„Antyklerykał, jaki jest, każdy widzi" — rzec by można. Podchodzi z nieufnością do papieskich opowieści o „cywilizacji miłości", pozostaje krytyczny wobec konkordatu, nie głosuje na partie będące świeckim ramieniem Kościoła etc. To wszystko prawda, ale takie podejście jest czysto behawioralne i bynajmniej nie wyczerpuje tematu a gwoli ścisłości nic nie mówi o przyczynach tej postawy. Nieznajomość przyczyn każe skupiać się na objawach a wówczas bardzo łatwo o pomyłkę. Wystarczy przypomnieć tu dowcip o policjancie, który był wszedł do księgarni ponieważ… padało. W ogromnej większości podaje się jako podstawę światopoglądową antyklerykalizmu co najmniej powściągliwy stosunek do religii, ale nie jest to do końca prawdą. Antyklerykalizm nie jest tożsamy z ateizmem tak jak rewizor w partii socjalistycznej nie jest tożsamy z liberałem. Poza tym gdyby przyjąć to rozumowanie to stosunkowo łatwo byłoby oskarżyć antyklerykałów o skryte działanie i maskowanie prawdziwych intencji. Kościół katolicki zdaje sobie z tego sprawę i wykorzystuje to w swojej propagandzie. Każdy członek społeczeństwa jest neutralny wobec mnóstwa instytucji, które służą jego niektórym członkom: biedni wobec biur podróży, zdrowi wobec szpitali, bezdzietni wobec producentów pieluch, pełnosprawni wobec stowarzyszeń niepełnosprawnych itp. itd. Nie można na tym gruncie wytłumaczyć czemu antyklerykał zaledwie toleruje kościoły instytucjonalne a w szczególności katolicki i nie życząc mu wszakże źle nie zmartwiłby się jego przeminięciem. Postawy takiej nie można zatem wytłumaczyć na gruncie klasycznej koncepcji rozdziału, jakkolwiek wszyscy antyklerykałowie ją uznają. Pozostawanie zaledwie przy niej można jedynie nazwać pietyzmem konstytucyjnym i to w odniesieniu do jednego artykułu a i tak nie przedstawia to żadnej ideologii, która przecież istnieje. W rzeczywistości światopogląd ten najlepiej zdefiniować bez wspominania bodaj słowem o religii czy Absolucie. Tym, co nadaje we wzajemnych stosunkach ten ładunek negatywny jest przekonanie antyklerykałów, że Kościół rzymskokatolicki w szczególny sposób — a inne nie są od tego w całości wolne — jest wrogi wobec ich godności i ich praw ludzkich. Przy takim przekonaniu stosunek neutralny jest niemożliwy. Podobnie niepalący nie mogą być i nie są obojętni wobec palących gdyż ci zmuszają ich do szkodliwego dla zdrowia biernego palenia. Najbardziej rzucającą się w oczy praktyką popierającą tę tezę jest katolicka nauka o rozwodach. Kościół ich nie uznaje (chociaż każde małżeństwo, nawet wieloletnie i mające dzieci można „unieważnić") co samo w sobie można uznać jako doktrynę religijną. Jeśli jednak kobieta uzyska rozwód cywilny i zawrze nowy związek (czemu Kościół nie może przeszkodzić) wówczas staje się dla „Matki swojej" prostytutką i cudzołożną uciekinierką. Oczywiście tak samo traktowani są mężczyźni. Nowi współmałżonkowie są zaś dla „Kościoła Jezusa Chrystusa" powodem tego grzechu. Z powodu życia w grzechu nie są oni godni, aby przyjmować komunię. Każdy, kto to akceptuje — a w samej Polsce dotyczy to milionów osób (!!) — jest, stawiając sprawę wprost, bydlęciem bez godności. Jestem przekonany, że gdyby dotyczyło to mnie osobiście to podałbym papieża lub Kościół in gremio do sądu o to, że obraża mnie i moją żonę. Nie można bowiem uznać, że obrażanie innych mieści się w granicach wolności religijnej. Nie jest żadnym rozwiązaniem „unieważnienie" małżeństwa gdyż to znaczy, że go w ogóle nie było a wszelkie chwile intymności były cudzołóstwem! Z deszczu pod rynnę… Wniosek stąd, że człowiek asertywny na wszelki wypadek nie powinien