Jan
Stachniuk
OSOBY:
Święty Otton z Bambergu, biskup i misjonarz
Ksiądz
Kleryk czyli Gniewomir
Wiedźma
Stoigniew
Goniec
Kosmas
Książę Niklot, władca Obodrzyców
SCENA PIERWSZA
Skromnie wyposażona ale obszerna izba. Na ścianie wisi ogromny krzyż, a pośrodku
stoi wielki, rzeźbiony fotel. Na fotelu siedzi wygodnie rozparty Święty
Otton, w szatach biskupich. Obok niego, na małym zydelku siedzi Ksiądz, który
półgłosem mówi coś do biskupa, co chwilę pokazując mu jakieś papiery. Święty
Otton słucha Księdza z rosnącą irytacją. W pewnym momencie wzburzony zrywa
się na nogi.
Święty Otton: — (przechadza się w kółko, z niedowierzaniem kręcąc
głową) To nie do pomyślenia! Tego nie można dłużej tolerować! Tak dłużej
być nie może! Przybyłem do Szczecina rok temu, ale wciąż nie mogę
wykarczować pogańskich wierzeń! A przecież wydawać by się mogło, że tak
wiele już osiągnąłem! Kazałem (odlicza na palcach) zniszczyć świątynie,
porąbać posągi, wytępić kapłanów, którzy służyli bałwanom… Głowę
największego posągu wysłałem papieżowi jako cenne trofeum i oznakę naszego
triumfu nad pogańskimi demonami. Ba, wycięliśmy przecież większość drzew,
otoczonych czcią przez miejscowych pogan. I wszystko na nic! Pogańskie
zabobony nadal się krzewią w okolicy!
Ksiądz: — Nie mów tak, świątobliwy Ojcze! Osiągnąłeś więcej, niż
którykolwiek biskup, więcej, niż jakikolwiek misjonarz! Imię biskupa Ottona z Bambergu stało się głośne w Europie! Zaprawdę, możesz być zadowolony ze
swego dzieła, Ekscelencjo. Zaprowadziłeś w Szczecinie prawdziwą, chrystusową
wiarę, na zawsze rozpędziłeś tych, którzy służyli demonom...
Święty Otton: — (uspokaja się nieco, siada na swoim fotelu) To
prawda, rozpędziłem… To były piękne dni, dni, których nigdy nie zapomnę...
(w rozmarzeniu) Nasi ludzie wloką przez miasto pogańskie bałwany, a potem rąbią je siekierami, aż wióry lecą! A wokół stoi płaczący tłum
mieszkańców Szczecina, tłum ludzi, miotających się z bólu, widzących, jak
bezsilne są demony, które dotąd czcili… Wspaniały, niezapomniany widok!
Ksiądz: — Tak, tego dnia nasza wiara w pełni okazała swoją siłę...
Dla takiej chwili warto było znosić przeciwności losu i obelgi ze strony
pogan… Jestem przekonany, że po latach i wiekach nasza wiara zapuści tu
korzenie i nikt nie będzie pamiętał, że kiedykolwiek było inaczej. Czas
pracuje na naszą korzyść. Minie kilka pokoleń i miejscowi ludzie nie będą
pamiętali o swojej dawnej religii, a ich pogańskim świętom nadamy chrześcijańskie
nazwy i treści… (składając dłonie, jak do modlitwy) A wszystko to
twoja zasługa! Zaprawdę, bardzo wiele dokonałeś, Ekscelencjo! Wcale nie
zdziwi mnie, jeśli zostaniesz świętym… (pochyla głowę z uszanowaniem)
Święty Otton: — (żartobliwym tonem) Nie za życia, mój drogi
księżulku, nie za życia… Niestety! (poważniejąc) Ale wracajmy do
rzeczy. To, co opowiedziałeś, napełniło moje serce goryczą. Powiadasz, że
grupa pogańskich kapłanów nadal potajemnie odprawia swoje plugawe obrzędy?
Czy to możliwe?
Ksiądz: — Niestety, to prawda. Uciekli z miasta, rozproszyli się i żyją w ukryciu, ale są w stałym kontakcie ze sobą nawzajem, i z pogańskimi kapłanami z plemienia Obodrzyców. Jak wiesz, Ekscelencjo, temu plemieniu przewodzi książę
Niklot — zatwardziały poganin i wróg krzyża. Szczególną czcią otoczony
jest przez tutejszych pogan mały, mosiężny posążek Trygława, który
przedtem stał w świątyni i został potajemnie wywieziony przez kapłanów w dniu naszego przybycia do Szczecina. Miejscowi ludzie wierzą, że ten posążek
przyniesie szczęście każdemu, kto dokona libacji. To znaczy… jeśli tuż
przed wypiciem miodu… wyleje kilka kropel u stóp posągu, wypowiadając jakieś
życzenie… Może to być jednak tylko jedno, jedyne życzenie… Oni jakby
przepijają do tego posągu… Tak przynajmniej mówią tutejsi ludzie...
Święty Otton: — Nie opowiadaj mi tu pogańskich bredni! Znam je dobrze!
Słyszałem, że Trygław posiada trzy głowy, bo trzema włada królestwami, (odlicza
na palcach) to jest niebem, ziemią i piekłem… (chwytając się oburącz
za głowę) Na Boga żywego, co ja mówię! Toż to bluźnierstwo! Przecież
ja, biskup, głośno opowiadam o pogańskich demonach! To grzech i obraza boska!
(składa dłonie, przez dłuższą chwilę bezgłośnie szepcząc słowa
modlitwy. Ksiądz czyni to samo) Wiem, że dowiedziałeś się tego
wszystkiego tylko po to, żeby dopomóc w zniszczeniu bałwochwalstwa, ale radzę
ci, księżulku, nie wódź mnie więcej na pokuszenie! (odetchnąwszy głębiej)
Powiedz mi lepiej, jak zdobyć ten posążek. To dopiero byłoby trofeum!
Moglibyśmy wtedy zwołać mieszkańców Szczecina i raz jeszcze pokazać im,
jak profanujemy czczonego przez nich bożka, jak jest bezsilny… Tego by już
tutejsze pogaństwo nie przetrzymało… Wysłałbym opis tego wydarzenia papieżowi!
