Niewinni winowajcy
Autor tekstu:

Reakcja na niepowodzenia stanowi precyzyjnie dopasowany klucz do wnętrza człowieczej osobowości. Po sposobie w jaki przyjmujemy życiowe porażki najłatwiej bowiem określić, kim jesteśmy i jacy najprawdopodobniej sczeźniemy, mimo najuroczystszych postanowień rokrocznej poprawy. Są ludzie, którym bez większego trudu przychodzi zaakceptowanie przegranej, a wszelkie życiowe wpadki traktują z przymrużeniem oka, wychodząc z optymistycznego założenia, że „co nie zabije, to wzmocni". Bywają też tacy, dla których poważniejsza przeciwność losu nabiera rozmiarów życiowej tragedii, możliwej do wyeliminowania jedynie za sprawą szczęśliwego zrządzenia losu. Pierwsi przeskakują przez życie od sukcesu do sukcesu, drudzy posuwają się z kalkulowaną ostrożnością sapera na polu minowym.

Różnica w użyteczności obydwu typów osobowościowych narzuca się sama. Ludzie odważni, przebojowi, pomysłowi i pewni swego mają nieporównywalnie większe szanse na szczęśliwe, a już na pewno zasobniejsze życie. Są z reguły bardziej samodzielni, potrafią brać odpowiedzialność za innych i nierzadko wykazują się godną podziwu aktywnością społeczną. Czy istnieje jednak moralne prawo, pozwalające dzielić ludzi na kategorie, oparłszy wartościowanie na cechach osobowościowych?

Jestem przekonany, że tak, ale tylko przy jednoczesnym poczynieniu pewnych założeń. Najważniejszym byłoby uniezależnienie negatywnej oceny od obiektywnych i biernych charakterystyk. Chodzi mianowicie o to, aby nie degradować tych osobowości, które co prawda odbiegają od idealnego modelu, lecz nie mają skłonności do zachowań destrukcyjnych. Mówiąc bardziej obrazowo: jeśli ktoś nie daje sobie rady w życiu, ponosi porażkę za porażką, aliści w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem i stanem faktycznym za niepowodzenia obwinia wyłącznie siebie, zaiste trudno mieć mu cokolwiek za złe. Problem pojawia się dopiero w momencie, gdy miejsce samokrytyki zajmuje irracjonalna agresja.

Klimat polityczny, który wytworzył się w przeciągu ostatnich dwóch lat za sprawą kompromitacji lewicy i dojścia do głosu sił umiarkowanie i radykalno-prawicowych sprzyja najwymyślniejszym formom agresywności. Roszczeniowe i odwetowe uczucia są dodatkowo podsycane przez pełne jadu i pogardy audycje rozgłośni "Radio Maryja", w ostatnich miesiącach przeobrażonej w nieoficjalne medium rządowe. Problem jest na tyle znany, że za zbyteczne uznaję przytaczanie konkretnych cytatów (m.in. z "Rozmów niedokończonych"), obnażających ksenofobiczne i antysemickie oblicze Radia. Faktem jednak pozostaje, że przekaz radiomaryjny wzmacniany coraz to nowym nadajnikami, bywa od nich o niebo potężniejszy, dociera bowiem nie tylko do anten radioodbiorników, ale przede wszystkim do głębin ludzkiej psychiki. Infekuje, spłyca i rozpala...

Podczas storpedowanego przez władze Marszu Równości w Warszawie pewne grupy krzyczały: "Pedały, zrobimy z wami, co Hitler z Żydami". Czy byłoby wielkim błędem, gdyby przyrównać wyznawaną przez nie ideologię, z tą, jaka w cywilizowanej i intelektualizowanej formie propagowana jest na antenie Radia Maryja? Wszyscy znamy poglądy środowiska radiomaryjnego (LPR)  na tolerancję wobec ludzi o odmiennej orientacji seksualnej. Choć oparte na tzw. "normalności", nabierają cech większej aberracji od skłonności homoseksualnych, albowiem wymierzone są w innych ludzi; krzywdzą, poniżają i dyskryminują. Bo jak inaczej nazwać postępowanie młodego, wykształconego, odzianego w garnitur człowieka, który z mimiką żołnierza zawodowego oznajmia, że homoseksualistów należy leczyć, a swoich mniej lotnych, ogolonych na łyso kolegów milcząco utwierdza w przekonaniu, że ryczenie haseł usprawiedliwiających nienawiść do mniejszości seksualnych i narodowych mieści się w zakresie swobody wypowiedzi?

Nie oszukujmy się. Antysemityzm istniał od zawsze i nie jest bynajmniej polską specyfiką. Przelewał się falami przez całą Europę, zagnieżdżał się i odchodził, wzbijał i opadał, hańbił całe społeczności, aby odejść wraz z okradzionymi, skrzywdzonymi i upokorzonymi Żydami. Przybierał najrozmaitsze formy. Dominował w dziedzinie nauki, handlu, kultury, polityki… Często kończył się pogromami — najagresywniejszymi wybuchami frustracji, uprzedzeń i stereotypów, bezlitośnie napędzanych chorą nienawiścią. Szaleństwo tłumu nieubłaganie obracało się w czyn. Prześladowano Żydów, bo byli wytrwalsi w dążeniu do celu, potrafili świetnie się organizować, wzajemnie popierać... Mordowano ich, bo byli pracowitsi, inteligentniejsi, bogatsi, szybciej i trafniej podejmowali decyzje. Pominąwszy liczne oblicza antysemityzmu, wszystkie eksplozje podłości, miały wspólne źródło i jednakie własności.

Zło kryło się bowiem w ludziach słabych, małostkowych, pod wieloma względami ograniczonych i częstokroć sterowanych przez wyższe czynniki.

