Nie podoba mi się próba usunięcia krzyża z sejmu przez wyrok sądowy. Jest trochę naiwna i hucpiarska, ale przede wszystkim z innego powodu. Otóż, gdyby wyrok na krzyż zapadł, musiałby umocnić Kościół i całą subkulturę katolicką, gdyż umacnia ją wszystko, co da się zinterpretować jako prześladowanie. Podobny skutek miałoby wejście w życie eseldowskiego projektu zakazania agitacji politycznej w kościołach. To projekt równie nierealistyczny, gdyby jednak miał wejść w życie, po jakimś czasie mielibyśmy w Polsce grupę męczenników — księży skazanych na grzywny lub inne kary za korzystanie (choćby i „koślawe") z wolności słowa. Zgadnijcie, komu ci męczennicy przysporzyliby nowych zwolenników!? Nie jestem pewien, czy sam nie stanąłbym pod stronie księdza, gdyby jakiś gorliwiec lub agent specjalny zawiadomił prokuraturę, że z ambony wzywano do głosowania na Gowina, Godsona lub kogokolwiek innego. Jednak bardzo przyzwyczaiłem się do myśli, że to my walczymy o wolność słowa. Tak naprawdę powinno nam zależeć na tym, żeby posłowie, ministrowie i tak zwani zwykli obywatele chcieli usunąć krzyże z siedzib władzy albo przynajmniej się na to zgadzali, rozumiejąc, że symbol jednej religii w takich miejscach symbolicznie wyklucza wszystkich innych. Według telefonicznego badania OBOP z 2011 na reprezentatywnej próbie 500 osób nastawienie Polaków do krzyża jest zróżnicowane:
— w szpitalach: tak 84%, nie 14%, trudno powiedzieć 2% — w szkołach: tak 72%, nie 23%, trudno powiedzieć 5% — w urzędach: tak 53%, nie 41%, trudno powiedzieć 6% Tymczasem jednak, w reakcji na te hece, jacyś nieznani osobnicy powiesili nowe krzyże w salach komisji sejmowych. Kto wie, czy w ten sposób, paradoksalnie, religijni hunwejbini nie przysłużą się lepiej sprawie sekularyzacji niż nadgorliwcy po naszej stronie. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9492) (Ostatnia zmiana: 12-12-2013) |