Tobie, jako pomysłodawcy całego przedsięwzięcia, poświęciłbym w tym liście
wiele uwagi, możesz być pewien… Kto wie, czy dzięki temu nie zostałbyś
kiedyś biskupem? A rzymskim kardynałom opadłyby szczęki z zazdrości… Czy
masz jakieś pomysły?
Ksiądz: — Jestem ci z góry wdzięczny, Ekscelencjo. (po chwili
zastanowienia) Wiele o tym myślałem. Sprawa jest trudna. Nie pomogą
tu żadne nowe zakazy ani kary, potrzebny jest podstęp… Jedyne wyjście jest
takie: musimy wysłać do pogan swojego człowieka, oczywiście w przebraniu...
Trzeba wysłać kogoś, kto zna tutejszy język, co nie będzie łatwe, bo
przecież większość naszych duchownych to Niemcy, tak jak my obaj… To musi
być człowiek sprytny i przebiegły, który bez trudu wmiesza się w tłum i pozyska sobie zaufanie pogan jako jeden z nich...
Święty Otton: — Rzeczywiście, to byłoby niezwykle trudne zadanie...
Czy mamy kogoś odpowiedniego? Jak myślisz?
Ksiądz: — (odchrząkując) Tak się składa, że ...mamy
kogoś takiego. To ja, Ekscelencjo, twój uniżony sługa… Spotykałem się od
dzieciństwa ze Słowianami i znam dobrze ich język… Jestem tylko niegodnym sługą
Bożym, ale proszę o tę łaskę. Jeśli mi się uda, to może rzeczywiście
zostanę biskupem, a jeśli nie… Męczeńska śmierć byłaby najpiękniejszą
ofiarą, jaką można złożyć Bogu...
Święty Otton: — (zaskoczony) Cieszy mnie twoja pobożna gorliwość,
mój drogi księżulku, ale… Czy na pewno wszystko przemyślałeś? Czy podołasz
temu wielkiemu zadaniu, zdobędziesz posąg i rzucisz mi go do stóp?
Ksiądz: — (stanowczym tonem) Tak. Jestem zdecydowany! Oby Bóg
zechciał mnie wspierać… (wstaje ze stołeczka i klęka, składając dłonie
do modlitwy)
Święty Otton: — (wstaje z fotela, podchodzi do klęczącego Księdza i przytula go do swego łona) Cieszę się, że mam wokół siebie takich
ludzi, jak ty. Swoim zapałem umocniłeś moją wiarę… (trzykrotnie
klaszcze w dłonie)
Do izby wbiega młodzieniec w duchownych szatach.
Kleryk: — (patrząc podejrzliwie na biskupa Ottona i Księdza)
Wzywałeś mnie, Ekscelencjo?
Święty Otton: — Tak, mój chłopcze. Idź do Ojca Damazego po szaty
prostego wieśniaka. On ma u siebie wiele ubrań, wybierz więc takie, które będą
pasowały na tego oto, dzielnego sługę Bożego. (pokazuje dłonią na wciąż
klęczącego, pogrążonego w modlitwie Księdza) Przynieś tutaj te szaty,
natychmiast, jak najprędzej!
Kleryk: — (kłaniając się uniżenie) Stanie się wedle twej
woli, Ekscelencjo… (pospiesznie wychodzi)
Święty Otton: — (klepie Księdza po ramieniu, po czym siada na swoim
fotelu) Usiądź. Będziesz jeszcze miał czas na modły. Widziałeś tego
kleryka? On pochodzi z miejscowych Słowian, tutaj się urodził i wychował. A teraz chce zostać księdzem: od kilku miesięcy uczy się pilnie i pracuje nad
sobą. Ma jakieś dziwne, pogańskie imię, którego nie mogę ani wymówić,
ani zapamiętać… O wszystko wypytuje, wszystkiego jest ciekaw. Wydaje mi się,
że w takich, jak on, jest nasza nadzieja. Jak sądzisz?
Ksiądz: -(ponownie siadając na zydelku) Z pewnością
masz słuszność, Ekscelencjo. Nie znam go bliżej, ale widywałem go tutaj
wielokrotnie. Słyszałem, że ma na imię Gniewomir. Przybył tu niedawno z wyspy Wolin. Potrzeba nam takich jak najwięcej, żeby nieść ludowi Słowo Pańskie...
Święty Otton: — Jak sam mówiłeś, czas pracuje dla nas. A wracając
do twojej wyprawy... (z namysłem) Moim zdaniem, powinieneś udawać wędrownego
kupca; wtedy nie będzie nikogo dziwiło, że nie znasz okolicy i tutejszych
obyczajów. Musisz sobie przygotować jakąś historyjkę do opowiadania o sobie. Mam na myśli taką przypowieść, która wzbudzi zainteresowanie i współczucie u każdego, kto cię wysłucha. Tylko pamiętaj o tym, że ta historyjka musi być
wiarygodna! Powinieneś być przygotowany na wszystko, mieć w zanadrzu odpowiedź
na każde pytanie… Nie powinieneś brać z sobą broni, bo to by wzbudziło
podejrzenia. Co najwyżej ukryj nóż w połach płaszcza. Tak na wszelki
wypadek, dla obrony...
Ksiądz: — Uczynię, jak mi radzisz, Ekscelencjo. Nigdy nie wiadomo, co
się może wydarzyć w podróży… Zrobię wszystko, żeby być przygotowany na
każdą ewentualność. (przerywa, bo słychać donośne pukanie do drzwi)
Święty Otton: — Wejść! (do izby wchodzi Kleryk z naręczem ubrań)
Przyniosłeś szaty! To dobrze. Zostaw je i wyjdź. (Kleryk kładzie ubrania u stop Księdza, kłania się biskupowi i wychodzi) A ty, mój drogi księżulku,
uklęknij! (Ksiądz podchodzi do biskupa i klęka przed nim. Święty Otton
wstaje i zakreśla nad głową Księdza znak krzyża) Niezwłocznie ruszaj w drogę. Niech cię Bóg prowadzi. Z góry odpuszczam ci wszystkie grzechy i nieprawości, które będziesz zmuszony popełnić, żeby wykonać to chwalebne
zadanie. Będę się za ciebie modlił i będę czekał na pomyślny wynik
twojej wyprawy. (po chwili zadumy) A teraz… weź te szaty, idź do
swojej izby i przebieraj się!
