W nocy z wtorku na środę nieznany sprawca zaszpachlował dziurę w drzwiach kościoła Najświętszej Marii Panny. Ksiądz Wałach domagał się sprowadzenia policji z psami, ale, jak powiedział komendant, policję z psami sprowadza się w przypadkach mordu lub zaboru poważnego mienia. Ta uwaga wywołała gniewne komentarze księdza, na temat państwa ignorującego przestępczość. Dziura zaszpachlowana była nieudolnie i zamalowana farbą o nieco innym niż drzwi odcieniu brązu, spod której kropla kleju wyciekła jak łza. Popełniony pod osłoną nocy czyn uzależnionemu filozofowi przypomniał wieszanie krzyży w Sejmie, a dyrektorowi niedawną rozmowę z burmistrzem. Ksiądz rozważał, czy nie wydłubać trocin z otworu, ale doszedł do wniosku, że może to być różnie interpretowane przez wiernych. Przyglądał się w zadumie zastygłej kropli kleju i miał ją potem przed oczyma, przygotowując kazanie o konieczności święcenia pól przed rozpoczęciem prac polowych. Do pierwszej orki było jeszcze daleko, ale w ubiegłym roku niektórzy rolnicy wyszli w pole zanim rozpoczęły się święcenia, a potem susza zniszczyła część plonów. Zaszpachlowanie dziury po gwoździu zbiegło się w czasie z listem poleconym jaki Krzysztof Leszczyński otrzymał z Komendy Wojewódzkiej Policji, który to list wzywał go, aby się stawił z synem Stanisławem, urodzonym 26 marca 2003 roku, celem pobrania odcisków palców wyżej wymienionego. List odebrała żona nauczyciela biologii i przekazała mężowi informację o jego treści telefonicznie. Odebrał telefon na przerwie (podczas lekcji jego telefon był zawsze wyłączony) i Marta Piasecka pierwsza zwróciła uwagę na jego zmieniony głos i pobladłą twarz. — Nie przejmuj się – powiedział w słuchawkę — zastanowimy się nad tym wszystkim jak wrócę. Przerwał rozmowę i odwrócił się do okna. Marta podeszła do niego bliżej i zapytała półgłosem, co się stało. Powiedział, że policja chce pobrać odciski palców Stasia. ”Mam wrażenie, że znaleźliśmy się w jakimś kafkowskim świecie” – dodał. Kiedy w chwilę później zadzwonił na komendę mówiąc, że nie zamierza nikomu pozwolić na branie odcisków palców jego pięcioletniego syna, oficer poinformował go, że w tym przypadku policja jest tylko wykonawcą poleceń prokuratury, że sam jest nieco zdziwiony tym niecodziennym zleceniem, ale wszystko co mogą zrobić, to włączyć w to policyjnego psychologa, żeby dziecko nie czuło się tą procedurą upokorzone. Leszczyński zapytał z kim może się w tej sprawie skontaktować w prokuraturze. Oficer z pewnymi oporami przekazał mu nazwisko prokurator Danuty Zając, której podpis figurował na zleceniu. Jak na kolejnej przerwie dowiedział się Leszczyński, prokuratorzy nie mają czasu na tego rodzaju rozmowy i mógł co najwyżej przedstawić swoją sprawę sekretarce, która odmówiła podania swojego nazwiska, ale uprzejmie zapytała o co chodzi. Powiedział jej, że został wezwany do stawienia się na policji ze swoim pięcioletnim synem, żeby pobrać od niego odciski palców i że nie zamierza się nigdzie stawiać, nie wie w czyjej chorej głowie pojawił się pomysł, że jego pięcioletni syn mógł popełnić jakieś przestępstwo i że wszystko, co może zrobić, to przekazać prasie informację o nakazie pani prokurator. W tym momencie sekretarka poprosiła go, żeby poczekał przy telefonie i po chwili okazało się, że prokurator Zając mogła jednak podnieść słuchawkę. Podał numer sprawy i powiedział, że nie zamierza stawiać się na to wezwanie. — Zdaje pan sobie sprawę z odpowiedzialności karnej – zapytała prokurator. Leszczyński rozłączył się bez pożegnania i poszedł na kolejną lekcję. W klasie 2c miał mówić o budowie i podziale komórki. Wszedł do klasy i zaczął przygotowywać mikroskop. Żywa, ruszająca się komórka przemawiała do wyobraźni uczniów znacznie bardziej aniżeli rysunki.
