"Kiedy stajemy w obliczu śmierci
zaczynamy garnąć do książek." Jules Renard Julian Barnes znany pisarz angielski, autor powieści jak Historia świata w dziesięciu i pół rozdziałach, czy Papuga Flauberta. Dotychczas znany był głównie z opowiadań. Jednak tym razem postanowił napisać jak sam mówi najbardziej osobistą książkę swojego życia. Książkę w formie felietonu na temat życia, śmierci i przemijania. Kupiłam tą pozycję i odłożyłam na półkę, mając w kolejce jeszcze niemały stosik literatury z napisem „do przeczytania". Okres jesienny ubiegłego roku był dla mnie czasem smutnym. W przeciągu paru miesięcy odeszło parę bliskich i istotnych osób w moim życiu. W sposób namacalny i rzeczywisty doświadczyłam odchodzenia i procesu umierania. Jak mówił Frater Ravus „Wiara nie daje odpowiedzi, blokuje tylko zadawanie pytań." Wierzący dostaje na tacy odpowiedź i swoisty poradnik co dzieje się z bliskim po śmierci, jak będzie przebiegać jego dalsza kariera w zaświatach. Mówi także jak reagować na tę nagłą zmianę adresu zameldowania zmarłego. Dla katolika sprawa jest prosta. Kochana osoba umiera uwalniając się od bólu, cierpienia, pędząc do raju w ramiona „Boga Ojca". Oczywiście żeby owa duszyczka dostała się do nieba trzeba stosownie zapłacić. Szybkość oglądania stwórcy zależna jest od ilości zapłaconej gotówki za modlitwy w intencji danego człowieka i inne opłaty, których przyjmowania jak wiadomo ksiądz nie odmawia. Współczuje tylko tym rodzinom, których nie stać na zapełnienie portfela wielebnego. Biedna dusza wtedy za prędko „Królestwa niebieskiego" nie ujrzy. Mnie ta opcja zdecydowanie nie przekonuje. Nie przynosiło mi to ani ulgi, ani pocieszenia.. Nagle zostałam ze świadomością śmierci i pustką sama, bez religijnych rytuałów i klepanych zdrowasiek. Zespół Normalsi w swoim utworze „Do stracenia" śpiewa: Ten zwyczajny czasu
nietakt Te pytania wciąż brzmiały w mojej głowie. Postanowiłam wtedy zajrzeć do książki Barnesa „ Nie ma się czego bać". Na pierwszej stronie pisze on w niej " Nie wierzę w Boga, ale odczuwam jego brak" [ 1 ] Autor ten może i dlatego na kartkach swojego dzieła chce uporać się ze świadomością śmierci, oswoić ją, zdystansować się i spisać swe przemyślenia. Wspomina swoją rodzinę, różne ważne zdarzenia, a także umieranie bliskich mu osób. Robi to w sposób ciepły, refleksyjny, ale bez religijnego namaszczenia, wręcz z urokliwym dystansem i poczuciem humoru. Temat wydaje się smutny jednak w tej książce obok momentów wzruszających nie brakuje wesołych wstawek, anegdot, cynicznych, zabawnych komentarzy w stosunku do wiary w zaświaty ludzi religijnych. Barnes wspomina śmierć matki ateistki i ojca agnostyka i ich poglądy na tematy wiary. Opisuje swoje doznania po ich śmierci. :
Autor wraca do czasów dzieciństwa, opisuje swoje relacje z rodzicami. Maluje obrazy wspomnień, ukochanych miejsc, wydarzeń, przedmiotów. Pisze o czasach szkolnych, dojrzewaniu i o tym jak jego poglądy i świadomość końca budziły się w nim z biegiem lat. Jednak robi to w charakterystyczny dla siebie z dystansowany, pełen pogody ducha sposób cytując często myśli i spostrzeżenia filozofów, naukowców, czy ludzi sztuki:
Czasem mam wrażenie czytając kolejne strony tej książki, że Barnesa bardzo boli, wręcz „ uwiera" go ta dojmująca świadomość umierania, nagłego zniknięcia w niebyt. Opisuje swoje rozmowy o śmierci ze swoimi przyjaciółmi, rodzicami, bratem:
