Równanie bez rozwiązania
Autor tekstu:

"… Jakiż inny loch jest tak ciemny,
jak własne serce!
Jakiż strażnik tak nieubłagany,
jak własne JA ..."
/ Nathaniel Hawthorne / 

Zawsze, gdy zaczynamy mówić o problematyce śmierci, praktycznie nigdy nie myślimy o tym zdarzeniu, zjawisku bądź okolicznościach, w odniesieniu do swojej własnej osoby, a konkretnie — do siebie samego. Bez naszego świadomego lub nie, pojmowania tej przerażającej bądź co bądź materii, zawsze też ogarnia nas mniejszy bądź większy, widoczny albo tylko zręcznie zakamuflowany lęk, uczucie niepewności i strach… I tu trzeba zauważyć, że jest to faktycznie jak najbardziej normalne. Tak było i jest od zawsze. Boją się absolutnie wszyscy, a więc ludzie i zwierzęta, a także najprawdopodobniej również i rośliny. Bez względu na to czy wyrażają to głośno i zewnętrznie, czy tylko, jak ludzie, przykrywają wszystko uśmiechem i nic nieznaczącymi, zdaje się pustymi uwagami. Potwierdzają to również dziesiątki różnorodnych badań w tym zakresie, czynionych w laboratoriach bądź poza nimi w przestrzeni całego współczesnego świata.

Ludzie, który przeżyli chwile prawdziwej, nawet najkrótszej grozy stwierdzają, że niemalże mityczny symbol „bohaterstwa" to nic innego, jak tylko… zwykła ludzka umiejętność zapanowania nad własnym przerażeniem, a potem nad ewentualnym otoczeniem w jakim się znaleźliśmy w danym momencie krytycznym. Jednym z bezsprzecznych i klasycznych dowodów na bezwzględny strach zwierząt, są chociażby bardzo obrazowe, bo obfite i rzewne łzy owcy na chwilę przed śmiercią, gdy zbliża się do niej rzeźnik z zamiarem pozbawienia jej życia. Podobno nawet rośliny w momencie, gdy jesteśmy w ich pobliżu z nożem bądź nożycami, zakłócają własne pole elektromagnetyczne swoim drżeniem pod wpływem strachu. A więc chyba coś w tym jednak naprawdę jest...

Najnowsze współczesne badania medyczne, jak i coraz to nowe hipotezy naukowe, zmierzają, choć wciąż niezwykle ostrożnie, a jednak, do racjonalnej nadziei ku bliżej nieokreślonemu tzw. „życiu wiecznemu", jak i zjawisku „zmartwychwstania". Odkąd w roku 1963 na terenie kontynentu amerykańskiego ukazała się praca autorstwa dr Hermana Feifela dotycząca znaczenia śmierci w życiu człowieka, cały znany nam cywilizowany świa, dokonał wiekopomnego naruszenia dotychczasowej odwiecznej „strefy zakazanej". Przełamał tym samym trwającą całe setki, a może tysiąclecia, barierę wymownego, choć nie zawsze mądrego milczenia, aby nie powiedzieć zupełnie najbardziej tajemnego z tajemnych tabu — wszystkiego, co po śmierci. Z kolei inny człowiek nauki — Leonard Pearson, jako pierwszy w bardziej zrozumiałych nam czasach, podniósł i zauważył kwestię samego — zagadnienia śmierci. Uznał ją na tyle ważną w egzystencji gatunku ludzkiego, że potraktował jako niezbędną konieczność odnalezienia wśród fundamentalnych przedmiotów nauczania w ogóle, a dla szkolnictwa wyższego - upowszechniania i popularyzacji, na wszystkich bezwzględnie wydziałach i kierunkach w szczególności. W pierwszej chwili świat nauki tak bardzo nie zrozumiał jednak prawdziwej intencji podejmowanych działań, iż nawet z pewnym sarkazmem przykleił temuż właśnie uczonemu mężowi etykietkę — posła śmierci… Sama puenta na tyle okazała się jednak niezbędna, a więc ważna dla ludzkiego życia, iż wkrótce Uniwersytet Case Western Reserve, jak i Uniwersytet w Minesocie, otworzyły nieistniejące dotąd ośrodki badawcze nad problematyką zagadnień tanatologiczych.[1] Skupiły w nich nie tylko lekarzy i klinicystów, ale również psychologów, socjologów, historyków, filozofów i dziesiątki innych naukowców z różnych płaszczyzn postrzegania śmierci w sposób bezpośredni, jak i tylko pośrednio, a nawet bardzo sporadycznie. Z kolei na Uniwersytecie Medycznym im. Johna Hopkinsa, stworzono specjalną katedrę badań nad problematyką „innej śmierci", a mianowicie — samobójstwa.

