Pilski tygiel czyli o mentalności 'mieszkańców masowej wyobraźni' słów kilka
Autor tekstu:

Słowo „tygiel", banalne i ograne, kojarzy się jednoznacznie. W tyglu aż wrze, emocje doprowadzone do ekstremum, para bucha, ciśnienie niebezpiecznie wzrasta. Z zewnątrz tygiel wygląda jak nietypowy garnek, no może bardziej — rondel, naczynie wydłużone z rączką.

Widziana z okien pociągu Piła robi całkiem miłe i swojskie wrażenie. Zaniedbany, poniemiecki budynek dworca, zarośnięte rzepakiem torowiska, gdzieniegdzie fioletowe plamy macierzanki i żółte rozchodnika, wielkie koło z parowozowni ze skrzydłem (symbol kolei) i biała figurka Matki Boskiej, taka trochę jarmarczna, odpustowa. Obok barek dworcowy jakby żywcem przeniesiony z czasów PRL- u.

Wydaje się, że w każdym środowisku (w środowisku małego miasteczka szczególnie) doskonale sprawdza się koncepcja (stosowana mniej lub bardziej świadomie) powtarzania, powielania i utrwalania sprawdzonych zachowań i sądów, bezpiecznych wzorców kulturowych. W społeczności stosunkowo nielicznej, w klimacie słodkiego samouwielbienia (to, co rodzime — doskonałe, to co obce — co najmniej dyskusyjne) pielęgnuje się konsekwentnie stereotypy, hołdując (nie bez widomego zachwytu) tak wyszydzanej przez ludzi nieco bardziej obytych, potrzebie jednoznacznej oceny. Przybysz, a więc obcy, nieznajomy czyli burzący samym faktem swej dziwnej obecności ustalony porządek i ład budzi najpierw pełne rezerwy zainteresowanie, później obawę i niechęć, która szybko przeradza się w układną obojętność, skutecznie ograniczającą wszelkie próby efektywnego działania.

Pociągiem osobowym jedzie się do Piły z Wybrzeża wyjątkowo długo jak na podróż rodem z powieści Orsona Wellsa przystało. Przesiadka w Bydgoszczy lub w Chojnicach działa niewątpliwie wyciszająco, krajobraz zmienia się powoli, a rozległa równina pod kopułą nieba wabi soczystą o tej porze roku zielenią. Można oczywiście nie posuwać się po prostej, a wybrać trasę nieco bardziej pokrętna, wiodącą po manowcach myśli, zakolami rzeki, która i tak przywiedzie ku miejskiemu centrum (Piłę zbudowano na planie gwiazdy, tak więc wszystkie drogi zbiegają się w punkcie, mikroskopijnej kropce na mapie Europy).

Niezależnie jednak od tego, w jaki sposób dotrzeć na miejsce, ulega się przedziwnemu, raczej surrealnemu odczuciu, że czas pędzący gdzie indziej jak strzała puszczona z łuku, dynamicznie, po prostej — tutaj się był zatrzymał.

Zasada: Kochać to, co My kochamy, nienawidzić tego, czego nienawidzimy — zdaje się tutaj obowiązywać „od zawsze". Co zatem „kochają" mieszkańcy Piły lub może raczej — czego nie wydają się kochać namiętnie i bez zastrzeżeń (prawdziwa miłość podobno właśnie jest taka)?

Już pierwsza podpatrzona scena w sunącym wśród pól pociągu daje (używając ogranego związku frazeologicznego) „do myślenia". Myślenie jak wiadomo to jeden z najniebezpieczniejszych nałogów, działa rzeczywiście jak narkotyk, kto raz zaczął temu, mimo wewnętrznej walki i zdrowej samodyscypliny — nie dane skończyć.

Tak wiec oddając się bez reszty nałogom i pielęgnując drobne przypadłości obserwuję nobliwą panią (katechetkę zapewne), studiującą pisma J P II na temat edukacji seksualnej młodzieży. Temat niebezpieczny jak wiadomo, budzący także wiadome emocje.

Zaprzyjaźniony „Artycha", znawca sztuk wszelakich - nie kryje oburzenia. Artycha człowiek z klasą, wierny do obrzydliwości samemu sobie. Kremówek „papieskich" programowo unika, wielkim łukiem omija ulice o zbyt jednoznacznych nazwach. W oczach — wściekłość godna tragedii Shakespeare’a, odpowiednio dobrana maska i rola. Mówi „tekstem".

— Jak można czytać w publicznym miejscu „coś takiego". Wiadomo demokracja… — Gest zniecierpliwienia. Nieco cyniczny śmiech. Reakcja współpasażerów zaskakująca. Zanim tłum nas zlinczuje — stacja. Miło móc wysiąść w porę.

