Refleksje po konklawe
Autor tekstu:

Ten, kto nie modli się do Boga, modli się do diabła
papież Franciszek I

Wybór kardynała Jorge Mario Bergoglio na 266 Namiestnika św. Piotra jest na pewno w jakimś stopniu interesującym wydarzeniem w dziejach kultury i polityki. I to w wielu wymiarach. To pierwszy papież z Ameryki Łacińskiej, a od prawie 1300 laty — papież wywodzący się spoza Europy (ostatnim takim biskupem Rzymu był w latach 731-741 Grzegorz III, pochodzący z terenów dzisiejszej Syrii). To pierwszy jezuita na tronie piotrowym (tak, ten potężny zakon, tak zasłużony dla papiestwa i Kościoła do tej pory nie wydał ze swych szeregów żadnego Ojca Świętego). J.M.Bergoglio urodził się w Buenos Aires 17.12.1936 w rodzinie robotnika (pochodzenia włoskiego, z płn. Italii). Już w 1958 roku wstąpił do Towarzystwa Jezusowego, święcenia kapłańskie przyjął 13.12.1969 r. W międzyczasie studiował i pracował — to charakterystyczny rys w życiorysie jezuitów, zwłaszcza w krajach latynoskich i w tamtym okresie. Był arcybiskupem Buenos Aires, prymasem i przewodniczącym Konferencji Episkopatu Argentyny. W latach 70- i 80- XX wieku piastował godność prowincjała Towarzystwa Jezusowego w Argentynie — jego posługa w tym charakterze przypadła m.in. na lata kiedy nad La Platą i Paraną rządziła krwawa junta generałów Videli i Massery. Również wtedy (1976-83) generałem SI czyli przełożonym Bergoglia, był niezwykle szanowany i darzony atencję Bask z pochodzenia, o. Pedro Arrupe: postać pomnikowa w dziejach Kościoła i Towarzystwa Jezusowego. Bergoglio jest również kojarzony, jako sympatyk niezwykle konserwatywnego ruchu katolickiego Communione e Liberazione.

Kapelusz kardynalski Argentyńczyk otrzymał w 2001 r. od Jana Pawła II i po jego śmierci, podczas konklawe, które wybrało Józefa Ratzingera na papieża, był uważany dość powszechnie za poważnego papabile przez różnych watykanistów i znawców zagadnień Kościoła katolickiego. Dodać jeszcze trzeba, że od dawna Jorge M. Bergoglio "oddycha jednym płucem", co sugerować może kłopoty zdrowotne nominata. Te informacje przeciekają do mediów ze środowisk około-watykańskich w kontekście — jak sądzę — najkrótszego w ostatnich 400 latach pontyfikatu: Jana Pawła I (1978) i niejasności powstałych zaraz po śmierci Albino Lucianiego.

Tak przedstawia się krótka biografia kard. Bergoglio, obecnie papieża Franciszka I. W okresie poprzedzającym ostatnie konklawe nie wymieniano powszechnie Prymasa Argentyny w gronie topowych papabile, choć kardynałowie latynoamerykańscy (zwłaszcza Brazylijczycy) brylowali na różnego rodzaju giełdach, rankingach i listach przypuszczalnych przyszłych papieży. Zaskoczenie, jakim np. epatuje rzecznik Watykanu ks. Federico Lombardi czy liczni komentatorzy (przede wszystkim polscy), jest nieszczere lub wynika z niedoinformowania (lub co charakterystyczne dla polskich speców — z serwilizmu). Nazwisko Bergoglio przewijało się w kontekście konklawe (tym razem w tle). Ponadto od lat mówiło się o kierunku latynoamerykańskim jakim podąża rozwój katolicyzmu, a tym, samym i Kościół.