Marta Piasecka poprosiła Pawła, żeby on, Dominika, Beata, Mikołaj i Ryszard zostali po lekcjach. Kiedy przyszli powiedziała im, że prokuratura prowadzi śledztwo i podejrzewają pana Leszczyńskiego. Mikołaj parsknął śmiechem. Piasecka spojrzała na niego surowo. — To się może wydawać śmieszne, ale widocznie komuś naprawdę zdaje się, że te tezy mógł w nocy przybić pan Leszczyński, albo że stało się to za jego namową czy przyzwoleniem. — Co to znaczy, że pana Leszczyńskiego podejrzewają – zapytał Ryszard – czy wezwali go na jakieś przesłuchanie? Marta Piasecka przyglądała się ich twarzom i zastanawiała się, co im może powiedzieć. Pewnie nie po raz pierwszy spotykali się z bezmiarem ludzkiej głupoty i oportunizmu, teraz byli jednak stroną tego dramatu; nie mogła również wykluczyć, że któreś z nich było sprawcą całego zamieszania. Wydawało jej się to dość nieprawdopodobne, a jednak musiało to mieć z nimi jakiś związek. Ryszard siedział z boku. Marta wiedziała, że Dominika zerwała z nim miesiąc temu i właściwie, albo z własnej woli, albo z innej przyczyny, znalazł się poza grupą. Cała piątka siedziała wystraszona i niepewna. — Myślę, że nasi rodzice powinni wystąpić z protestem – powiedział Paweł. Do klasy zajrzał dyrektor – Marta, czy mogę cię poprosić – powiedział. Piasecka wyszła na korytarz. Powiedział jej, że na Leszczyńskiego pod domem czekał samochód policyjny. Przyjechali, żeby zabrać jego laptop. Piasecka zapytała brata, co zamierza zrobić. — A co ja mogę zrobić – odpowiedział – na tym etapie możemy tylko czekać na wynik dochodzenia. Uczniowie rozmawiali stojąc przy oknie, tylko Ryszard siedział nadal w ławce i oglądał komórkę. Piasecka zastanawiała się, czy powiedzieć im o tym nieszczęsnym laptopie. Postanowiła im powiedzieć, bo lepiej, żeby dowiedzieli się od niej niż z miasta. Patrzyli na nią w milczeniu i przerażeniu. — Ja więcej na lekcję do księdza nie idę, żeby nie wiem co – powiedział Mikołaj.
O szóstej popołudniu w sali przy bibliotece miejskiej odbyło się zebranie rodziców. Zebranie otworzył ojciec Mikołaja, inżynier Malik. — Proszę państwa, zapewne wszyscy wiedzą, że pod adresem naszych uczniów kierowane są oskarżenia o wywieszenia na drzwiach kościoła jakiejś kartki. Jest to nie tylko próba narzucenia zbiorowej odpowiedzialności, ale oskarżenia kieruje się również pod adresem nauczyciela biologii. Oczywiście nie pochwalam tego wybryku, ale o ile wiem, na tej kartce nie było niczego strasznego. Doniesienie do prokuratury złożył ksiądz Wałach. Ksiądz zachowuje się wobec naszych dzieci w sposób skandaliczny. Kilkakrotnie zdarzały się przypadki popchnięcia lub uderzenia ucznia, notorycznie padają wyzwiska pod adresem uczniów. Ksiądz systematycznie kwestionuje wiedzę, której uczniowie uczą się na innych lekcjach. Nawiasem mówiąc, wbrew stanowisku Watykanu. Moim zdaniem powinniśmy wystąpić z protestem do dyrekcji szkoły i do burmistrza. Halina Dąbrowska podniosła rękę. Justyna Zielińska przerwała robienie notatek. Zastanawiała się jaka będzie reakcja na to wystąpienie. — Ja nie zamierzam tu mówić o tym, jak się ksiądz Wałach prowadzi, to może nie ma nic do rzeczy. Pamiętajmy, że to kuria narzuca katechetów, więc ani dyrektor szkoły, ani burmistrz nic tu nie mogą zrobić. Możemy napisać protest do kurii z wnioskiem o zmianę katechety w szkole, ale to pewnie nic nie da. Nasze dzieci chodzą do trzecich klas i niebawem pójdą do liceum. Ksiądz Marek już zapowiedział, że wszyscy będą mieli obniżone stopnie z religii. Nic