Richard Dawkins w swoim dziele Rozplatanie tęczy pisał między innymi o tym , że człowiek powinien się cieszyć życiem i nie smucić się przemijaniem, jesteśmy bowiem szczęściarzami, że możemy być gośćmi na tym świecie, czy jak pisał Barnes „wynajmować pokój hotelowy", bo wielu nie ma nawet i takiej możliwości. Nie urodzą się. Ludzie boją się śmiertelności, lecz dlaczego nieistnienie ma być gorsze niż jakieś bytowanie w bliżej nieokreślonej rzeczywistości. Czy ta nieśmiertelność nie była by nudna? Edmunnt Lewandowki powiedział bardzo mądrą rzecz: „Nasz los jest wyraźnie określony: wyłaniamy się z niebytu naznaczeni tożsamością, trafiamy do królestwa czasu i według niepojętej miary istniejemy, a potem znowu odchodzimy w niebyt". Dlaczego ma być to czymś złym i potwornym? Barnes w swej książce wielokrotnie cytuje rozmowy ze swoim bratem filozofem, który był ateistą. Odnosi się też często do myśli Montaigne’a, który uważał, iż trzeba rozmawiać o śmierci, umieraniu, trzeba o tym myśleć, bo dzięki temu godzimy się z tym i dystansujemy do tej świadomości. Każdy ma swój sposób na radzenie sobie z faktem odchodzenia. Z odejściem bliskich. Osobiście zawsze bałam się bardziej śmierci bliskich niż swojej własnej. Czuję lęk przed pustką po tej osobie, braku jej obecności, braku spotkań , ciszy w telefonie i tego, że jej już nie ma. Nie usłyszę głosu, nie ujrzę twarzy. Dzięki książce Barnesa udało mi się przebrnąć przez ciężki czas i wracam do niej zawsze, gdy dopada mnie egzystencjalne zwątpienie. Można zarzucić autorowi zbytnie popadanie momentami w długie wywody na temat istnienia Boga, gdy lepiej wychodzi mu pisanie powieści niż naukowy ton. Jednak jego książka jest pełna ciepła , refleksji, ale i mimo tematu jest pełna optymizmu. Książka pełna ciepłych wspomnień, anegdot, zabawnych przewrotnych historii, czy cytatów ludzi, którzy również do życia podchodzili z dystansem. Autor wspomina Johna Diamonda i jego piękną walkę z rakiem, zabobonem, medycyną niekonwencjonalną i świadome umieranie opisane w Cudownych miksturach i innych troskach wydanych przez Racjonalistę. „Kiedy stajemy w obliczu śmierci zaczynamy się garnąć do książek." [ 5 ]- powiedział Jules Renard wielka prawda i mądrość tkwi w tych słowach. Ja zatopiłam się w literaturze i był to mój sposób na ból i pustkę. Zresztą jest nadal. Jestem pewna, że do Nie ma się czego bać wrócę jeszcze nie raz, bo ta książka pomaga i pozwala spojrzeć w inny sposób na tak ostateczny temat. Docenić pamięć, wspomnienia, pamiątki po bliskich, małe rzeczy, skrawki zapisane w pamięci. Książka ta też pokazuje, że można mówić o śmierci pogrzebach itd. bez religijnych mrzonek i modlitw. Oczywiście świadomość, że bliscy są gdzieś w lepszym świecie i że któregoś dnia będziemy znów wspólnie się śmiać i cieszyć się swoją obecnością jest kusząca pewnie dlatego tak wielu chce w nią wierzyć. Wielka prawda i mądrość tkwi również w słowach kompozytora Strawińskiego: Muzyka to najlepszy sposób trawienia czasu. [ 6 ] Barnes też w swej książce mówił o znaczeniu w swoim życiu muzyki oraz o wpływie muzyki religijnej na ludzi wierzących. Mnie zarówno muzyka jak i literatura pomogła trawić czas, dawała i zawsze daje ukojenie, których nie znajduję w żadnych religiach, dlatego też jak śpiewa Piotr Rogucki w utworze "Ulotność" goszczącym w mym odtwarzaczu w chwilach smutku i melancholii- szczególnie jesiennej:
Niech pada deszcz, niech wieje wiatr Przypisy: [ 1 ] Barnes J. Nie ma się czego bać Świat Książki Warszawa 2010 s.7 [ 2 ] tamże, s. 20 [ 3 ] tamże, s. 35 [ 4 ] tamże, s. 35 [ 5 ] tamże s. 54 [ 6 ] tamże s. 54 | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,2181) (Ostatnia zmiana: 31-08-2011) |