O szkodliwości logiki
Autor tekstu:

Środowisko filozoficzne od wielu lat prosi, nawołuje i apeluje, aby władze oświatowe wprowadziły z powrotem do szkół propedeutykę filozofii, której istotnym składnikiem byłaby logika. Na poparcie swego stanowiska środowisko to przytacza różnorodne argumenty merytoryczne i powołuje się m.in. na takie autorytety jak Arystoteles czy Tomasz z Akwinu. Obrońcy logiki uważają, że program nauczania w szkole średniej bez tego przedmiotu jest zły, ponieważ pozbawia młodych ludzi niezbędnych ważnych funkcji kształcenia.

Władze oświatowe od lat zapowiadają wprawdzie wprowadzenie propedeutyki do programu szkolnego, jednak obietnic swoich, jak widać, nie zamierzają zrealizować. I nie ulega wątpliwości, że władze oświatowe postępują słusznie. By to zrozumieć, wystarczy spojrzeć na logikę z odpowiedniego punktu widzenia. A powinniśmy to robić nie z punktu widzenia ucznia, lecz ze względu na interes ludzi, decydujących o programach nauczania, ponieważ nie to jest ważne, po czyjej stronie stoją argumenty, lecz to, po czyjej stronie stoi paragraf. Otóż jest chyba oczywiste, że gdyby ludzie posiadali wysoką kulturę logiczną, a więc gdyby zdawali sobie sprawę, że wszystko, co pretenduje do prawdy powinno być w jakiś sposób uzasadnione, wtedy duża liczba osób „żyjących z budzenia nieziszczalnych nadziei i szafujących próżnymi obietnicami" (tak Kopaliński definiuje demagogów) byłaby zmuszona imać się jakiegoś pożytecznego zajęcia. Gdyby szkoła ćwiczyła intelekt ucznia, a więc gdyby jej absolwenci zaczęli myśleć trzeźwo, patrzeć krytycznie na to, co ich otacza i domagać się uzasadnienia tego, co słyszą z ust polityków i demagogów, wtedy w całym kraju zapanowałby ogólny chaos i nieopisana anarchia. Gdyby ci, o których chodzi, przyswoili sobie podstawowe zasady logicznego myślenia, łatwo mogliby dojść do przekonania, że sensownie mówić można jedynie o zjawiskach zachodzących w świecie materialnym i tylko na temat tego, czego istnienie zostało stwierdzone. Dalej, gdyby z dzisiejszych analfabetów logicznych (ja bym ich nawet nazwał pariasami umysłowymi) uczynić ludzi trzeźwo i jasno myślących, wtedy — nie daj Boże — mogliby oni zrozumieć, że subiektywne przekonanie człowieka nie jest żadnym dowodem jego prawdziwości i wreszcie, że czyjaś wiara — choćby była szczera i mocna — nie jest żadnym dowodem istnienia przedmiotu tej wiary. Każdy uczciwy człowiek musi teraz przyznać, że jeśli tylko spojrzymy na logikę z odpowiedniego punktu widzenia, powinniśmy ją potraktować jako przedmiot wyjątkowo szkodliwy.

Niektórzy obrońcy logiki jako przedmiotu nauczania utrzymują, że jej brak jest zubożeniem pewnych funkcji kształcenia. Święta prawda. Ale przecież demagogom o nic innego nie idzie. Jakiż miałoby to sens, gdyby przy pomocy szkoły działali oni przeciwko własnym interesom? Byłoby to sprzeczne z logiką, gdyby budzili krytycyzm i ćwiczyli intelekt, podkopując w ten sposób rezultaty swojej wcześniejszej działalności. Karol Irzykowski pisał w swoim czasie, że ludzie nie myślą przy pomocy mózgu, lecz przy pomocy gwoździ, które wcześniej zostały im do mózgu wbite. Czy demagodzy byliby mądrzy, gdyby przy pomocy logiki próbowali wyciągać ludziom z mózgu gwoździe, które wiele lat temu sami z takim mozołem wbijali? Zresztą usuwanie takich gwoździ — kiedy człowiek ma już 18-19 lat — jest czymś niezwykle trudnym. Już autorzy świętego Koranu zauważyli, że „cokolwiek wpadnie do kopalni soli, w sól się obraca".

Każdy się przecież zgodzi, że manipulowanie osobnikiem infantylnie naiwnym jest o wiele łatwiejsze niż wpływanie na człowieka krytycznie nastawionego do świata. Czyż z tego nie wynika, że logika — z punktu widzenia tych, którzy decydują o programach nauczania — jest przedmiotem szkodliwym i wyjątkowo niepożądanym? A jeśli tak, to prośby i apele obrońców logiki są głosem wołającego na puszczy. Rękę dam sobie odciąć, jeśli wołanie to ktokolwiek usłyszy.

Człowiekowi do niczego nie jest potrzebna tak zwana kultura logiczna ani krytyczna postawa wobec Świata. Człowiekowi przede wszystkim potrzebna jest wiara. Wiara w to, co do wierzenia podaje mu zwierzchność. Również i nadzieja, że w przyszłości — jeśli nie ziemskiej, to pozagrobowej — czeka go lepsze życie i zadośćuczynienie za wszystkie krzywdy, jakie spotykają go w życiu doczesnym. Taka nadzieja — cóż z tego że nieziszczalna — poprawia samopoczucie i pozwala uciec, choćby tylko na płaszczyźnie języka, od ponurej rzeczywistości i żyć w świecie iluzji. Wreszcie miłość. Nie tylko w stosunku do bliźnich, lecz także w stosunku do nieprzyjaciół. Jest zatem rzeczą ze wszech miar słuszną, że w polskich szkołach zamiast logiki uczy się dzieci religii, bowiem tylko religia kształtować może takiego człowieka, który w swoim dorosłym życiu kierować się będzie wiarą, nadzieją i miłością.

*

„Res Humana" nr 6/2002


Marek Zieliński
Nauczyciel akademicki w jednej z uczelni na Śląsku.

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,4416)
 (Ostatnia zmiana: 18-10-2005)