"Nazbyt sądzimy szczęście wedle pozorów; dopatrujemy się go tam, gdzie go jest najmniej; szukamy go tam, gdzie go być nie może." J.J. Rousseau W buddyzmie tybetańskim i dzogczen (nazywanej także bon lub wprost szamanizmem tybetańskim) występuje cała gama praktyk, które zajmują się leczeniem energią, światłem, a nawet formą. Techniki te jakoby w swej naturze niegroźne są w rzeczywistości swoistym „praniem mózgu". Wdzięczną nazwę „przekształcania umysłu" nadał temu procesowi Dalajlama. Przeciętnemu Europejczykowi mogłoby się wydawać, iż problem ten nie dotyczy ani jego, ani też kontynentu, którego jest mieszkańcem. Jednakże długi czas praktykowania i roztrząsania zagadnień wszelakich buddyjskich nauk doprowadził mnie do odmiennego poglądu. Moje stanowisko zaś, to nie projekcja wrodzonej wrogości ani wszędobylskiego sceptycyzmu, który towarzyszyć może osobie ateisty, którym jestem. Jest ono efektem przemyśleń nad tłumaczeniami oryginalnych dzieł buddyjskich lamów, a także wynikiem analizy „popularnych" książek mistrzów buddyzmu tybetańskiego oraz dzogczen. Te ostatnie teksty są niezwykle proste w odbiorze, a także dostępne dla przeciętnego czytelnika. Owe rozpowszechnione pozycje o tematyce praktycznej i teoretycznej stanowią rodzaj złotej bramy ozdobionej pragnieniami wiernych owieczek. Żyją one w ciągłym przeświadczeniu, iż za „pachnącymi obietnicami" skrywa się eliksir szczęścia. Chodzi o swoiste lekarstwo na ich doczesne problemy natury egzystencjalnej. Zważywszy, iż wspomniane filozofie religijne przeplatają się, będę zmuszony ujmować je jako swe pochodne, lecz rozdzielając przy tym znaczące różnice w praktykach leczniczych (wiele z przedstawionych tu praktyk wręcz nie występuje w buddyzmie tyb.). Posłużę się tu jedynie fragmentami wypowiedzi zacnych i cenionych lamów zwracając uwagę, aby owe fragmenty nie odstawały od kontekstu. Rozpocznę od cytatów różnych guru zawartych w książkach napisanych bezpośrednio przez te osobistości lub powstałych na kanwie tekstów poddanych tłumaczeniu innych mistrzów. Oto fragment listu Lamy Lando napisanego w San Francisco i dołączonego do „Podstaw buddyzmu tybetańskiego" [ 1 ] autorstwa niedawno zmarłego Lamy Kalu Rinpocze:
Z kolei Tenzin Wangyal Rinpocze w swym dziele Leczenie formą, energią i światłem [ 2 ] przyznaje dobitnie: „Od kilku lat nauczam moich uczniów na całym świecie praktyk związanych z żywiołami". Czytając inną książkę zatytułowaną Cuda naturalnego umysłu [ 3 ], również pióra T.W. Rinpocze (czołowego przedstawiciela bon na kontynencie europejskim) dowiadujemy się, że: „Na Zachodzie pojawiło się ostatnio wiele książek na temat dzogczen…". Tu dochodzimy do mojego dosadnego stwierdzenia o praktykach bon i po części buddyzmu tybetańskiego, iż są one „praniem mózgu". Można mi tu zarzucić wulgarność i brak kultury, ale spójrzmy na fragmenty wypowiedzi mistrzów na temat technik, które zajmują się leczeniem energią oraz czystą wizualizacją. W religii bon, która uznawana jest za pierwszą i zatem „tubylczą" religię Tybetu, występuje szereg technik mistycznych. Te po części, jeśli nie w całości, zostały zapożyczone przez przyniesiony do „Krainy Śniegów" buddyzm, który tu zwany jest buddyzmem tybetańskim. W obu tych religiach (przynajmniej bon nosi taki przydomek) wspólną praktyką jest "guru joga". Polega ona na