dziwnego, że dzieciaki chcą zrezygnować z chodzenia na religię i zażądać albo nauczania etyki, albo przynajmniej skreślenia religii z ich świadectw… Inżynier Malik postukał ołówkiem w stół. Zebrani siedzieli w płaszczach, bo było zimno, a ponieważ zebranie zostało zwołane w trybie nagłym, nie było również kawy, ani ciastek. Justyna Zielińska siedziała koło radnego Boruty, który z ciekawością zaglądał do jej notatek. — Proszę państwa – powiedział inżynier Malik – miałem bardo poważną rozmowę z moim synem. Po pierwsze jestem całkowicie przekonany, że ani mój syn, ani nikt z jego kolegów z kółka biologicznego nie miał nic wspólnego z powieszeniem tej kartki na drzwiach kościoła. Po drugie, mój syn powiedział mi coś, co mnie najpierw zdenerwowało, a potem zastanowiło. Otóż powiedział mi, że nawet gdyby ksiądz Marek dopuścił go do bierzmowania, to on i tak by nie poszedł. Uświadomił mi, że jest to potwierdzenie chrztu przez dorosłego człowieka i że on chce być człowiekiem uczciwym… Matka Dominiki i Dąbrowska podniosły ręce. Reszta rodziców najwyraźniej miała wątpliwości. Jeden z mężczyzn siedzących na końcu stołu spojrzał niepewnie na Justynę Zielińską. — To może pani redaktor coś powie. Boruta zerwał się z krzesła – To jest demagogia i skandal. A pani może nie liczyć na pracę w „Naszym głosie”. Nie widzę powodu, żeby tego dłużej słuchać. – Boruta wyszedł, trzaskając drzwiami. Po jego wyjściu inżynier Malik odczekał chwilę, a potem spokojnym głosem zwrócił się ponownie do zebranych. -Proszę państwa, tak jak powiedziałem, stoimy przed wyborem, czy poprzeć decyzję naszych dzieci. Po rozmowie z moim synem doszedłem do wniosku, że zrobiłbym mu krzywdę gdybym odmówił. Do niczego państwa nie namawiam, informuję tylko o mojej decyzji. Niespodziewanie odezwał się ojciec Ryszarda Jasińskiego. Najstarszy z obecnych na sali, mężczyzna około pięćdziesiątki, nikt go właściwie nie znał, bo do pracy dojeżdżał, a w miasteczku się właściwie nie udzielał. — Ja myślę – powiedział, że my tu nie powinniśmy nawet podejmować takich decyzji, może o proteście do dyrektora, ale w tej sprawie, to każdy powinien tak jak pan Malik, porozmawiać uczciwie ze swoim dzieckiem, a potem spróbować zrozumieć ich decyzję. Ja myślę, że ja dam mojemu synowi takie oświadczenie, a protest do dyrektora i tak trzeba złożyć, bo tak nie wolno uczyć religii. Marta Piasecka siedziała w kuchni u Leszczyńskich i piła herbatę. Agnieszka Leszczyńska była znacznie bardziej opanowana, zapewne czując, że musi być oparciem zarówno dla męża, jak i dla syna. Powtarzała, że trzeba na to wszystko patrzeć jak na film, który ich w ogóle nie dotyczy. Postanowiła, że to ona pojedzie ze Stasiem na policję, a na laptop trzeba spokojnie poczekać aż go zwrócą. Pewnie nawet nie powiedzą przepraszam, ale przynajmniej się odczepią. Krzysztof Leszczyński obawiał się, że kuratorium będzie nalegać na jego zwolnienie, a może się do tego dołączyć burmistrz. — Mówiłeś, że kiedyś będziemy się z tego śmiać – powiedziała Marta – a może trzeba zacząć już teraz? Żona Krzysztofa roześmiała się. Wycierała palcem jakąś niewidoczną plamę na stole. — Pewnie gdybyśmy byli sami to bym tego nie powiedziała – zaczęła – Czy zastanawiała się pani, dlaczego ktoś te tezy podpisał jako Piotr Płaksin? Na stacji Chandra Unyńska Zdarzenie błahe na pozór, Smutne jest życie… Zdradliwe... Do ciężkiego cierpienia daleko, jakoś to przeżyjemy. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,6410) (Ostatnia zmiana: 15-03-2009) |