Pakiet problemów związanych z ludzką seksualnością znajduje się co chwila w polu zainteresowania polskich mediów. Również i my nie możemy pozostać obojętni wobec tej kwestii. Nauka bowiem i racjonalne myślenie muszą mieć tu coś do powiedzenia; a jeżeli już nie czysta nauka (która wszak nie obeszłaby się bez grantu z KBN-u, publikacji w czasopismach fachowych i ze dwóch habilitacji przy okazji...), to chociażby zdrowy rozsądek, racjonalizm właśnie. Spójrzmy więc ze zdroworozsądkowego punktu widzenia najpierw na głośny przed laty problem poznańskiego arcybiskupa. Coś w towarzyszącej mu wówczas wrzawie zastanawiało: oto wszyscy kładli nacisk na homoseksualny aspekt zagadnienia. Tymczasem po chwili refleksji trzeba aspekt ów uznać za absolutnie drugorzędny, czy wręcz nieistotny: rzecz w tym, że oto ktoś stojący wysoko w pewnej hierarchii skłaniał osoby stojące w tej hierarchii niżej do świadczenia określonych usług; na tym właśnie polega istota molestowania, jeśli się nie mylę, i tylko to jest naganne! Ważne jest dla wielu zapewne i to również, że oto osoba duchowna, przyjmująca świadomie jako jedną z podstawowych reguł swego życia całkowitą wstrzemięźliwość seksualną, zasadę tę złamała; naruszenie dobrowolnego zobowiązania jest bowiem negatywnie oceniane niezależnie od wyznania czy bezwyznaniowości. Jest więc — w każdym razie dla człowieka indyferentnego religijnie — całkowicie obojętne, czy duchowny ów za obiekt molestowania wybrał panie czy panów, upodobania ludzkie w tej bowiem dziedzinie nie powinny podlegać ocenie moralnej, w każdym razie dla racjonalistów. Więcej, jest i powinno być nam obojętne, czy był to biskup, mułła, czy też prezes ś. p. Gminnej Spółdzielni w Wólce Dolnej; czyż nie? Zostawmy jednak arcybiskupa jego losowi; wygląda na to, że krzywda mu się nie stała. Wbrew pozorom, ważniejsza dla nas jest dyskusja o ewentualnej zmianie ustawy aborcyjnej, która znów ostatnio trafia w sferę zainteresowania „przekaziorów", a i w zbliżającej się kampanii wyborczej wypłynie niechybnie. Od niej bowiem zależy los tysięcy kobiet — tu i teraz. W tej kwestii nauka ma już chyba znacznie więcej do powiedzenia, i to bezpośrednio. Niestety, jej zdanie przywoływane jest dość wybiórczo i tendencyjnie. Obserwowałem otóż w jednej z telewizji komercyjnych dyskusję trzech pań, w której jedna, nie przypadkiem usadzona skrajnie z prawej strony, w każdej kwestii uporczywie wypowiadała to samo zdanie, zapewne sprawnie wgrane jej do mózgownicy przez pewne radyjo - stwierdzające, iż jakoby uczeni dokładnie przyrównują upodobania do czerpania przyjemności z seksu do… ciężkiej narkomanii czy alkoholizmu. No i, niestety, ani pani prowadzącej, ani pozostałym dyskutantkom nie wpadło do głowy (usprawiedliwmy je troszkę: wobec jazgotliwości i zajadłości owej Pani-Z-Prawej małą miały na to szansę...) zadanie wielce zasadnego pytania: którzy to uczeni tak twierdzą? Gdzie są ich publikacje, czy w powszechnie uznawanych czasopismach, przez kogo wydawanych? Kto je recenzował? Chętnie bym się tego i ja osobiście dowiedział, podejrzewam bowiem otóż, że są to osoby pokroju, powiedzmy, pana Bendera; niby też profesor, tylko jakby innej specjalności. Nie wykluczam zresztą, że znalazłoby się wśród reprezentantów tego osobliwego poglądu również nawet i jakąś — powiedzmy — przedstawicielkę medycyny; założyłbym się jednak, że jej uroda wykluczałaby w tym wypadku jakikolwiek obiektywizm sądu w kwestii czerpania przyjemności z seksu... No i teraz sam sobie zaprzeczę. Kwestionując prawo wypowiedzi o seksie historykowi czy nawet lekarce-brzyduli, chcę otóż wspomnieć pewien numer miesięcznika „Wiedza i Życie", w którym wspaniały artykuł o tej sferze spraw napisała… fizyczka. Podjęła ona w nim pasjonujący — i bardzo trudny do wyjaśnienia — problem: po co Natura sprokurowała ssakom, w szczególności zaś ludziom, dwupłciowość? Przecież rozmnażanie się przez podział (jak bakteria), czy pączkowanie (jak drożdże) byłoby technicznie dużo prostsze, a i problemów moralno-religijnych byłoby przy tym wyraźnie mniej? Nie zdradzę szczegółów, poszukajcie — jak chcecie — w archiwum sami (lektura doprawdy pasjonująca, nietrudna, a dodatkowo poczucie humoru Autorki wspaniałe i delikatne!); odpowiedź jest zaskakująca: obliczenia fizyków wskazują, że gdyby Natura nie zaprojektowała płci męskiej… kobietom groziłoby błyskawiczne wymieranie zaraz po wyjściu z wieku płodnego. To tylko jeden wniosek, ale jest i kilka innych, dość też niespodziewanych: że na przykład z punktu widzenia gatunku optymalną strategią dla pań jest kojarzenie się w pary z rówieśnikami, natomiast płodzenie potomstwa z partnerami dużo starszymi (zawsze myślałem, że jest dokładnie odwrotnie!); że mężczyźni powinni być — wbrew powszechnym sądom — maksymalnie wierni... Dziwne, słowem, mówią nam rzeczy fizycy. Dlaczego zaś mają do tego prawo, którego odmówiłem innym? Otóż dlatego, że oni tworzą pewne modele matematyczne, z natury rzeczy całkowicie wyprane z jakiejkolwiek ideologii; które każdy ma prawo przyjąć lub obalić, ale musi do tego użyć także matematyki. Bo już stary Kant powiedział kiedyś „w każdym poznaniu tyle jest tylko prawdy, ile w nim jest matematyki"... | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,4122) (Ostatnia zmiana: 06-05-2005) |