wizualizacji swego guru, czyli naszego, w pełni oświeconego nauczyciela przed swoim obliczem. Energia z jego czakr („trzeciego oka", gardła i serca) ma wpłynąć do ich odpowiedników w naszym ciele. Na koniec wyobrażamy sobie, iż ów mistrz stapia się ze światłem koloru czerwonego i „wchodzi" do naszej czakry serca. Stapianie się sprawiać powinno uczucie jedności z guru oraz z jego cechami nie w pełni oświeconego człeka. Tenzin Wangyal Rinpocze w swej książce zawierającej odpowiedzi na to jak i co praktykować oraz prezentującej teoretyczną stronę doktryny dzogczen, zawarł również swoistą klasyfikację praktyk religii bon. W Cudach naturalnego umysłu guru joga zajmuje siódmy z dziewięciu przyporządkowanych numerków. Rinpocze stwierdza: „Guru joga, czyli zjednoczenie umysłu praktykującego z oświeconym umysłem guru". Na dodatek, aby technika ta przyniosła swe efekty (rozluźnienie energii, ciała i „rozświetlenie" umysłu) trzeba wykonać ją wiele razy, a w ciągu całego swego życia powinno osiągnąć się zawrotną liczbę stu tysięcy razy! Celem powyższej praktyki jest uzyskanie poczucia komfortu zarówno psychicznego jak i fizycznego dzięki ciągłemu powtarzaniu wizualizacji oraz wytężaniu wyobraźni (lamowie przyznają, że to ważny punkt praktyki). W istocie powtarzanie takiej „mantry" zaczyna zwolna skutkować. Podobnie rzecz się ma z dziesięcioma oczyszczającymi oddechami, w których wizualizujemy sobie czarny dym wychodzący przez czubek naszego kanału centralnego (ciemię). Ten jakoby wynosi ze sobą wszystkie nasze problemy, choroby i rzucone na nas czary. Cała praktyka polega na kierowaniu energią w kanałach przy pomocy prany, czyli wdychanego przez nos powietrza, który na Zachodzie zwany jest często wiatrem. Goebbels powiedział kiedyś, iż „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą", jak się wydaje, umysł ludzki gotów jest zaakceptować każdą bzdurę, byle powtarzał ją dostatecznie często. . Obie wspomniane techniki wchodzą w praktykę odzyskiwania energii żywiołów i są nieodłączną częścią szamanizmu tybetańskiego. Co się zaś tyczy znanej wszem i wobec tantry, to w odróżnieniu od bon obstaje ona przy innej formie harmonizowania żywiołów. Jedną z najciekawszych technik tantrycznych jest praktyka tsa lung. Dzieli się ona na pięć ruchów zewnętrznych, a także wewnętrzne oraz tajemne praktyki. Jednakże wszystkie one, jak zresztą podkreśla T.W. Rinpocze, mają ten sam cel i działanie. Chodzi w zasadzie o stopniową przemianę negatywnych emocji w pozytywne. Jak pisze T.W. Rinpocze: „Prawdziwie praktykować oznacza przekształcać negatywne doświadczenia w duchową ścieżkę". Najbardziej intrygujący ze sposobów na przekształcanie emocji, to tajemna praktyka tsa lung, która wykorzystuje wizualizację tybetańskiej litery A w jednej z czakr oraz promieniujące z niej światło. Symbolizować ma ono dajmy na to współczucie, rozchodzące się w każdym kierunku i rozpuszczające nasze lęki lub nawet stan przeciwstawny współczuciu — nienawiść. Po dłuższym okresie czasu zaobserwować można tzw. efekt pamięci neurotycznej. W skrócie chodzi o to, iż np.: skierowanie swej uwagi na czakrę współczucia wywołuje u nas smutek i cisnące się do oczu łzy. W istocie oznacza to, że mózg kojarzy już dane miejsce ciała z daną emocją. Na deser zostawiłem coś specjalnego, doprawdy wyborny przysmak, podawany