Monachomachia - Pieśń V
Autor tekstu: Ignacy Krasicki


I śmiech niekiedy może być nauką,
Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa,
I żart, dowcipną przyprawiony sztuką,
Zbawienny, kiedy szczypie, a nie kąsa;
I krytyk zda się, kiedy nie z przynuką,
Bez żółci łaje, przystojnie się dąsa.
Szanujmy mądrych, przykładnych, chwalebnych,
Śmiejmy się z głupich, choć i przewielebnych.

Wpada Hijacynt, nowa postać rzeczy!
Miejsce dysputy zastał placem wojny:
Jeden drugiego rani i kaleczy,
Wziął w łeb od razu nasz rycerz spokojny.
Widzi, że skromność już nie ubezpieczy,
Więc dzielny w męstwie, w oddawaniu hojny,
Jak się zawinął i z boku, i z góry,
Za jednym razem urwał dwa kaptury.

Lecą sandały i trepki, i pasy,
Wrzawa powszechna przeraża i głuszy.
Zdrętwiał Hijacynt na takie hałasy,
Chciałby uniknąć bitwy z całej duszy,
Więc przeklinając nieszczęśliwe czasy
Resztę kaptura zasadził na uszy.
Już się wymykał — wtem kuflem od wina
Legł z sławnej ręki ojca Zefiryna.

Ryknął Gaudenty jak lew rozjuszony,
Gdy Hijacynta na ziemi obaczył;
Nową więc złością z nagła zapalony,
Żadnemu z ojców, z braci nie przebaczył:
Padł i mecenas z krzesłem wywrócony,
Definitora za kaptur zahaczył,
Łukasz raniony zwinął się w trzy kłęby,
Stracił Kleofasz ostatnie trzy zęby.

[ 18 ] [Coraz się mnożą i krzyki, i wrzaski,
Hałas powstaje i wrzawa, aż zgroza.
Ojciec Remigi, sążnisty a płaski,
Używa żwawo zgrzebnego powroza;
Wziął w łeb Kapistran obręczem od faski,
Dydak półgarcem ranił symforoza,
Skacze Regalat do czynów jak żmija,
Longin się z rożnem walecznie uwija.]

Już był wyciskał talerze i szklanki,
Pękły i kufle na łbach hartowanych,
Porwał natychmiast księgę zza firanki:
"Wojsko afektów zarekrutowanych".
Nią się zakłada, pędzi poza szranki
Rycerzów długą bitwą zmordowanych.
Tak niegdyś sławny mocarz Palestyny
Oślą paszczęką gromił Filistyny.

Widzi to Rajmund, ozdoba karmelu,
Widzi w tryumfie syna Dominika,
Wyjeżdża harc i wpada, wśród wielu
Godnego siebie szukać przeciwnika.
Rafał z nim obok: „Ratuj, przyjacielu!" -
Rzekł. Seraficzna w tym punkcie kronika
Padła nań z góry; legł i ręką kiwnął,
Dwa razy jęknął, cztery razy ziewnął.

Zapłakał Rafał, a mądry po szkodzie,
Wtenczas błąd poznał, że wróżkom nie wierzył,
Dotrzymał jednak kroku na odwodzie,
A gdy Gaudenty na niego się mierzył,
Zmokłym kropidłem w poświęconej wodzie
Oczy mu zalał, trzonkiem w łeb uderzył.
Nie spodziewając się takowej wanny,
Stanął Gaudenty zmoczony i ranny.

Otrząsnął się wkrótce, a nabrawszy duchu,
W dwójnasób czyny heroiczne mnożył.
Ojcze Barnabo, lepiej było w puchu,
Po coś szedł na wojnę, po coś się źle złożył?
I ty, Pafnucy, ległeś w tym rozruchu,
I ty, Gerwazy, słusznieś się zatrwożył.
Nicht go nie wstrzyma w zemście przedsięwziętej.
Na waszą zgubę odetchnął Gaudenty.

Tak gdy z wierzchołka Alpów niebotycznych
Mały się strumyk sącząc wydobędzie,
Wzmaga się coraz w spadaniach rozlicznych,
Już brzeg podrywa, już go słychać wszędzie.
Echo szum mnoży w skałach okolicznych,
Staje się rzeką, a w gwałtownym pędzie,
Pieni się, huczy i zżyma w bałwany,
Tym sroższy w biegu, im dłużej wstrzymany.

Wojna powszechna! Jak zabieżyć złemu,
W kącie z proboszczem wicesgerent radzą,
A chcąc usłużyć dobru powszechnemu,
Doktora tamże do siebie prowadzą.
Każdy z nich daje zdanie po swojemu.
Prałat, gdy postrzegł, że się darmo wadzą,
Biorąc wzgłąbsz rzeczy przez swój wielki rozum,
Rozkazał przynieść vitrum gloriosum.

Co niegdyś w Troi był posąg Pallady,
Co w Rzymie wieczne westalskie ognisko,
Tym był ten puchar czczony przez pradziady,
Starożytności wdzięczne widowisko.
Wyjęto ze czcią z najpierwszej szuflady;
Przytomni zatem skłonili się nisko
I tę wieczystej załogę rozkoszy
W obydwie ręce wziął ksiądz podkustoszy.

Któż cię nad niego mógł lepiej piastować,
Zacny pucharze? Kto nosić dostojnie?
On jeden z tobą umiał dokazować,
On godzien dźwigać w pokoju i w wojnie.
Szli dalej, żeby ten skarb uszanować,
Dzwonnik z szafarzem ubrani przystojnie,
I Krzysztof trębacz, co w post i Wielkanoc
Z kościelnej wierzy trąbił na dobranoc.

Już się zbliżają ku miejscu strasznemu,
Gdzie się zwaśnione mnichy potykają.
Czynią plac wszyscy dzbanu poważnemu,
skutku ciekawie wszyscy wyglądają.
Mężny nosiciel — jednak po staremu
Myśli trwożliwe pokoju nie dają;
Umysł wspaniały podłej trwodze przeczy,
Orzeźwia dobro pospolitej rzeczy.

Już są u forty, ta stoi otworem -
Zły znak! W tym punkcie z daleka postrzegli,
Jako mecenas, prałat wraz z doktorem
Na przywitanie szybkim krokiem biegli
I żeby z zwykłym wprowadzić honorem,
Niektórych ojców i braci przestrzegli.
Wchodzi szczęśliwie puchar między braty,
Do doktorowskiej zaniesion komnaty.


 Przypisy:
[ 18 ] tej oktawy brak w autografie, ale występuje we wszystkich drukach

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,1678)
 (Ostatnia zmiana: 02-08-2002)