Dzieci, ryby i ...studenci  głosu nie mają
Autor tekstu: Student

„Pretensje do naukowości są wśród naszych młodych krytyków powszechne: jedni strukturalizują, drudzy cybernetyzują, trzeci antropologizują." [ 1 ] Pretensje do naukowości — szerzej — są ogólnie powszechne. Postępują one w dwójnasób: albo pan A domaga się uznania pana B znawcą danej dziedziny; albo sam pan B domaga się — przez innych — uznania własnej osoby, mniemając o wysokim poziomie własnej wiedzy. Otóż sprawa „pretensji" — jak się za chwilę okaże — nie wyczerpuje się na tym; zanim jednak, przyjrzyjmy się owym naukowościom. Aby im się przyjrzeć wystarczy sięgnąć do książki mistrza demaskatorstwa — Prof. Artura Sandauera. Książką tą jest — choć nie w pełni tylko o tym traktującą — trzeci tom Pism zebranych, gdzie zamieszczony jest m.in. artykuł „Źle o krytyce pseudonaukowej". Artykuł ten, jak zresztą wszystkie z cyklu „Źle o …" należy nam zostawić bez komentarza, piszący te słowa nie śmie i nie chce naruszać ideału. Należy nam tylko powiedzieć, iż „bohaterem" wspomnianego artykułu jest „znakomity skądinąd rusycysta" [ 2 ], p. Ryszard Przybylski, jego artykuł o poezji Zbigniewa Herberta pt. „Krzyk Marsjasza", oraz jego (p. Przybylskiego) naukowość, o której wystarczy, że wspomnimy, iż w związku z wierszem Herberta pisze o: „psychologistycznej interpretacji aprioryzmu Kanta przez symbolistów" [ 3 ]; o „materialistycznej teologii immanentnej, proponowanej przez marksizm"; o tym, że "[...] poeta musi przejść przez agonię Marsjasza. Lorenzo de Medici dodawał, że to jedyna droga do sokratejskiej doskonałości, do katarsis, która przynosi sztukę", o .… ale po cóż dalej wyliczać te wszystkie kręgi agonii podręczników. Pan Ryszard Przybylski zapewne mógłby (?) dziś powiedzieć znacznie więcej.

Wspomniana trzecia forma boju o naukowość miałaby się — o dziwo — spełnić poprzez osobę, która — jeśli o pretensje do naukowości chodzi — ma je znikome (znikome oczywiście w sensie pretensji p. Przybylskiego). Osobą tą jest — piszący te słowa. Jeśli bowiem jeszcze można w jakiś sposób wytłumaczyć poprzednie dwie formy, to tej nie sposób - przynajmniej logicznie. Otóż piszący te słowa jest studentem jednej z krakowskich uczelni, gdzie w związku z zaliczeniem psychologii miał napisać pracę, w której miał przedstawić portret psychologiczny bohatera powieści. Do wyboru miał trzy tematy (charakterystykę dwóch postaci kobiecych z Quo vadis; charakterystykę Napoleona i Kościuszki na podstawie Pana Tadeusza, oraz charakterystykę Papkina z Zemsty), z których jednak żaden nie przypadł mu do „gustu". Zaproponował więc prowadzącemu zajęcia swój temat („Schizofrenik czy demiurg? Próba psychoanalizy Józia"), na który prowadzący zajęcia się zgodził. Do czasu tylko, po przeczytaniu bowiem wstępu do pracy, prowadzący stwierdził, iż mimo, że nie zawiera on błędów merytorycznych, jest nieprawidłowy, ponieważ: jest pisany .… złym stylem, zbyt podniosłym, a powinien być napisany tak, jak wstęp Prof. Pigonia do wydania Pana Tadeusza przez Bibliotekę Narodową: powinien zawierać suche fakty, nie zaś dodatkowo np. uwagi o pisarstwie Prousta. Nie pomogły argumenty, że ja — bądź co bądź — Prof. Pigoniem nie jestem, że styl mam jeden i inaczej pisać nie umiem, że w końcu, prowadzący zajęcia nie przeczytał całości, tylko wstęp, itd., itd. W konsekwencji, w dość wyraźnym podtekście, zostałem poinformowany, że temat pracy musze zmienić, na jeden z zaproponowanych. Cóż miałem uczynić, chcąc utrzymać się na uczelni, wyboru nie było, niestety. Co jednak nie spodobało się prowadzącemu zajęcia, tego do końca nie wiem. Może był spod znaku artykułów Jana Kotta zamieszczanych w „Kuźnicy" lub pomylił sobie książki i ich bohaterów jak Brandys [ 4 ], może nie lubi indywidualności, tego, że ktoś chciałby się rozwijać, tego w końcu zamiast pisać sucho, niezrozumiale, chciałem połączyć przyjemne z pożytecznym, czyli napisać rzeczowo, jasno, a przy tym … na moje możliwości. Istnieje jeszcze jedno możliwe wytłumaczenie: może obawiał się, czy nie jestem ukrytym Gałkiewiczem, i że — „zwracając mi głos" — wywołam"powszechną niemożność"? Nie wiem.

Co mnie jednak niepokoi najbardziej, to nie ten mój przypadek, ale to, że takich sytuacji, nie tylko w stosunku do mnie, jest zbyt wiele, że szkoła wyższa zamiast rozwijać studenta, stwarza jedynie możliwości, aby istota (ucząca się tam) nie została skażona przez istnienie, ale jedynie — by opuszczając mury uczelni — była pokryta grubym kurzem atawizmu.


 Przypisy:
[ 1 ] Artur Sandauer, Pisma zebrane, T. 3, s. 376.
[ 2 ] Tamże s. 376.
[ 3 ] Wszystkie cytaty podaję za Prof. Arturem Sandauerem.
[ 4 ] Chodzi tu o artykuł Odpowiedź wulgaryzatora, "Kuźnica" 1949, nr 42, gdzie Brandys pisze: "Bohater Procesu Kafki, autora, o którym Sandauer tak często pisywał, szuka Schulza, słynnego stolarza Schuzla, o którym nie wiadomo, kim jest, czy jest rzeczywisty, czy też urojony i czy w ogóle istnieje..." Kto ukończył liceum doskonale wie, że w Procesie nie ma ani słowa o żadnym stolarzu Schulzu.

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,3365)
 (Ostatnia zmiana: 09-04-2004)