Przyjęcie przez Argentyńczyka imienia Franciszka (też po raz pierwszy w dziejach Kościoła) to swoisty symbol i znak czasu; najbardziej rozpoznawalny święty katolicyzmu nie doczekał się do tej pory w poczcie papieży swego imienia. Bo Franciszek to też wymiar określonego metafory. Św. Franciszek z Asyżu to osobowość (i wartości przez nią niesione) najbardziej nośna i przyjazna człowiekowi w historii chrześcijaństwa, to solidarność i humanizm jednocześnie, przyjaźń, otwartość, współczucie. Czyli wartości po ludzku uniwersalne.

Choć tu wierni, fachowcy i komentatorzy symbolu się mylą. Fakt, święty Biedaczyna z Asyżu jest postacią kochaną, pożądaną (zwłaszcza wśród biednych, upośledzonych, wyzutych z godności, wykluczonych jakich mnóstwo na ziemskim globie, zwłaszcza w Ameryce Południowej.), podziwianą i kulturotwórczo nośną. Te potrzeby, zamiary, wyobrażenia i marzenia wielu wiernych tworzą określony klimat, który wpływa na taką a nie inną egzemplifikację papieskiego imienia. Choć trzeba tu dodać, że Bergoglio jako jezuita może bardziej (a nawet — powinien być) jest związany z tradycją innego świętego Franciszka — współbrata i jezuity, św. Franciszka Xawerego (1506-52), czołowej postaci z pierwszych dekad dziejów Towarzystwa Jezusowego. Tak uważa m.in. (co dyskretnie jest u nas przemilczane) o. Wacław Oszajca (TJ).

Franciszek Xawery to prekursor inkulturacji, ukochanego dziecka Jana Pawła II i nowocześnie pojmowanych misji katolickich. Na terenach gdzie działał - Indie zachodnie i południowe (m.in. Goa, Daman i Diu, Karnataka), Japonia, Chiny tzw. akomodacje malabarskie, czyli przystosowywanie chrześcijaństwa do miejscowych, hinduskich i indochińskich zwyczajów czy tożsamości narodowych, nie znalazło w tamtej epoce (początki kolonializmu i ofensywy Europejczyków celem zdobywania nowych terytoriów i podboju poza europejskich społeczności) uznania w Rzymie. Ostatecznie papież Benedykt XIV w encyklikach: Ex quo singularis (1742) i Omnium sollicitudinum (1744) potępił i zakazał tego typu praktyk.

Tak więc, jak widać, to zupełnie inna tradycja, inna tożsamość i inna optyka służby bożej niźli idea franciszkańsko-mendykancka. To tradycja wpisująca się — chcąc nie chcąc — w dzieje europejskich podbojów kolonialnych, wojen z nimi związanych, licznych eksterminacji autochtonów oraz nawracania ludów podbitych na wiarę chrześcijańską (czyli — wykorzenienie kulturowe). Fakt, Franciszek Xawery i jego metody inkulturacji (dziś tak właśnie zwane), w owym czasie nazywane — akomodacjami malabarskim (od południowo-zachodniego wybrzeża Indii, położonego nad Morzem Arabskim, gdzie Europejczycy — Vasco da Gama 1498 — pierwsi rozpoczęli kolonizację tej części Azji) były inną formą nawróceń niźli stosowali powszechnie europejscy kolonizatorzy; zwłaszcza Hiszpanie i Portugalczycy. Być może właśnie te formy spowodowały ich sukces (zwłaszcza w Japonii czy Indiach). Ludność stanów niższych, biedota, kasty (w Indiach) usunięte na sam dół drabiny społecznej znajdowały w chrześcijaństwie Xawerego dowartościowanie i nadzieje na podniesienie swego statusu. Jednak z czasem — chodzi o Japonię, Koreę i Chiny — elity tam rządzące początkowo perswazją, potem za pomocą deportacji (Franciszek Xawery został z Japonii decyzją szoguna Yoshitone Ashikagi wydalony w roku 1551 z kraju samurajów), na koniec sięgając po eksterminację chrześcijan, nawet masową, w zasadzie wyeliminowały religię chrystusową z miejscowych kultur. Franciszek Xawery zmarł w 1552 u wybrzeży Chin (wyspa Shangchuan Dao).

