Kłopot z fideizmem
Autor tekstu:

W ferworze toczonych z pasją dysput i polemik poświęconych istnieniu lub nieistnieniu Boga, miejscu religii w cywilizacji współczesnej, religijnym bądź areligijnym podstawom etyki (po)nowoczesnej zapomina się nierzadko o kwestii zasadniczej, mającej niebagatelne znaczenie dla istoty oraz przebiegu toczonego sporu. Strona fideistyczna pomija ów problem, jak wolno sądzić, świadomie i celowo, jako niewygodny i kłopotliwy; strona agnostyczna pozostawia go na uboczu nieświadomie, bądź też powodowana fałszywie rozumianą troską o komfort psychiczny zaangażowanych w dyskusję fideistów. Kwestia jest zaś banalna i dość oczywista. Otóż, z perspektywy psychologicznej, a także, w konsekwencji, komunikacyjnej, w tym toczonym od stuleci sporze strona fideistyczna nie jest, pod żadnym względem, równorzędnym partnerem w dyskusji z agnostykami. I nie chodzi tu bynajmniej o niedostatki intelektualne, erudycyjne czy kompetencyjne, lecz o podstawową zasadę subiektywnego, osobistego uwikłania psychologicznego (w pierwszym rzędzie emocjonalnego!) fideistów w przedmiot sporu. Uwikłania, dodajmy, determinującego kształt dyskusji, rodzaj i jakość użytych argumentów oraz, przede wszystkim, gotowość przyjęcia, rozważenia i ewentualnego zaakceptowania argumentów strony przeciwnej, co jest podstawą każdej rzetelnej dyskusji.

Podstawowym składnikiem tej subiektywizującej ogląd sytuacji skazy poznawczej jest zaś prywatne zainteresowanie fideisty dowiedzeniem swoich racji, wynikające z tej prostej przyczyny, że argumentacja fideistyczna prowadzona jest z pozycji wyznawczej, a więc porażka w sporze oznacza w tym przypadku nie tylko klęskę argumentacji i odrzucenie hipotezy jako bezzasadnej, ale też klęskę osobistą dyskutanta i, co gorsza, rozpad fundamentów wyznawanego przez fideistę światopoglądu. Zwłaszcza ten ostatni aspekt omawianej sytuacji skłania fideistę do podejmowania, nierzadko wbrew rozumowi i argumentom a z pobudek wyłącznie emocjonalnych, kroków, mających ugruntować pozycję tezy o istnieniu Boga niezależnie od możliwych rozstrzygnięć w toczonym sporze.

Taka postawa, przyjęta a priori, uniemożliwia więc już u zarania dyskusji zadeklarowanie przez fideistę gotowości zaakceptowania wniosków dyskusji, gdyby te miały okazać się dlań niekorzystne, tj. sprzeczne z wyznawanym przezeń światopoglądem, którego podstawą jest apriorycznie prawdziwa teza o istnieniu Boga. W istocie więc teza ta okazuje się, z perspektywy fideistycznej, niefalsyfikowalna.

Postawa agnostyczna nie implikuje z kolei w sposób konieczny antyreligijności, lecz jedynie areligijność. W przypadku toczącego spór agnostyka nie musi (choć może!) wchodzić w grę owa subiektywizująca poznanie skaza, determinująca postawę i sądy fideisty. Dla agnostyka porażka w dyskusji i odrzucenie argumentacji nie jest bowiem równoznaczna z rozpadem wyznawanego światopoglądu, gdyż tezę o istnieniu (bądź nieistnieniu) Boga traktuje on tak samo jak każdą inną hipotezę (np. naukową), podlegającą falsyfikacji i, w konsekwencji, ewentualnemu przyjęciu bądź odrzuceniu. Jest więc on już na wstępie toczonej dyskusji gotów przyjąć potencjalne dowody istnienia Boga, o ile tylko okażą się one zasadne, a także uznać istnienie Absolutu, tak jak uznaje istnienie atomu, kodu genetycznego, hominidów etc. Jego poczynań i argumentacji nie determinuje więc absolutna konieczność dowiedzenia nieistnienia Boga, ufundowana przez psychologiczne mechanizmy obronne, chroniące wyznawany światopogląd przed rozpadem.

