Zadziwiająca jest pewna prawidłowość, którą można zaobserwować w każdym niemal zakątku naszego kraju. Prawidłowość ta objawia się poprzez istnienie archetypu studenta — młodego człowieka, który uwielbia rozrywki, nie odmawia sobie piwa, nauką zaczyna się przejmować na trzy dni przed egzaminem. Oczywiście jest to obraz poniekąd dla wielu studentów krzywdzący, gdyż w rzeczywistości nie przedstawia pełnego obrazu braci akademickiej. Jednakże nie na tym aspekcie studiowania skupię swoją uwagę — frapuje mnie zupełnie inna myśl, którą chciałbym poniżej zarysować. Z definicji studiów akademickich wynika, iż wprowadzają one jednostkę ludzką na wyższy poziom rozwoju intelektualnego. Trudno zaprzeczyć tej tezie, zwłaszcza przyglądając się programom nauczania większości kierunków humanistycznych. Posiadana wiedza zmienia sposób w jaki pojmujemy świat, w którym przyszło nam żyć, jego problemy i niedoskonałości. Nie inaczej jest z kulturą. Jeżeli ujmujemy kulturę w znaczeniu potocznym, wówczas łatwo przychodzi nam do głowy idea dychotomicznego podziału. Na krańcach skali zaznaczamy kulturę masową i wyższą (elitarną). Pomijam w tym felietonie kulturę ludową, gdyż w aspekcie życia studenckiego ma ona marginalne (jeśli nie żadne) znaczenie. Otóż naturalną myślą wydaje się powolny rozwój zdolności studentów do pojmowania istoty i dorobku kultury wyższej. Należy wiązać to ze wzrostem wiedzy, która pozwala na tworzenie nowych asocjacji myślowych. To właśnie dzięki nim dostrzegamy w pewnych dziełach koncepcje, które przyświecały twórcy w akcie kreacji. Nagle pytanie „co poeta chciał…" staje się w swej istocie retoryczne. Cóż z tego wynika? Wszak wzrost partycypujących w dorobku kultury wyższej jest zjawiskiem jak najbardziej pożądanym. Pytanie, czy należy nadawać temu faktowi znaczenie wartościujące jest drugorzędne. W rzeczywistości największym problemem jest sprawa dostępu do tychże dóbr. Najprostszym przykładem, który pozwoli zobrazować moją myśl jest spacer wzdłuż ulicy Świętokrzyskiej w Warszawie. Zaledwie co kilka metrów natkniemy się na słup z ogłoszeniami kulturalnymi. Oferta jest wręcz przebogata — obejmuje szeroki zakres działalności artystycznej, od przedstawień teatralnych i operowych, po specjalne koncerty i maratony filmowe. Nie inaczej jest ze słowem pisanym. Wystarczy odwiedzić Empik przy ulicy Marszałkowskiej, aby od ilości tytułów dostać lekkich zawrotów głowy, a przede wszystkim lekkich wyrzutów sumienia. Wewnętrzny głos zdaje się cierpko podsumowywać: Widzisz! Tyle intelektualnego dobra, a ty wciąż siedzisz nosem w podręcznikach, choć jesteś zdolny do skorzystania z owoców swojej pracy w inny sposób niż wynik egzaminacyjny. Czemu nie skorzystasz z dobrodziejstw kapitalizmu i wolności słowa? Czy coś cię wstrzymuje? Otóż tutaj pojawia się zapora w 90% nie do przebycia. Chyba nie muszę zbyt długo dowodzić, iż są to pieniądze. Przeciętnego studenta nie stać na zakup w ciągu miesiąca 4 wydań tygodnika ilustrowanego (Polityka, Newsweek czy Wprost by wymienić te najbardziej znane), prasy specjalistycznej (olbrzymi wachlarz możliwości) i w końcu dzienników. Trochę inna sytuacja panuje w przypadku odwiedzania teatrów, opery czy też sal kinowych. Kwestia wyboru w tej dziedzinie podlega trochę innym zasadom, zwłaszcza w przypadku filmu, choć niekoniecznie. Obejrzenie spektaklu z zakresu arcydzieł światowych jest w pewnym sensie nobilitacją społeczną (na zasadzie kontrastu), na którą student jest w stanie sobie pozwolić, wszakże przy sporych wyrzeczeniach. Z przedstawionego powyżej obrazu można wysnuć dwa wnioski. Jednym z nich jest pytanie o stan naszej kultury, gdzie „naszej", oznacza kondycję wydawnictw, teatrów czy innych instytucji kulturalnych. Należy chyba się cieszyć, iż wciąż pojawiają się nowe koncepcje, adaptacje, a w szczególności ludzie — skłonni wyłożyć pieniądze na dane przedsięwzięcie. Z drugiej jednak strony należy zwrócić uwagę na realne ubóstwo wyboru podmiotów kultury, które jest spowodowane brakiem środków finansowych. Czyż więc studia wyższe nie okaleczają świadomości ludzi, którzy są trybikami w mechanizmie nazywanym szkolnictwem wyższym? Przypomina to badacza, który posiada niezbędną wiedzę i umiejętności do prowadzenia badań nad dinozaurami, jednakże nie jest w stanie ich wykorzystać, gdyż przedmiot jego badań już dawno wyginął. Cóż jest lepsze — pozostawanie w niewiedzy, czy też uświadomienie sobie, iż z istniejącego rogu obfitości nie dane jest nam za wiele uszczknąć? Cóż jest lepsze... | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,3204) (Ostatnia zmiana: 18-01-2004) |