Totalna klerykalizacja życia społecznego daje o sobie znać, szczególnie w małych ośrodkach, takich jak Piła. Kolejne niedziele maja upływają pod znakiem konfirmacji, procesji, sypania kwiatków przez biało odziane panienki. W niedzielę odświętnie ubrane tłumy zmierzają ku kościołowi. Twarze spokojne i gładkie jak kamień polny, spojrzenia jasne, nieskażone nawet cieniem niegodnej czyli samodzielnej myśli. Ci, którzy nie zmierzają odbierani są jako zdeklarowani zwolennicy dawnego systemu, kiedy to „partia rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej". Jak w znanej powieści Standhala — świat podzielony między „czerwonych" i „czarnych" robi dość dziwaczne wrażenie.

Taksówkarz wiozący nas z dworca (ceny usług najniższe w całej Najjaśniejszej R P, gdyż dwie firmy walczą ze sobą z zapałem godnym typowo sarmackich bojów „o kawał ziemi" lub „o miedzę") wyznaje, że właśnie został oszukany przez kobietę, podającą się za ortodoksyjną (prawdziwa powinna być taka!) katoliczkę. To oczywista demagogia — równie dobrze mógłby zostać oszukany przez ortodoksyjnego komunistę. Złość jednak przysłania ostrość widzenia, a bielmo nienawiści działa odmiennie niż raster w fotografii artystycznej - wydobywa detale, zaostrza kontury.


...W czasach gdy nad Piłą jeszcze latały samoloty wojewoda Śliwiński kazał pomalować płoty, potem wszystkie płoty w Pile miały kolor zieleni... — Strachy na Lachy: Piła Tango

Taksówkarz powiela stereotypy myślowe i takież obiegowe opinie. Wspomina z nostalgią czasy, gdy Piła jako stolica województwa (reforma samorządowa zmieniła ten stan) była miastem czystym, o starannie otynkowanych kamienicach (ówczesny wojewoda, A. Śliwiński zarządził był malowanie budynków w jednej tonacji kolorystycznej, doskonale harmonizującej z charakterem architektury), wielkim parkiem, gdzie na sztucznie usypanej wyspie ludzie szukali rozrywki po dniu pracy. Teraz praca (rzecz jasna nie tylko w Pile) to rzeczywisty przywilej. Bezrobotni zanim odbiorą zasiłek mogą zaspokoić głód wartości duchowych słowem Bożym. W bibliotece miejskiej ubożuchny księgozbiór, ilość woluminów nie świadczy o jakości. Jedyny EMPiK padł był wraz z upadkiem „komuny", głód rozrywki zaspokoić można oglądając „gadające głowy" w ASTA-Net. Na głody innego rodzaju najlepszym remedium zdaje się być opieka społeczna oraz (przynajmniej teoretycznie) stosowne programy współfinansowane przez UE. Programy AST-y też pewnie ktoś finansuje, ale czas antenowy tu tani skoro o Pikniku Country wspomina się po kilka razy na tydzień, a spotkanie prezydenta Najjaśniejszej (zapewne już czwartej) RP transmitowano w całości i we fragmentach kilkakrotnie. Starsze panie całowały prezydenta po rękach, metaforycznie i dosłownie, panowie nie kryli emocji i zacietrzewienia przypominając o tolerancji, demokracji, etyce w tonie nawiązującym do „postępowych tradycji klasy robotniczej" i „międzynarodowego internacjonalizmu".

W mieście spokój i cisza. Grupki sfrustrowanych młodzieńców popijają (już od świtu) piwko w plenerze, pod trzepakiem (relikt minionej epoki?) w milczeniu, przerywanym zdawkowymi uwagami w wiadomym stylu. Po zeschniętych w upale trawnikach polatują papiery i przejrzyste, foliowe torby. Tylko mroczna Gwda płynie wartko, tworząc urocze rozlewiska i zakola pod baldachimem pochylonych, wspaniale wkomponowanych w pejzaż wierzb. Dzieło Wielkiego Demiurga, Kreatora, Absolutu, Natury lub jak kto woli — „wiekuiste dzieło stworzenia". I tylko jakoś jeźdźców zwiastujących nadejście Malej Apokalipsy nie widać (na „Wielką" trzeba rzeczywiście zasłużyć), a byłoby to rozwiązanie najkorzystniejsze ze wszystkich — jednoznaczne, literacko sprawdzone, bez podtekstów i pewnie z możliwych — jedyne!


Malgorzata Dorna
Felietonistka i polonistka, krytyk sztuki (absolwentka teatrologii na Uniwersytecie Gdańskim), pisywała dla prasy wybrzeżowej (Głos Wybrzeża, Delta, Tygodnik Wybrzeże) i ogólnopolskiej (Sztuka Polska, Projekt). Od 2007 mieszka w Pile, gdzie pracuje w Galerii BWA.

 Liczba tekstów na portalu: 7  Pokaż inne teksty autora

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,5953)
 (Ostatnia zmiana: 05-07-2008)