tylko tym najlepszym. Mowa o jodze snu i śnienia. Praktyka ta, wywodzi się z religii bon i ma na celu doprowadzenie do stanu neutralności wobec otoczenia. W Cudach naturalnego umysłu T.W. Rinpocze pisze: „Praktyka prowadzi także do usunięcia wszelkich przeszkód z naszego umysłu, abyśmy mogli wieść lepsze i spokojniejsze życie…" Ten sam autor w swej kolejnej książce zatytułowanej Tybetańska Joga snu i śnienia poucza: „Stosuj bez przerwy praktykę Jogi śnienia (...) Efektem pełnego urzeczywistnienia praktyki jest wyzwolenie." [ 4 ] Wydaje się, że wspominana technika, to dość wysoko stojąca w hierarchii religii bon „sztuka". Podobno charakteryzuje się ona nie tylko skutecznością, ale i zadziwiającymi rezultatami (kiedyś zresztą była tajemną, czyli niedostępną dla wszystkich zainteresowanych). W istocie składa się ona z czterech praktyk podstawowych: przemiany śladów
karmicznych, usuwania przyciągania i niechęci, wzmacniania postanowienia oraz
rozwijania pamięci i radosnego wysiłku. Kolejno zaś, chodzi o: Joga śnienia w dalszych swych częściach zawiera praktyki przygotowawcze przed snem. Występuje tu m.in. guru joga i dziesięć oczyszczających oddechów, czyli praktyki dobrze nam już znane. Teraz dopiero „Cezar wchodzi do miasta w oprawie triumfu". Doszliśmy bowiem do sympatycznych praktyk głównych, a stanowią je cztery działania zmierzające do: wprowadzenia świadomości do kanału centralnego, zwiększenia przytomności, wzmacniania przytomności oraz rozwijania nieustraszoności. Znów kolejno chodzi o:
1. Koncentrację przed snem na czakrze gardła, aby osiągnąć spokojny sen. Jak można zauważyć każdą z praktyk głównych rozdziela przebudzenie się praktykującego, aby wykonać instrukcje, zmieniając przy tym pozycją ułożenia ciała. Tak poważana przez lamów praktyka, chroniona niegdyś jak cenny brylant, to już „pranie mózgu" w całej swej okazałości. Polega ona, na ciągłym wmawianiu sobie, iż rzeczywistość to sen, rodzaj mary produkujący nieprawdziwe zjawiska i przedmioty emocji. Docieramy do bytu w wysublimowanym świecie, który karze składać sobie coraz to większe ofiary. Pierwsze „dary" to znajomi, a ostatni, to sam praktykujący. W takich momentach jak ten, gdy „widzę religię wysysającą szpik ze sparaliżowanego swymi lękami człowieka", mam ochotę z całą swą mocą wykrzyczeć słowa Bertranda Russella, iż „religie to choroba i źródło nieopisanej nędzy ludzkości".
Na koniec chciałbym przytoczyć jeszcze jedną wypowiedź Kalu Rinpocze:
"...ubolewam nad ich bólem i cierpieniem (wszystkich istot) (...) zasiawszy w strumieniu ich umysłów ziarno wyzwolenia (nauki) i w końcu uwolniwszy je od
cierpienia samsary, napisałem to (książkę Podstawy buddyzmu tybetańskiego), aby osiągnęły stan Buddy, wieczną błogość". Artykuł opublikowany na łamach Ateista.pl 22.4.2006. Przypisy: [ 1 ] Kalu Rinpocze, Podstawy buddyzmu tybetańskiego, Dom
Wydawniczy Rebis, Poznań 2005 [ 2 ] Tenzin Wangyal Rinpocze, Leczenie formą, energią i światłem,
Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2004 [ 3 ] Tenzin Wangyal Rinpocze, Cuda naturalnego umysłu, Dom
Wydawniczy Rebis, Poznań 2002 [ 4 ] Tenzin Wangyal Rinpocze, Tybetańska Joga snu i śnienia,
Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2005. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,5928) (Ostatnia zmiana: 12-06-2008) |