Należy jeszcze w tym kontekście dodać, iż zakony franciszkanów i jezuitów zawsze ostro rywalizowały ze sobą — czy to w Rzymie, Europie czy poza nią i wielokrotnie na przestrzeni wieków dochodziło do ostrych tarć miedzy nimi. Generał jezuitów, zwany do końca kadencji wspomnianego o. Pedro Arrupe czarnym papieżem miał kolosalne wpływy w Watykanie. Pacyfikacja Towarzystwa nastąpiła za pontyfikatu K. Wojtyły; jezuici od lat stanowili bowiem niezwykle progresywne środowisko zarówno w wymiarze eklezjalnym, teologicznym jaki społeczno-politycznym, gros zakonników zaangażowało się w lewicowe ruchy (np. teologie wyzwolenia w Ameryce Południowej) i w duchu Vaticanum II nastawione wspólnoty, często poza hierarchiczne i poza strukturalne. Cios w teologie wyzwolenia ze strony Jana Pawła II i Ratzingera uderzył w pierwszym rzędzie w niepokornego (i niezwykle wpływowego) generała Towarzystwa Jezusowego. Miejsce jezuitów zajęło Opus Dei.

Franciszek I będzie raczej swoją posługę utożsamiał z działaniami Franciszka Xawerego, choć retorycznie (ze względów medialnych i zapotrzebowania wiernych) podpierał się będzie osobą Biedaczyny z Asyżu. To podstawowy wymóg PR-u i „wolnego rynku": popyt kształtujący podaż (w tym miejscu — idei, wizerunków, wartości, symboli).

W sprawach światopoglądowych nowy papież jest zdecydowanym konserwatystą, choć niektóre jego wypowiedzi świadczyć mogą o niewielkich odstępstwach w tych kwestiach. Ale jest zdecydowanym krytykiem i przeciwnikiem aborcji, środków antykoncepcyjnych, eutanazji, małżeństw jednopłciowych, badań nad komórkami macierzystymi, nowocześnie pojmowanej genetyki etc. Z tego też tytułu — w związku z prawnym usankcjonowaniem w Argentynie małżeństw wg postulatów LGBT — stał się gorącym i jawnym krytykiem Prezydent Argentyny Christiny Fernando Kirchner. Pani Prezydent po wyborze Bergoglio była "oszołomiona", a jeden z urzędników Pałacu Prezydenckiego miał wykrzyknąć: "Nie mogliśmy mieć większego pecha" ([za]: stołecznym dziennikiem La Nacion).

Słowa użyte przez Franciszka podczas pierwszego, oficjalnego spotkania z kardynałami nie mogą też napawać optymizmem ([patrz]; motto tego tekstu). Ale ze słowami jest tak jak z symbolami. Prof. Stanisław Obirek uważa w rozmowie z Tomaszem Stawiszyńskim, iż

 .… poprzednicy (Franciszka — rscz) też powiedzieli wiele rzeczy, z których potem rakiem się wycofywali (...) Mam nadzieję, że i ta niefortunna wypowiedź stanie się okazją do przemyślenia na nowo stosunku katolicyzmu do ateizmu, do czego ten papież jako jezuita jest szczególnie przygotowany. Mówiąc wprost, widzę w tym sformułowaniu retoryczną przesadę, a nie dogmatyczne stwierdzenie. Co oczywiście nie przeszkodzi różnym domorosłym teologom wyciągać z tego radykalnych wniosków.

Potwierdzeniem słów Obirka jest postawa redaktor Dorota Gawryluk, która w programie Polsat News — gość wydarzeń (w dn. 15.03.2013) w rozmowie z jednym z jezuitów, piała z zachwytu nad wymową przytoczonego jako motto słów Franciszka, zachwycając się konsekwencją ich wymowy wobec podstawowych zasad wiary, ich stanowczością i siłą (jednoznacznością). Jej rozmówca, zakonnik, nie podjął jednak tego wątku. Widać, iż polscy ortodoksi w mediach są nie tylko nieobiektywni ale przed wszystkim jawią się jako typowi fundamentaliści religijni, traktujący niewierzących jako gorszy gatunek ludzi.