Źli byli niektórzy chłopi z Myślenic, niemogący poradzić sobie z konkurencją żydowskich kupców inaczej niż za pomocą przemocy. Co ich tłumaczy? - kryzys gospodarczy, migracja niewykształconej ludności wiejskiej do miast, endecka ideologia popularyzowana w równym stopniu w miastach, jak i na wsiach. Przybyli do obcego środowiska, chcieli znaleźć pracę, musieli wyżywić rodzinę… Ale dlaczego upatrzyli ku temu drogę w prześladowaniu ludności żydowskiej?

Źli byli mordercy z Jedwabnego. Co ich w pewnym stopniu usprawiedliwia? - wojenne zdziczenie, prowokacja nazistów, wciąż żywa endecka propaganda...

Źli byli sprawcy pogromów w Kielcach i Rzeszowie. Faktem przemawiającym za ich obroną były prowokacyjne poczynania peerelowskich służb specjalnych, a szczególnie takich funkcjonariuszy, jak W. Sobczyński-Spychaj i A. Humer. Tragedii można było zapobiec, gdyby ówczesnym władzom na tym zależało.
Źli są w końcu teraźniejsi antysemici wywodzący się ze środowiska PAX-u, którzy przeżywają drugą, intelektualną młodość w Radiu Maryja. Nie robią oni bowiem nic innego prócz odgrzewania standardowych, kłamliwych paszkwili, traktujących o "biznesie holocaustu", rzekomej omnipotencji organizacji żydowsko-masońskich, działających, w ich mniemaniu, na szkodę ludzkości. Z werwą rozprawiają o władzy, którą jakoby Żydzi roztaczali i roztaczają nad Polską. Starają się wmówić, że służby specjalne PRL były narzędziem w rękach Żydów, mającym służyć do niszczenia polskiej ludności, choć badania przeprowadzone przez H. Piecucha jasno wskazują, że:

"(...) w byłym ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, Komitecie do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego, Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, do roku siedemdziesiątego ósmego na stanowiskach ministra, wiceministrów, dyrektorów departamentów, zastępców dyrektorów departamentów i naczelników wydziałów (równorzędnych) pracowało tysiąc siedemdziesiąt dziewięć osób. Z tego pracowników narodowości żydowskiej było stu osiemdziesięciu trzech, rosyjskiej — szesnastu, ukraińskiej — czternastu, białoruskiej — jedenastu, ormiańskiej — jeden i litewskiej — jeden. (Z tych stu osiemdziesięciu trzech funkcjonariuszy narodowości żydowskiej tylko siedmiu: Romkowski, Mietkowski, Bristigerowa, Różański, Fejgin, Czaplicki, i Światło było znienawidzonych, gdyż szczególnie niszczyli ludzi nie popierających komunistów). Podobnie było w Informacji Wojska Polskiego, w której wyraźną przewagę mieli oficerowie sowieccy. Statystka obala mit o zażydzeniu bezpieki."

Dzięki niezmordowanej działalności naczelnych antysemitów ludzie słabi i nieudani wiedzą już kogo należy winić za wszystkie niepowodzenia. Pomimo, że ledwo radzą sobie w życiu osobistym, jak na zawołanie potrafią wymienić "żydowskich masonów" zasiadających w polskim rządzie i  parlamencie. Choć z trudem przychodzi im poprawne sformułowanie pisemnej wypowiedzi, potrafią wytłumaczyć w jakiż to pokrętny sposób udało się Żydom przetransponować tragedię Holocaustu na realne wpływy polityczne i finansowe. Mimo że konflikt palestyński znają wyłącznie z prasy i telewizji, z pełnym przekonaniem twierdzą, że niedawne zwycięstwo Hamasu w wyborach parlamentarnych jest "karą bożą" za "żydowskie zbrodnie".

O ludziach tego pokroju wypowiedział się przed kilkoma dniami prof. Wiesław Chrzanowski, człowiek od młodości bombardowany antysemickimi nawoływaniami Stronnictwa Narodowego, który dziś wie, że nienawiść narodowościowa wiedzie na manowce:

"Nienawiść jest widoczna w niektórych ich wystąpieniach, choć nie sądzę, by była głównym motorem ich działania. To raczej prymitywny sposób okazywania patriotyzmu. Na to działanie ma także wpływ to, że wielu z nich wyszło spośród ludzi pewnego marginesu (...) I tak Tyrmand pokazuje, jak łatwo wybuchają pogromy, jeśli szerokie rzesze są przekonywane, że za ich los, tragedie odpowiadają jacyś obcy. To przekonanie jest niestety zbiorową psychiczną rzeczywistością tego tłumu. Zresztą każdy naród ma swój margines, którego bronić tylko dlatego, że jest tej samej krwi, nie ma podstaw. Wręcz przeciwnie, trzeba go postawić poza nawiasem. Ale mieć poczucie miary, wiedzieć, że to tylko margines."

Jego słowa trafiają w samo sedno...


Szymon Inkowski
Studiuje prawo i psychologię, pracuje w jednej z większych firm ubezpieczeniowych. Jego zainteresowania ogniskują się głównie wokół historii XX wieku (zwłaszcza tematyka faszyzmu niemieckiego), filozofii i alternatywnych ruchów humanistycznych. Ma poglądy ultraliberalne, jeśli chodzi o gospodarkę, a w kwestiach obyczajowych - lewicowe. Zajmuje się także popularyzowaniem w Polsce ideologii transhumanizmu.

 Liczba tekstów na portalu: 3  Pokaż inne teksty autora

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,4592)
 (Ostatnia zmiana: 06-02-2006)