brać ślubu kościelnego. Drugim oczywistym tu przykładem jest przymus celibatu. Pomijając powód dla którego go wprowadzono czyli papiestwa żądzę zysku i to, że powoduje przestępstwa seksualne jak świat długi i szeroki, co samo w sobie wystarcza do zdecydowanej reakcji władz państwowych z wykreśleniem z rejestru związków wyznaniowych włącznie, jest to oczywiste naruszenie praw człowieka. Fakt, że godzą się tak upodlić katoliccy księża (niezależnie od tego co robią w swych sypialniach) jest bodaj najlepszym dowodem na to, że Kościół jest dokładnie przeciwstawny poczuciu godności o którym tu mowa. Również oczywista dla wszystkich dyskryminacja kobiet, notabene — nawet już niczym nie uzasadniana, poza orwellowsko tu brzmiącą paplaniną o „godności" właśnie — jest wyrazem tej samej wrogości wobec praw człowieka i jego godności. To raczej jasne, że kobiety mają prawo czuć się poniżane przez Kościół a więc nie brać udziału w tym co je poniża, jest naturalną konsekwencją. Kobieta w kościele jest przynajmniej tym samym co Żyd na zebraniu NSDAP. A ponieważ brak solidarności wobec dyskryminowanych byłby współuczestnictwem każdy uczciwy mężczyzna ma nie tylko prawo ale wręcz moralny obowiązek podnieść tę uwagę. Tym samym z całkowitą powagą stwierdzić można, że do kościoła można nie chodzić z powodu wysokiego poczucia swojej godności. Kolejnym polem na którym uwidacznia się katolicka „moralność niewolników" jest dobrowolne uczestnictwo, np. poprzez spowiedź, w dość obrzydliwej ekspiacji własnej intymności. Podczas gdy wszystkie kraje demokratyczne zapewniają swym obywatelom konstytucyjne i ustawowe gwarancje ochrony prywatności, ochraniając ich przed naruszeniem jej przez swój aparat nawet nie dla samego naruszenia, jak to ma miejsce w totalitaryzmie, ale już przy prowadzeniu śledztw, podczas gdy sądy odrzucają dowody zebrane z naruszeniem tych praw, np. nielegalnie podsłuchane rozmowy, podczas gdy obywatele mogą oskarżyć państwo o naruszenie ich praw, podczas gdy nienaruszalną zasadą cywilizowanego świata jest prawo do odmowy zeznań jeśli prowadzi to do samooskarżenia, katolicy wciąż chodzą opowiadać ludziom, których nigdy nie widzieli i być może nigdy już nie zobaczą, o tym, że kradną, że nie odkurzyli mieszkania, że zjedli hamburgera w piątek, że nie byli na sumie, bo oglądali mecz, że — i jak się onanizują, że fantazjują na temat sąsiadki, że uprawiają seks pozamałżeński, że używają dildo, itd. Można się poważnie zastanawiać czy tacy ludzie są zdrowi psychicznie — i to po obu stronach przegrody. Katolicy są więc tak wychowani, że „pełną piersią" żyć mogą tylko w totalitaryzmie. Nie tylko jednak w totalitaryzmie czują się jak ryba w wodzie, ale nawet w tym ustroju wychodzą przed szereg — bo sami na siebie donoszą. Nawet w stalinizmie ludzie mieli świadomość, że są podsłuchiwani i inwigilowani i spuszczali wodę w toalecie aby powiedzieć coś poza wiedzą rządu, bo była to wówczas jedyna możliwość swobodnej rozmowy. Antyklerykał zatem to osoba, która jest świadoma swojej podmiotowości jako członek narodu i społeczeństwa, świadoma swoich praw ludzkich i obywatelskich, ma poczucie swojej godności i uważa kościoły a w szczególności Kościół rzymskokatolicki za zagrożenie dla tych praw ze względu na ich przeciwstawny, nihilistyczny światopogląd, którego uwieńczeniem jest padanie przed papieżem na twarz i piosenki o tym jak wspaniale jest być „niewolnikiem miłości" bogini Maryi lub „pyłem na stopach" - czyichkolwiek. I takich antyklerykałów daj nam Panie. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,2316) (Ostatnia zmiana: 26-08-2004) |