Ksiądz wstaje z kolan, podnosi leżące na podłodze szaty i wychodzi. Święty
Otton ponownie siada na fotelu.
Święty Otton: — (w zamyśleniu, sam do siebie) Wszystko to marność,
marność nad marnościami… Ale musimy zdobyć ten posąg, a potem pokonać
Niklota. Gdy złamiemy tego pogańskiego księcia, to odniesiemy ostateczne
zwycięstwo… Nie może być litości tam, gdzie w grę wchodzi sprawa Boża…
SCENA DRUGA
Uboga izba wiejskiej chaty. Przy kołowrotku siedzi stara Wiedźma. Przędzie,
nucąc cichutko.
Wiedźma: — (nuci, wpatrzona w kręcący się kołowrotek) Koło,
kręć się, kręć… Orle, naprzód pędź… Wrogów naszych bij… Niemców
mieczem tnij… Trygławie, sprzyjaj… Wielki łup nam daj...
Rozlega się donośne łomotanie w drzwi.
Wiedźma: — (przerywając pracę, sama do siebie) Kto to może być?
Tylu ludzi tu ostatnio bywa… (nie wstając, w kierunku drzwi) Wejdź,
kimkolwiek jesteś!
Drzwi się otwierają. Do izby wchodzi Ksiądz, przebrany za wieśniaka.
Ksiądz: — ( uśmiechając się do Wiedźmy) Dobrzy ludzi
skierowali mnie tutaj… Uwiązałem mojego konia przy płocie… Chciałbym
oddać pokłon posągowi Trygława… Okoliczni ludzie powiadają, że ten posąg
jest ukryty w waszej chacie, babciu… (zaciera ręce z zimna)
Wiedźma: — (przyglądając się podejrzliwie gościowi) A tak,
tak, to ja pilnuję teraz posągu… Powierzyli mi go nasi kapłani… Taka
skromna, wiejska chata na skraju wsi nie budzi podejrzeń… Teraz, kiedy w Szczecinie zapanowała wiara niemiecka i nie ma tam już naszych posągów,
wielu wędrowców przybywa tu do mnie z dalekich stron, żeby złożyć ofiarę i prosić Trygława o przychylność… (z zapraszającym gestem) Wejdź,
wejdź, dobry człowieku, ogrzej się w izbie. Na dworze zimno… Siądź
sobie...
Ksiądz: — (zamyka za sobą drzwi, wchodzi do izby i siada na stołeczku, w kącie) Ja też pokonałem daleką drogę, żeby tu przybyć. Pochodzę z Gotlandii, ale dobrze znam wasza mowę, bo często przyjeżdżam w te strony z towarem. Jestem kupcem… (rozsiada się wygodniej) Ostatnio przeżywałem
trudne czasy… Popadłem w długi… Dlatego sprzedałem cały swój majątek
po to, żeby kupić cenny towar — wyroby rękodzielnicze z dalekich krajów. Te
przepiękne amfory, te kobierce, przetykane złotem, te szaty, godne królewskich
dworów...
Wiedźma: — (słuchając z zainteresowaniem) Musisz być bardzo
bogatym człowiekiem… Co zrobiłeś z tymi wszystkimi skarbami?
Ksiądz: — To była moja jedyna szansa na godziwy zarobek. Załadowałem
towar na statek i popłynąłem do Bremy, gdzie wedle umowy cały ładunek miał
zostać odebrany i wykupiony przez tamtejszych kupców. Wypłynęliśmy w drogę
przy pięknej pogodzie, ale już po kilku dniach żeglugi rozpętała się
burza. Naszym stateczkiem rzucało w górę i w dół… Wszyscy krzyczeli do
mnie: wyrzuć za burtę choć część towaru, bo inaczej wszyscy pójdziemy na
dno! Ale ja byłem uparty i powiedziałem, że prędzej ich zabiję albo utonę,
niż pozwolę cokolwiek wyrzucić. Wraz z utratą towaru byłbym skończony, a moje życie straciłoby sens… I wówczas przypomniało mi się, że wy, Słowianie,
wzywacie w takich razach pomocy Trygława, najwyższego z bogów Szczecina...
Zacząłem więc głośno modlić się do Trygława, przekrzykując odgłos
szalejącej burzy. Nie znając właściwych formuł, modliłem się własnymi słowami...
Przysiągłem Trygławowi, że jeśli bez szwanku wybawi mnie z opresji, to
odszukam jego posąg i złożę mu ofiarę. I zostałem wysłuchany — jeszcze
nie przebrzmiały słowa mojej modlitwy, gdy burza nagle ucichła, deszcz
przestał padać, a morze przestało kołysać statkiem...
Wiedźma: — Niesłychane rzeczy prawicie, panie. Chwała niech będzie
boskiemu Trygławowi! A co było potem?
Ksiądz: — Dalsza podróż upłynęła bez przeszkód, a w Bremie już
czekali na mnie kupcy z zapłatą za dostarczony towar. Dzięki temu znów stałem
się bogatym człowiekiem. Ale nie zapomniałem, że zawdzięczam to Trygławowi!
Przybyłem do Szczecina i tam dopiero dowiedziałem się, że w tym grodzie nie
ma już jego świątyni. Jakaż była moja rozpacz! Ale miejscowi ludzie
powiedzieli mi, w którym kierunku mam iść i kogo pytać po drodze, żeby
dotrzeć do was, babciu. I tak, po czterech dniach marszu, przybyłem aż
tutaj… (z niepokojem) Nie mogę się doczekać chwili, gdy zobaczę posąg.
Czy zachował się on w dobrym stanie? Czy jest tu bezpieczny?
Wiedźma: — Możesz być spokojny, wędrowcze. Zdarza się czasem, że
pachołkowie przeklętego Ottona węszą po okolicy, ale nigdy nie uda im się
odnaleźć naszego posągu, bo miejscowy lud nie zdradzi im tej tajemnicy. (poufałym
tonem) Tobie, który jesteś tak gorącym czcicielem Trygława i tyle mu
zawdzięczasz, mogę w zaufaniu powiedzieć, że każdy krok Ottona jest nam
wcześniej znany. Wiele razy nas to ocaliło!