Będąc przy polskich mediach w kontekście wyboru Bergoglio trzeba podkreślić wyjątkowy serwilizm i uniżoność, a przede wszystkim - wszechogarniającą bezrefleksyjność i ignorancję w sprawach które komentują, czy o których informują polskiego odbiorcę. I nie chodzi już nawet o nieukrywaną stronniczość — jak w przypadku wspomnianej Doroty Gawryluk, topowej dziennikarki i prezenterki polskich mediów — czy misyjne zaangażowanie w wykazywaniu przewag wyznawanej przez siebie religii nad osobami innej opcji (tu — niewierzących, agnostyków, sceptyków). Ignorancja ta polega na przeinaczaniu faktów, niekoherencji komentarzy (wygłaszanych a priori w kontekście swych przekonań religijnych), często na pospolitych kłamstwach. By nie być gołosłownym — w żadnym komentarzu w kontekście wyników konklawe oraz ciemnej przeszłości Kościoła argentyńskiego (lata 1976-83) w polskich mediach nie przewinęło się nazwisko kapelana policji w Buenos Aires ks. Christiana von Wernicha, skazanego przed dwoma laty na karę dożywotniego więzienia za udział w torturach i morderstwach jakich masowo dokonywała argentyńska junta. Choć jest to postać wizerunkowa dla owych czasów. I nie chodzi o rozdrapywanie ran czy epatowanie tymi faktami: chodzi o pokazywanie polskiemu odbiorcy złożoności tamtych kultur, tamtych historii, tamtych obyczajów i sytuacji. Tego wymaga się od profesjonalnej i poważnego dziennikarstwa.

Szczytem serwilizmu i taniej sensacji była jakość transmisji realizowanej przez program I publicznej TVP i prowadzącego ją redaktora Piotra Kraśko. Treść — żenująca, komentarze — uniżone, serwilizm - nadprzyrodzony; wszytko wydawać się mogło fenomenalne, wspaniałe i nieziemskie. Odnosiło się wrażenie, że oto Duch Święty jest obecny na pl. św. Piotra w Rzymie. Emfaza, oczarowanie, emocjonalność sięgająca zenitu. To wydarzenie — konklawe i wybór nowego papieża — są w Polsce, przez media i dziennikarzy tam zatrudnionych, przeceniane. Ma wagę symboliczną (choć jej nie wolno wyolbrzymiać), ma wagę polityczną, ma wagę kulturową, ale nie to decyduje o rozwoju i kierunkach postępu świata.

Zainteresowanie tym wyborem można traktować jedynie z płaszczyzny takiej jaką zakreśla David Yallop w swym bestsellerze pt. W imieniu Boga ?: "... Duchowny zwierzchnik niemal 1/5 ludności świata dysponuje jednak niesłychaną władzą". Choć jest to władza — we współczesnym świecie — słabnąca i wyraźnie zwiotczała.

Bezrefleksyjność polskich mediów potwierdza w całej rozciągłości także komentarz Katarzyny Kolendy-Zaleskiej (Gazeta Wyborcza z dn. 19.03.2013). Czy zawsze w przeszłości Pani Kolenda-Zaleska stosowała zasadę, którą umieściła w tytule swego komentarza (najpierw fakty, potem osąd)? Czy apel o wyciszanie operowania historią z Kościoła argentyńskiego z lat 1976-83 jest szczery i wynika z humanitaryzmu czy powoduje nim uniżoność purytańskiego katolika wobec zwierzchniej władzy Rzymu? Osobie aspirującej do miana czołowego, polskiego komentatora sceny publicznej współczesnego świata (i to z pozycji mentora) taka labilność na prawdę nie przystoi. Jest też zaprzeczeniem rzetelności i obiektywizmu dziennikarskiej profesji.