Światopogląd agnostyka, ugruntowany nierzadko w metodologii naukowej, opiera się bowiem na przyjmowaniu i odrzucaniu sądów w oparciu o ich zasadność, wynikającą z przytoczonej na ich rzecz argumentacji, nie zaś na wyznawaniu apriorycznej, koniecznie prawdziwej tezy, której odrzucenie powoduje całkowitą destrukcję wynikających z niej sądów (np. etycznych). Wszak sławetne zdanie: „Jeśli Boga nie ma, wszystko jest dozwolone" brzmi dramatycznie wyłącznie dla fideisty kuszonego perspektywą niewiary i w konsekwencji, etycznego relatywizmu, agnostyk bowiem radzi sobie na co dzień bez religijnych motywacji dla swojej moralności! Agnostykowi „grozi" więc w najgorszym wypadku przyjęcie tezy o istnieniu Boga, jako jeszcze jednego sądu de rerum natura i, ewentualnie, choć niekoniecznie, nawrócenie, czego konsekwencją może (lecz bynajmniej nie musi!) być reorganizacja stylu życia, w oparciu o nowe postulaty etyczne. Jest to jednak w praktyce nad wyraz wątpliwe, gdyż dowodząc istnienia Boga, nie dowodzimy bynajmniej istnienia określonego dogmatycznie Absolutu tej czy innej religii (o czym zwłaszcza fideiści chrześcijańscy zdają się nie pamiętać), lecz istnienia Absolutu w ogóle (a więc równocześnie mono- i politeistycznego, chrześcijańskiego, hinduistycznego, a także najbardziej nawet archaicznego).

Jak zaś powszechnie wiadomo, systemy etyczne motywowane religijnie w znacznym stopniu różnią się od siebie, nierzadko wzajemnie się wykluczając, tak że nawet wiedząc już o istnieniu Boga, „nawrócony agnostyk" niekoniecznie musi wiedzieć zarazem które z religijnych postulatów etycznych miałyby się odtąd okazać dlań wiążące. W przypadku fideisty kwestia ta przedstawia się inaczej, albowiem wraz z przyjęciem tezy o nieistnieniu Boga dekonstruuje on sam fundament wyznawanego światopoglądu, wraz z motywowaną religijnie etyką, a w konsekwencji jego udziałem może stać się ów stan, określany przez psychiatrię mianem „utraty pewności ontologicznej", który właściwy jest niektórym psychozom, szczególnie zaś schizofrenii.

Warto może w tym miejscu przypomnieć znaczącą dygresję, jaką w swym Wprowadzeniu do filozofii poczynił Kai Nielsen, wspominając rozmowę z psychiatrą specjalizującym się w leczeniu osób duchownych. Lekarz ów stwierdził bowiem „z niezachwiana pewnością, że istnieje wielu ludzi, którzy muszą po prostu wierzyć. Mają oni tego rodzaju problemy z własną psychiką i przeszli w dzieciństwie taką indoktrynację, że wiara jest wręcz dla nich niezbędna" [ 1 ]. W takiej sytuacji kryzys wiary prowadzi do nieuniknionego krachu egzystencjalnego i, w konsekwencji, etycznego, co ostatecznie może prowadzić do ześlizgnięcia się w depresję czy stany psychotyczne, czego każdy niemal człowiek będzie starał się uniknąć, nawet kosztem kwestionowania faktów i negowania rzeczywistości (vide kreacjonistyczne argumenty w sporze z teorią ewolucji).

Świadomość fideisty broni się więc konsekwentnie i rozpaczliwie przed przyjęciem tezy o nieistnieniu Boga, w obawie przed utratą podstawy światopoglądu, z której wynikają także posiadane przezeń przekonania etyczne. Nie trzeba przywoływać w tym kontekście znanej koncepcji Freuda o niemożności pogodzenia się człowieka ze stratą [ 2 ], by uzmysłowić sobie, że dla zdeklarowanego fideisty przyjęcie tezy o nieistnieniu Boga oznacza całkowity rozpad fundamentów światopoglądowych, umieszczając go zarazem w etycznej pustce (która wzbudza lęk możliwością pojawienia się moralnego chaosu!) i jako takie okazuje się bądź to niemożliwe, bądź też brzemienne w doniosłe konsekwencje egzystencjalne, którym towarzyszyć mogą stany takie, jak rozpacz, depresja czy nawet psychozy. Świadomość fideisty broni się więc także w toczonym z agnostykami sporze, przed możliwością utarty tego, co Freud nazywał „pewnym złudzeniem", a co zapewnia spójność i stabilność światopoglądowi fideistycznemu. Tocząc dyskusje agnostyczno-fideistyczne, pamiętajmy więc zarazem, że są one, niemalże z definicji, niemożliwe.


 Przypisy:
[ 1 ] K. Nielsen, Wprowadzenie do filozofii, przeł. Z. Szawarski, Warszawa 1995, s. 306.
[ 2 ] W jednym ze swych ostatnich wykładów, O światopoglądzie, twórca psychoanalizy zanotował, iż "los ludzki jest określony przez moce mroczne, nieczułe i pozbawione miłości", z czym niełatwo jest pogodzić się człowiekowi, oczekującemu od świata choćby namiastki moralnego ładu. Z. Freud, Wykłady ze wstępu do psychoanalizy. Nowy cykl, przeł. P. Dybel, Warszawa 1995, s. 193.

Dariusz Brzostek
Adiunkt w Instytucie Literatury Polskiej UMK.

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,7403)
 (Ostatnia zmiana: 13-07-2010)