Ksiądz: — (z niepokojem) Jak to? Skąd możecie wiedzieć, co ma
zamiar uczynić bis… (odchrząkując) ten przeklęty Otton?
Wiedźma: — Wiem, wiem wszystko! Sam książę Niklot w mojej obecności
rozmawiał o tym ze swoimi rycerzami. Książę powiadał, że jego zaufany sługa,
Gniewomir, przebywa w najbliższym otoczeniu Ottona. Ten Gniewomir udaje, że
chce zostać kapłanem wiary niemieckiej, a równocześnie informuje naszego księcia o wszystkim, co Otton postanowi. O, książę Niklot to wielki pan! Ma tylu
rycerzy, ile drzew w lesie!
Ksiądz:— (z trudem ukrywając przerażenie) Jak to było możliwe...
To… rzeczywiście… wielki sukces księcia, że udało mu się wprowadzić
swojego człowieka do otoczenia Ottona...
Wiedźma: — Książę był tu niedawno, żeby złożyć ofiarę Trygławowi.
Przy okazji książę ostrzegł i kapłanów, i mnie o grożącym nam
niebezpieczeństwie. Gniewomir doniósł mu, że Otton wysłał swojego człowieka z misją odszukania i wykradzenia naszego posągu… Ten człowiek ma przybyć
tu do nas w przebraniu...
Ksiądz: — (blednie, z trudem łapiąc powietrze) I co dalej? Czy
ten ...człowiek ...już tu był ? (wstaje)
Wiedźma: — (machając lekceważąco ręką) Gdzie tam, jeszcze za
wcześnie! Ja myślę, że zanim on tutaj trafi, to minie co najmniej miesiąc.
Zresztą, jak tu przyjdzie, to pewnie bez trudu odgadnę, że to on… Książę
Niklot obiecał, że jego słudzy będą mieli baczenie na moją chatę i przywołają
go, gdy tylko będzie mi coś groziło… (poufałym tonem) Powiem ci w zaufaniu jeszcze jedno: nasz książę wysłał Gniewomirowi tajny rozkaz, co ma
czynić, gdyby ów sługa Ottona mimo wszystko zdołał wykraść nasz posąg...
Ksiądz: — Rozkaz? Jaki rozkaz?
Wiedźma: — Książę Niklot powiedział: „Gdy tylko otrzymasz ode
mnie wiadomość, że posąg Trygława został wykradziony, Gniewomir musi
zaczekać na stosowny moment i wbić Ottonowi nóż prosto w serce. Niech
szczecinianie zobaczą, że nasi pogańscy bogowie też mają siłę i też
potrafią odpłacać za wyrządzone im krzywdy…" (wstając) No,
ale pójdę już po ten posąg, bo pewnie się niecierpliwisz, drogi wędrowcze.
Posąg jest dobrze ukryty w skrytce, której nikomu nie mogę pokazać...
Przecież przebyłeś drogę długą i pełną niebezpieczeństw właśnie po
to, by ten posąg zobaczyć… Tylko pamiętaj, że każdy, kto chce zobaczyć
Trygława, musi dać mi za to złotą monetę..… (uśmiecha się do Księdza, a potem wychodzi bocznymi drzwiami, kuśtykając z wysiłkiem)
Ksiądz: — (nieswoim głosem) Tak, babciu, dam wam złotą monetę, a nawet dam coś więcej… Tylko przynieście mi ten posąg jak najprędzej… (spogląda
na oddalającą się Wiedźmę. gdy ta znika za bocznymi drzwiami, chwyta się
oburącz za głowę z przerażenia. mówi półgłosem, sam do siebie) Na
Boga żywego, co ja mam robić? Co ja mam teraz robić? Chciałem wykraść posąg i wracać do biskupa, a teraz co? Jeśli ucieknę z posągiem, ta stara
natychmiast zawiadomi Niklota, a ten z kolei wyśle wiadomość do Gniewomira.
Ten przeklęty gad, Gniewomir! Od razu wydał mi się podejrzany… Tak czy
owak, zanim wrócę z posągiem do Szczecina, biskup Otton będzie już martwy! A wracać z niczym do biskupa też nie chcę i nie mogę... (chodzi w kółko
po izbie, zastanawiając się) Co ja mam robić… Jedyne wyjście wydaje się
takie: po cichu zabić staruchę i co koń wyskoczy uciec z posągiem do
Szczecina. Dobrze, że wziąłem ten nóż… (maca się po kieszeni)
Zanim Niklot dowie się o wszystkim, upłynie sporo czasu, a ja przebędę kawałek
drogi. Wówczas miałbym szansę dotrzeć do mojego biskupa szybciej, niż wysłannik
Niklota dotrze do Gniewomira… To będzie trudne zadanie, to przecież całe
trzy dni drogi… Ale jeśli to mi się uda, jeśli dotrę do Szczecina
pierwszy, to Otton natychmiast wyda Gniewomira na śmierć, a i posąg też będzie w naszych rękach… (pociera dłonią czoło) Tylko czy wolno mi zabić
tę staruchę, która niczego złego mi nie uczyniła? Wielki to będzie grzech,
ale ...w Bożej sprawie popełniony. Zresztą, czy życie tej staruchy może być
dla mnie ważniejsze, niż życie mojego świątobliwego, czcigodnego biskupa
Ottona? (staje, przez chwilę zastanawia się, a potem kiwa potakująco głową)
Tak, nie mam innego wyjścia. Muszę ją zabić, i to jak najszybciej. (zastyga w zadumie)
Boczne drzwi otwierają się powoli. Do izby wchodzi Wiedźma, z wysiłkiem dźwigająca
półmetrowy, metalowy posąg o trzech obliczach. Ksiądz podbiega do Wiedźmy,
by jej pomóc, odbiera posąg z jej rąk, a potem stawia go na podłodze, na środku
izby.
Wiedźma: — (dysząc ciężko siada na swoim siedzeniu, przy kołowrotku)
Oj, stara już jestem, stara! Nie mam już tyle sił, co dawniej! Daj mi teraz
monetę, wędrowcze...