To są przykłady manipulacji, nieszczerości czy pospolitej hipokryzji, tak charakterystycznej dla polskiego katolicyzmu, dla polskiej wiary religijnej pozbawionej zupełnie krytycyzmu, samodzielnego myślenia i jakiejkolwiek refleksji. Antyklerykalizm polski jest nie tyle anty-instytucjonalny, o teologii czy jakiejkolwiek myśli subiektywnej nie wspominając, co anty-kapłański. Kieruje nim przed wszystkim polska zawiść i niechęć do „Innego" — tu; do „czarnych", do księży, ale postrzeganych mitycznie, bezosobowo. Już w kontaktach bezpośrednich wierny nie ma swego zdania, jest „na kolanach" przed proboszczem, o biskupie nie mówiąc. Przytoczone tu przykłady polskich dziennikarzy są tego najlepszym dowodem.

Zdarzają się co prawda chlubne wyjątki, ale potwierdzają tylko regułę: redaktor Adam Szostkiewicz w swych komentarzach po konklawe oraz w audycji Tomasza Lisa (program TVP 2 z dn. 18.03.2013) dał przykład wyważenia i obiektywizmu, mimo swego teistycznego światopoglądu.

Ta bezrefleksyjność przejawia się też w podawaniu polskiemu odbiorcy strzępów informacji, niekoherentnych ze sobą i nie dających oglądu całości sytuacji. Tabloidyzacja — zwłaszcza w tej watykańsko-religijnej materii — sięgnęła w Polsce zenitu. Takie symbole, nie mające wiele wspólnego z tworzeniem doktryny, czy nowego wizerunku kurii rzymskiej, jak pelerynka, kolor butów papieskich itd. są typową ideologią z gatunku "ciemny lud to kupi".

Odnośnie przeszłości, trudnej, skomplikowanej i często tragicznej Kościołów i duchownych w Ameryce Południowej — w kontekście ostatniego półwiecza dziejów tego kontynentu — a tym samym pojawiających się sprzecznych często ze sobą informacji na temat postawy kardynała J.M.Bergoglio podczas rządów junty wojskowej w Argentynie (1976-83) należy podkreślić, że najlepiej ową sytuację tłumaczą słowa niezwykle zasłużonego (i szanowanego przez obserwatorów i komentatorów różnych proweniencji) kardynała Franza Koeniga (z roku 1964): 

Kościół będzie egzystował w każdej formie społeczeństwa, nawet z każdą z tych form będzie współpracował, ale tylko do pewnego stopnia. Nie jest naczelnym zadaniem Kościoła powodować zmiany stosunków społecznych. Ale nie jest również jego zadaniem przeciwstawiać się takim zmianom. Kościół powstał w absolutnym cesarstwie antycznym. Rozprzestrzenił się i przyjął w państwach germańskiego feudalizmu. Żył i działał w republikach miejskich kończącego się średniowiecza i początków ery nowożytnej, szukał swego miejsca w absolutystycznych państwach książąt XVII i XVIII wieku, walczył o swą przestrzeń życiową w liberalizmie. Żyje do dziś z demokracją i w demokracjach. Ale tak samo żyje on — musi tak samo żyć — w krajach komunizmu. Kościołowi w środowisku kapitalistycznym nie pozostaje nic innego jak żyć w formach obowiązujących w tym czasie i środowisku. Kościół w feudalizmie żył na sposób feudalny, w wieku masowego społeczeństw przemysłowego żyje w formach, które będą dla owych wieków odpowiednie.

Ni mniej ni więcej oznacza to, że to sytuacja społeczna, kulturowa, polityczna, kształtują Kościół — nie na odwrót. Jako wspólnotę i instytucję ziemską, doczesną, wytworzoną przez stosunki społeczno-polityczne i kontekst historyczny z nich wynikający, z jej wszystkimi przypadłościami i przywarami. Biurokracją, inercją strukturalno-hierarchiczną, pychą, wyniosłością instytucjonalną, hipokryzją (nie mówiąc już o tych wypaczeniach, które wynikają z faktu, iż jest to w zasadzie korporacja bezżennych mężczyzn generująca z tego tytułu określone ich zachowania i sprzyjająca określonym wypaczeniom — vide; przestępstwom — o których obecnie się nagminnie mówi i pisze).