Ksiądz: — (obchodzi posąg wokół, przyglądając mu się uważnie)
Tak, babciu, zaraz dostaniecie należną zapłatę… A ten posąg coraz
bardziej mi się podoba… Nie jest on wcale ciężki, łatwo go przenieść i przytroczyć do siodła… Przyda mi się on, oj przyda… (pod pozorem oglądania
posągu próbuje zajść Wiedźmę od tyłu, ta jednak za każdym razem obraca
się w jego stronę, coraz bardziej zaniepokojona)
Wiedźma: — Czemu tak dziwnie na mnie patrzycie, panie? Dajcież mi
wreszcie złotą monetę...
Ksiądz: — Dobrze, dobrze, już daję... (podchodzi do Wiedźmy,
pochylając się nad nią) Nikczemna babo, oto twoja zapłata za to, że służysz
plugawym demonom! (błyskawicznym ruchem wyciąga z kieszeni nóż i wbija go
Wiedźmie w bok. Wiedźma wydaje z siebie głuchy jęk, po czym zrywa się gwałtownie
na nogi)
Wiedźma: — Ty przeklętniku! To ty jesteś wysłannikiem Ottona! Nie
powinnam ci ufać! Tyle ci niepotrzebnie nagadałam… teraz wiesz za dużo! Ale
nie ujdziesz stąd żywy, złapią cię… (słaniając się, ucieka w kierunku głównego wyjścia. krzyczy przeraźliwie) Pomocy! Pomocy! Bywaj
tu, kto żyw! (znika za drzwiami)
Zaskoczony Ksiądz rzuca się za nią w pogoń, z zakrwawionym nożem w dłoni.
Słychać odgłosy szamotaniny, a potem coraz głośniejszy tupot kroków. Po dłuższej
chwili odgłosy oddalają się i zapada cisza.
SCENA TRZECIA
Do opustoszałej izby wchodzi Książę Niklot, odziany w rycerską zbroję,
na którą ma narzucony szkarłatny płaszcz. Za księciem do izby wchodzi młody
rycerz, Stoigniew. Obaj na moment nieruchomieją na widok stojącego na środku
izby posągu Trygława. Zdejmują z głów hełmy i podchodzą do posągu.
Książę Niklot: — (troskliwie pochyla się nad posągiem, czule gładząc
go dłonią) Jakie to szczęście, że temu przeklętnikowi nie udało się
wykraść posągu… (kładzie hełm na stole, a potem siada na stołeczku.
do Stoigniewa) Obaj z Kosmasem świetnie się spisaliście, chwytając łotra
na gorącym uczynku. Dobrze, że was tu zostawiłem na czatach. Czy opatrzono już
naszą nieszczęśliwa staruszkę?
Stoigniew: — Tak, mości książę! Wasz medyk od razu się nią zajął.
Ale wciąż nie wiadomo, czy przeżyje. Nadal jest nieprzytomna, bredzi w gorączce.
Ten szubrawiec dźgnął ją nożem… Nasi ludzie rozpoznali go — to kapłan
wiary niemieckiej. Widziano, jak w Szczecinie niszczył nasze posągi i świątynie,
do spółki z innymi sługami Ottona. Najlepiej byłoby go zabić na miejscu,
jak psa...
Książę Niklot: — (dobrodusznie) Pozwól, chłopcze, że to ja o tym zadecyduję. Wy, młodzi, macie gorące głowy i szybkie miecze… (po
chwili zastanowienia) Kapłan? To ciekawe… Przyprowadź mi go tutaj… Chcę z nim porozmawiać, zanim wydam na niego wyrok.
Stoigniew: — Już po niego idę. Czy mamy go rozwiązać? To może być
niebezpieczne...
Książę Niklot: - (śmiejąc się) Pewnie że tak, rozwiążcie
go. Chyba nie sądzisz, że bałbym się jakiegoś klechy, który potrafi tylko
modlić się i umartwiać ciało postami, ale nie umie walczyć! No już, dawaj
mi go tu szybko, bo nie mam wiele czasu. Zaraz tu przybędzie moja rycerska drużyna!
Stoigniew: — Wedle rozkazu, książę! (kłania się i wychodzi)
Niklot rozsiada się wygodniej i odpasuje miecz, kładąc go obok siebie na podłodze.
Siedzi, przyglądając się posągowi Trygława. Po chwili do izby
wchodzi Stoigniew, mocno trzymający za ramię Księdza.
Stoigniew: — (wpychając Księdza do wnętrza izby) Naprzód! Sam
książę Niklot chce z tobą porozmawiać, zanim zawiśniesz na gałęzi!
Książę Niklot: — (daje Stoigniewowi znak, by ten opuścił
pomieszczenie. Stoigniew kłania się księciu i wychodzi) Siadaj, sługo złej
sprawy! (wskazuje Księdzu drugi stołek) Wiem dobrze, kim jesteś i po
co tu przybyłeś. Chciałeś pozbawić nas posągu boskiego Trygława! (wskazuje
na posąg)
Ksiądz siada, z niepokojem wpatrując się w twarz Niklota.
Ksiądz: — (z wahaniem i obawą) Nie jestem sługą złej sprawy.
Przynoszę wam jedynego, prawdziwego boga.
Książę Niklot: — Doprawdy? A co przyniosłeś tej biednej staruszce,
którą ugodziłeś nożem? (wskazuje na stojący pośrodku izby kołowrotek)
Dziwię się zresztą, że chciałeś ją zabić — ona by cię przecież nie
dogoniła, gdybyś próbował uciekać z posągiem. Czegoś tu nie rozumiem...
(po chwili namysłu) Ty i twój biskup Otton jesteście Niemcami i niemiecką
przynieśliście nam wiarę. Obaj jesteście wrogami wolności, obaj gardzicie
ciałem, a zwracacie się do świata omamień ducha. Gardzicie mądrością,
owocne życie jest dla was bez znaczenia, jesteście piewcami bezczynnej
wegetacji...
Ksiądz: — Nie mów tak, książę! Jak możesz zamykać oczy na prawdę?
Przemawiasz jak Antychryst! Nie godzi mi się tego słuchać! Zamilcz!
Książę Niklot: — Antychryst? Wy, chrześcijanie, określacie tym
mianem wszystko to, co w człowieku godne, wielkie i szlachetne; wszystko to, co
sprawia, że świat pragnie stać się czymś więcej, niż jest. Wiele o was
wiem. Z niejedną wyprawą krzyżową już walczyłem. Czytałem wasze pisma,
znam wasze święte księgi… Jesteście wrogami cywilizacji i kultury To, że
ludzie mają jakieś pragnienia, które lokują na tym świecie, wy nazywacie
„grzechem". Każecie ludziom czuć się winnymi temu, że ...żyją.
Ksiądz: — Jak to „wrogami cywilizacji i kultury"? Przecież to
my przynosimy twoim ciemnym poganom pismo, którego dotąd nie znali!
Książę Niklot: — Nie wasze to pismo, nie wasze! Przecież wasi papieże
sami pisali, że łacina to „język Jowisza"! Z kultury macie tylko
to, co ukradliście pogańskiemu Rzymowi, który przedtem sami wydaliście na
pastwę barbarzyńców! (ironicznie) Bardziej niż walka z barbarzyńcami,
interesowały was modły i pokuty! Co tam Ojczyzna ziemska, przy niebieskiej
Ojczyźnie się ostoim… Ciekawe tylko, dlaczego teraz, zamiast się modlić i umartwiać, przychodzicie tu do nas i przemocą narzucacie nam waszą wiarę...
Ksiądz: — Bo chcemy ocalić wasze dusze od wiekuistego potępienia! Jak
możesz, książę, będąc człowiekiem wykształconym, stawać w obronie bałwochwalstwa?
Jak możesz zwalczać prawdziwą religię? Czy nie słyszałeś o tym, co
zrobiliśmy z posągami waszych demonów w Szczecinie? Czy nie okazało się
dowodnie, że te posągi są tylko bezsilnym drewnem?
Książę Niklot: — Czy naprawdę uważasz, że wasze relikwie też nie
dałyby się porąbać lub spalić? To przecież o niczym nie świadczy! Nic nie
rozumiesz, twoja wiara cię oślepiła. My, poganie, dobrze wiemy, że posągi
naszych bogów zostały wykonane przez ludzi. Przecież zrobienie niektórych
posągów ja sam zleciłem! Posągi to tylko pobożna ofiara na cześć bogów,
to tylko nasze naiwne, ludzkie wyobrażenie ich wyglądu. Każdy chętnie ogląda
podobizny osób, które kocha, nic więc dziwnego, że chętnie ogląda
podobizny bogów. (ironicznie) Każdy, może poza wami, chrześcijanami,
którzy podobno swego boga kochacie, ale widzieć go nie chcecie i podobizn jego
nie czcicie... (poważniejąc) Jeśli jednak ty i twój biskup myślicie,
że bogowie mieszkają w drewnie i że wraz ze zniszczeniem tego drewna zdołaliście
zniszczyć bogów, to jesteście bardzo naiwni. Musisz wiedzieć, mój biedaku,
że istnienie bogów nie zależy od istnienia posągów, a nawet ...nie zależy
od tego, czy ktokolwiek w nich wierzy i składa im hołd. Są przecież nieśmiertelni...
Po latach i wiekach nasi bogowie mogą się upomnieć o swoje prawa, a wtedy,
biada wam, wyznawcy krzyża… To ziemia dumna i niczyja, nikt nie zdoła jej
ujarzmić… (wsłuchuje się w odgłosy, dochodzące z zewnątrz) Słychać
konie moich rycerzy. Dobrze, że już przybyli. Miałem tu na nich czekać.
Ksiądz: — (z oburzeniem) Nasza wiara to wiara prawdziwa, wiara
objawiona wszystkim ludom. To wiara w jedynego, prawdziwego, miłosiernego i wszechmocnego Boga!
Książę Niklot: — Chyba nie mówisz poważnie? Przecież żaden z nas
obu nie wie, którzy bogowie istnieją i ilu ich jest. Różnimy się tylko tym,
że ty udajesz, że wiesz, a w dodatku narzucasz swoją opinię innym. Twoja
religia to niewiedza, podniesiona do rangi dogmatu! „Wierzę, bo to
niedorzeczne" — czyż nie tak stoi napisane w waszych księgach? (po
chwili zastanowienia) Może trochę się rozgadałem, ale tak rzadko mam
okazję, żeby prowadzić dysputę z chrystusowym kapłanem. Wy, chrześcijanie,
zazwyczaj skracacie pogan o głowę, nie dając im szansy na przedstawienie
swoich racji...
Ksiądz: — (puszczając ostatnią uwagę księcia mimo uszu)
Skoro, jak sam przyznałeś, książę, w posągach nie mieszkają wasze demony,
to dlaczego tak te posągi opłakujecie, tak ich bronicie? Po co one są wam
potrzebne?
Książę Niklot: — A po co wam jest potrzebny krzyż? Przecież w drzewie waszych krzyży też nic nie mieszka! Bo chcecie mieć oczywisty dla
wszystkich symbol swojej religii. Nasze posągi pełnią podobną rolę. To
symbole naszej walki, naszego oporu, naszego trwania, naszego ducha. To dlatego
tak prześladujecie i niszczycie posągi bogów, tak się ich boicie. Ty sam
naraziłeś swoje życie, byle tylko dostać w swoje brudne łapy posążek Trygława.
Gdyby twój biskup nie bał się tego posągu, to by cię tu nie wysłał,
prawda? A dlaczego ów świątobliwy tyran powycinał nasze święte drzewa? Także
ze strachu! Człowiek, który boi się drzew, zamiast je czcić, nie jest godny,
by chodzić po ziemi… Po co nam posągi… Tam, na zewnątrz, czekają moi
rycerze. Nie muszę im opowiadać tego wszystkiego, co przed chwilą opowiedziałem
tobie, by wiedzieli, o co walczą. Wystarczy, że pokażę im posążek Trygława,
czczony przez nich i przez ich ojców. Ten posążek poprowadzi nas do zwycięstwa.
(wstaje, przechadzając się po izbie. po dłuższym namyśle) Myślisz
pewnie, że zamierzam skazać cię na śmierć? Nie, nie, mój drogi, to byłoby
zbyt proste… Wy, chrześcijanie, wcale nie jesteście pozbawieni chęci
korzystania z życia, ale wy chcecie cierpieć tu, żeby używać sobie tam, w zaświatach… Ba, niektórzy z was sami poszukują cierpienia po to, żeby
zapewnić sobie tym więcej rozkoszy w niebiesiech... (ironicznie) Gdybym
cię więc skazał na tortury i okrutną śmierć, to wedle twojej religii
zapewniłbym ci wieczną szczęśliwość, a tego właśnie chciałbym uniknąć.