Warto właśnie o tym dyskutować w kontekście nadprzyrodzoności i transcendencji, które to elementy co rusz się podnosi podczas polskich rozmów o istocie Kościoła. I to zarówno ze strony osób duchownych jak i świeckich, m.in. topowych dziennikarzy i publicystów. To jest ważniejsze niźli buty czy pelerynka papieska.

Znamienną sentencją w kontekście postawy Bergoglio w latach 1976-83 niech będzie fakt ujawniony z rozmowie z Agnieszką Zakrzewicz (Krytyka Polityczna) przez Julio Alganaraza (dziennikarz argentyński, watykanista i działacz społeczny): 

Odwiedziłem kiedyś zakon jezuitów w Rzymie i podczas luźnej rozmowy z przełożonym zapytałem ilu mają kardynałów. Wymienił wielu, dodając jednak, iż jezuici są zakonnikami i nie ubiegają się o honory, to papież nominuje. Powiedziałem wtedy, że my, Argentyńczycy, mamy kardynała Bergoglio który jest jezuitą i zapytałem, czy często gości w ich klasztorze. Przełożony zakonu popatrzył na mnie lodowatym wzrokiem i odparł tylko, że kardynał Bergoglio nigdy nie chodzi tymi korytarzami. To mówi wszystko.

Taka reakcja rzeczonego zakonnika mogła być spowodowana nie tylko doniesieniami o dwuznacznej roli prowincjała Bergoglio w kontekście sprawy zakonników Yorio i Jalisca (to ich miał zadenuncjować ówczesny prowincjał jezuitów w Argentynie w czasach rządów generałów), ale także być związaną z pacyfikacją Towarzystwa Jezusowego jakiej dokonał Jan Paweł II po odesłaniu o. Pedro Arrupe na emeryturę i nominacji na generała powolnego sobie o. Petera-Hansa Kolvenbacha. Wewnętrzna opozycja wśród jezuitów w owym czasie przeciwko polityce Karola Wojtyły była nader silną, a zwolennicy papieża z Polski — otoczeni infamią przez długi czas. Prawdopodobne jest to, że Bergoglio zaliczał się właśnie do tej grupy (od Jana Pawła II otrzymał przecież w 2001 roku kapelusz kardynalski).

Niewiele można się wiec spodziewać po nowym papieżu. To klon mentalny swoich dwóch poprzedników (jak zresztą zdecydowana większość kolegium kardynalskiego) . Symboliczne gesty i strzępy słów można kompilować w zależności od tego z jakiej pozycji opiniujący wyraża swe stanowisku i od zapotrzebowania medialnego. Wątpić należy aby zmienił diametralnie strukturę i sposób funkcjonowania kurii rzymskiej. Papieże są śmiertelni, a słabe zdrowie i wiek nie sprzyjają zbytniemu pośpiechowi reformatorskiemu i czynienia sobie przeciwników. Jak zauważył niegdyś kardynał Jean Villot (ważna persona w czasie pontyfikatów Pawła VI, Jana Pawła I i Jana Pawła II w Watykanie, m.in. kamerling kurialny) : "Kiedy papież umiera, wybieramy następnego".


Radosław S. Czarnecki
Doktor religioznawstwa. Publikował m.in. w "Przeglądzie Religioznawczym", "Res Humanie", "Dziś", ma na koncie ponad 130 publikacji. Wykształcenie - przyroda/geografia, filozofia/religioznawstwo, studium podyplomowe z etyki i religioznawstwa. Wieloletni członek Polskiego Towarzystwa Religioznawczego. Mieszka we Wrocławiu.

 Liczba tekstów na portalu: 129  Pokaż inne teksty autora

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,8855)
 (Ostatnia zmiana: 25-03-2013)