Nie jesteś godzien aż takiej nagrody! Kto wie, może po śmierci zostałbyś
waszym „świętym" i następne pokolenia modliłyby się do ciebie!
Powiedzieliby: bojownik za wiarę, zamordowany przez pogańskiego księcia
Obodrzyców! Nie, nie, stanowczo na to nie zasługujesz! Ja jestem poganinem, ja
nie miłuję moich wrogów, bo to wbrew naturze — ja z wrogami walczę. Dlatego
wolę, żebyś żył wśród swoich, na wolności, a potem zdechł jak pies, nie
zauważony przez nikogo… Twoja śmierć przejdzie bez echa i bez pożytku dla
twojego kościoła — oto moja kara. Dlatego wypuszczam cię wolno. Powiedz
swojemu biskupowi, że nie daruję mu zniszczenia naszych świątyń w Szczecinie. Właśnie zbieram swoich rycerzy i ruszam na zachód, żeby rozgromić
wyprawę krzyżową, którą zmontowali przeciwko mnie niemieccy margrabiowie...
(w kierunku drzwi) Stoigniew! Do mnie! (po chwili do izby wpada
Stoigniew)
Stoigniew: — Wzywałeś mnie, książę?
Książę Niklot: — Wyprowadź go (pokazuje na Księdza) na środek
wsi, a potem zwołaj ludność. Niech pachołkowie pokażą go wszystkim i opowiedzą, po co tu przybył i co zrobił. Niech spojrzy naszym ludziom prosto w oczy. A potem ogłoś, że puszczam go wolno i nie pozwalam go tknąć. Niech
wraca do swojego Ottona.
Stoigniew: — (ze zdziwieniem) Ależ, książę! On musi zginąć!
Gdyby Otton dostał w swoje ręce naszego człowieka, to by go na pewno… (robi
dłonią gest, oznaczający poderżnięcie gardła)
Książę Niklot: — Milcz! Dobrze o tym wiem. Pewnie tego nie pojmiesz,
ale chciałem pokazać temu przybłędzie, że wyznawcy krzyża tylko mówią o miłowaniu nieprzyjaciół, a my, choć wrogów wcale nie miłujemy, to jesteśmy
od nich szlachetniejsi. Czy zrozumiałeś mój rozkaz?
Stoigniew: — (kłaniając się) Tak, mości książę! Stanie się
wedle twojej woli.
Książę Niklot: — Zanim zrobisz to, co ci poleciłem, powinieneś
odebrać z moich rąk nagrodę. Uklęknij, dzielny chłopcze. (Stoigniew klęka
przed księciem na jedno kolano). W nagrodę za twoją czujność, dzięki
której pochwyciłeś tego oto skrytobójcę, wroga naszej wiary, (wskazuje
na Księdza) mianuję cię chorążym mojego wojska. Weź ten posąg i noś
go zawsze z sobą. Strzeż go we dnie i w nocy, także na polu bitwy. (podnosi z podłogi posążek Trygława i całuje go trzykrotnie, za każdym razem z innej strony, a potem podaje go Stoigniewowi)
Stoigniew: — Dzięki ci, panie, za ten zaszczyt! Dzięki! Będę go
strzegł, jak źrenicy oka! (bierze posąg w dłonie i podobnie jak książę
całuje go trzykrotnie. wstaje)
Książę Niklot: — A teraz idź, pokaż ten posąg moim rycerzom i mieszkańcom wsi. (siada) Niech rycerze szykują się do drogi: zaraz do
was dołączę. (do Księdza) Idź sobie i nigdy więcej się tu nie
pokazuj, bo następnym razem nie będę tak wspaniałomyślny. (Ksiądz
wstaje i podchodzi do drzwi)
Stoigniew: — (radośnie) Już się robi, szlachetny książę!
Chciałbym tylko najpierw poinformować cię, książę, że razem z twoimi
rycerzami właśnie przybył tu goniec z Arkony, twój giermek. Czy mam go wpuścić?
(widząc potakujący gest księcia, wychodzi z posągiem w dłoniach, prowadząc
przed sobą Księdza. po chwili słychać dobiegające z zewnątrz, gromkie
okrzyki radości)
Książę Niklot: — (z westchnieniem ulgi, sam do siebie)
Nareszcie! Nareszcie! Wróżby, same w sobie, mogą nie mieć większego
znaczenia, ale jakże one wpływają na waleczność wojska!
SCENA CZWARTA
Do izby wchodzi zakapturzony człowiek w stroju podróżnym.
Goniec: — (wchodzi, zdejmuje kaptur, kłania się, a potem podbiega do
Księcia Niklota i staje przed nim w uroczystej pozie) Przybywam tu z Arkony, z chramu Świętowita! Książę! Książę! Wróżby wypadły pomyślnie!
Książę Niklot: — (zrywa się na nogi) Nareszcie, nareszcie! Na
to czekałem! Na to czekałem! Opowiadaj!
Goniec: — Smerdowie rozstawili przed świątynią Świętowita potrójny
rząd skrzyżowanych włóczni. Kapłani odprawili modły, a potem ze stajni
wyprowadzono boskiego rumaka, ozdobionego piękną uprzężą. Przeprowadzono
konia przez włócznie, bacznie spoglądając, którą nogą przez nie przestąpi.
Aż trudno w to uwierzyć, mój książę, ale trzykrotnie prowadzono rumaka i za każdym razem koń przestąpił przez włócznie prawą nogą. Kapłani oświadczyli,
że jest to najpomyślniejsza wróżba z możliwych. (odetchnąwszy głęboko)
Potem najwyższy kapłan wziął trzy kawałki drewna, białe po jednej, a czarne po drugiej stronie. Rzucił te kawałki drewna przed siebie i wszystkie
upadły białą stroną do góry! Kapłani z Arkony uroczyście obwieścili, że
owe wróżby są dla ciebie, książę, niezwykle korzystne i oznaczają twoje
zwycięstwo na lądzie i na morzu. A wszystko to działo się na oczach
nieprzeliczonego tłumu wiwatujących mieszkańców wyspy Rugii i pielgrzymów!
Książę Niklot: — Drogi chłopcze, przyniosłeś mi wielkie nowiny. Uklęknij.
(Goniec klęka na jednym kolanie przed księciem) Niech nagrodą będzie
ci ten miecz. Mianuję cię rycerzem, członkiem obodrzyckiego bractwa
rycerskiego. (wyciąga z pochwy swój miecz. uderza Gońca mieczem po
ramieniu, a potem wręcza mu miecz) Idź, opowiedz teraz moim rycerzom to
wszystko, co widziałeś w Arkonie, w świątyni boskiego Świętowita… Niech
bogowie prowadzą nas do zwycięstwa… Prawdziwe starcie bogów toczy się w zaświatach i nie za naszego życia się ono skończy...
Goniec: - (ze wzruszeniem spogląda na trzymany przez siebie miecz, a potem całuje go) Szlachetny książę, dzięki ci za ten zaszczyt! Nie
zawiodę twego zaufania! (wstaje, kłania się księciu, a potem wybiega z izby z mieczem w dłoni. Po dłuższej chwili ponownie słychać dobiegające z zewnątrz, gromkie okrzyki radości)
Książę Niklot: — (sam do siebie, siadając) Przy takich
nastrojach wojska nasze zwycięstwo jest bardzo prawdopodobne… Ale jak długo
jeszcze wytrzymamy? Ile wypraw krzyżowych musimy jeszcze odeprzeć, żeby… (przerywa,
bo drzwi się otwierają, a do wnętrza wchodzi Wiedźma, prowadzona pod ramię
przez młodego rycerza) Kosmas? Co się stało?
Kosmas: — Przepraszam, że niepokoję, ale stara jako tako doszła do
siebie i bardzo chce się widzieć z wami, książę. Podobno ma jakieś ważne
nowiny...
Książę Niklot: — (podchodzi do Wiedźmy i wspólnie z Kosmasem
sadza ją na stołeczku) Mówcie, babciu, co się stało? O co chodzi?
Wiedźma: — (jęcząc chrapliwie) Muszę to prędko powiedzieć,
bo mało mi już żywota zostało… Ten przeklętnik, ten zbrodzień, ten kapłan
wiary niemieckiej, który ugodził mnie nożem… On wie o ...Gniewomirze! Moja
to wina, to ja się przed nim wygadałam, niczego nie przeczuwając… Nie
wypuszczajcie go! Nie wypuszczajcie go, bo Gniewomir zginie straszną śmiercią...
(milknie, zamyka oczy i zsuwa się bezwładnie na podłogę. Książę i Kosmas pochylają się nad nią. Książę dotyka głowy staruszki, a potem
chwyta jej dłoń)
Książę Niklot: — Babuleńko! Co z wami! (po chwili milczenia mówi
do Kosmasa) Wygląda na to, że nasza staruszka nie żyje. Oby bogowie
godnie ją przywitali… Idź natychmiast do Stoigniewa i każ mu powiesić tego
kapłana na najbliższym drzewie!
Kosmas: — Za późno, książę! Gdy szedłem tutaj, widziałem, jak ten
klecha odjeżdża na swoim rumaku. Pędził na złamanie karku!
Książę Niklot: — (wstrząśnięty, sam do siebie) Że ja o tym
wcześniej nie pomyślałem! Kiedy ten łotr dotrze do Ottona, życie Gniewomira
znajdzie się w niebezpieczeństwie! Wcale nie dziwię się, że tak pędził!
(do Kosmasa) Ty wiesz dobrze, jak on wygląda. Natychmiast wskakuj na konia i ruszaj za nim w pościg. Goń go, choćby do samego Szczecina! Gdy tylko uda
ci się go dogonić, zabij, a potem jak najszybciej wracaj do mnie. Wiesz, gdzie
wyruszam i jak mnie znaleźć. (po chwili namysłu) Jeśli jednak on zdoła
dotrzeć do Szczecina przed tobą, to ukryj się gdzieś w pobliżu. Kiedy
dowiesz się, że Gniewomir został wydany w ręce kata, to spróbuj niepostrzeżenie
przeniknąć do otoczenia Ottona… Oczywiście w przebraniu… I wtedy bez
wahania… (robi dłonią gest, oznaczający poderżnięcie gardła) Taki
jest mój rozkaz. Sam los zdecyduje o tym, czy zginie klecha, czy Otton. Los, a może to ...Trygław? Tak czy owak, wydając wyrok na Gniewomira, Otton wyda
wyrok na samego siebie… Jeśli uda ci się pomyślnie wykonać to zadanie,
zostaniesz sowicie wynagrodzony.
Kosmas: — (klękając przed księciem na jedno kolano) Otton od
dawna zasłużył sobie na to. Zrobię wszystko, żeby spełnić twoją wolę,
książę. Wykonam to zaszczytne zadanie, choćby mi przyszło czekać na
sposobną chwilę przez rok!
Książę Niklot: — (kładąc prawą dłoń na głowie Kosmasa)
Liczę na ciebie, chłopcze! Niech nasi bogowie będą po twojej stronie! Idź!
Kosmas wstaje, kłania się księciu i wybiega z izby. Książę wkłada na głowę
hełm, a potem podchodzi do leżącej na podłodze Wiedźmy i bierze jej bezwładne
ciało na ręce. Rusza w kierunku drzwi, ale po chwili zatrzymuje się.
Książę Niklot: — (sam do siebie) Nieszczęsna starowinka! Była
tak oddana naszym bogom! Teraz trzeba będzie spalić jej ciało na pogrzebowym
stosie… Gdyby mniej mówiła, jeszcze trochę by pożyła. A przecież kochała
życie, choć była już stara… Co innego chrześcijanie: ci uważają, że
prawdziwe życie nastąpi dopiero po śmierci. Gdyby rozumowali logicznie, to
sami by się nawzajem powybijali, żeby tym prędzej podążać do królestwa
niebieskiego! Dzięki temu oszczędziliby kłopotów i sobie, i nam… (ponownie
rusza w kierunku drzwi, wychodzi)
KURTYNA |