Około połowy lat 60 tych XX wieku, idąc dalej za podjętym wyzwaniem, dokonała się pierwsza, otwarta naukowa konferencja dotycząca tematyki nad osobami nieuleczalnie chorymi, jak i nad ich dążeniem do nieodwracalnego zjawiska śmierci. W około trzy lata później, w roku 1968, inicjatywna grupa studentów, zaproponowała w ramach Uniwersytetu Case Western Reserve, otwarte sympozjum na temat: „Śmierć w medycynie i postępowanie z ludźmi nieuleczalnie chorymi". Aby problem znalazł możliwie najszerszy pryzmat różnych poglądów ludzi nauki, prelegentami zostali również, prócz profesjonalnych medyków — psycholog oraz filozof.

Podejmowane zagadnienia nie odnosiły się tylko i wyłącznie do samej strony widzenia istoty śmierci („zejścia", jak określa się problem w języku medycyny), z punktu medyka i lekarza. Poruszały dziewiczą jak dotąd strefę — postrzegania lekarza jako człowieka. Człowieka, który, ale jest też a może przede wszystkim, mimo całego nawału pracy i stałego pośpiechu także człowiekiem, który chce umie i potrafi słuchać osoby umierającej, chce i może znaleźć dla niej swój cenny czas, czuje, że pacjent w każdym momencie pozostaje jednak zawsze jego ludzkim (gatunkowym) bliźnim. Pojmuje lepiej niż inni, że organizm ludzki, tworzy z człowieka istotę wielokomórkową („komórka" stanowi w znanym nam świecie podstawowy i zasadniczy nośnik życia), a więc taką, która nieuchronnie od momentu swojego najwcześniejszego zaistnienia podlega nieuchronnemu procesowi starzenia się, co jest jak dotąd, wciąż niestety w żaden sposób nieodwracalne… Zapewne również bardziej niż inni, może i powinien rozumieć przez to głębię ludzkiego cierpienia (choć widzi je przecież w nadmiarze każdego dnia). Cierpienia, które mogą trwać tylko do pewnych ram i rzeczywistych nieprzekraczalnych granic ludzkich możliwości. Tylko w wyjątkowych przypadkach, u zupełnie wybranych losowo osób (?), nasilający się ból przechodził w rozbudzenie ducha twórczości m.in.: u wielkiego niemieckiego poety i dramaturga Fryderyka Schillera (1759-1805; cierpiał na powtarzające się napady bólu brzucha); wielkiego powieściopisarza francuskiego Marcela Prousta (1871-1922; cierpiał na ataki astmy) czy też jednego z czołowych angielskich poetów romantyzmu Johna Keatsa (1795-1821; cierpiał na gruźlicę), bądź naszego polskiego wybitnego kompozytora i pianistę Fryderyka Chopina (1810-1849; cierpiał na gruźlicę).

Sam faktyczny proces umierania, „ciągnący się" czasami całymi latami bądź miesiącami, tak naprawdę trwa przecież zaledwie tylko kilka sekund doprowadzających do całkowitego „wygaszenia" funkcji życiowych organizmu człowieka, a polegających na pełnym zakłóceniu czynności zmysłów, rytmu oddechu i akcji serca. Jako pierwszy, w znanym nam bliżej świecie, dowodził śmierci człowieczej rozpoczynającej się od obszaru półkul mózgowych, francuski lekarz - Marie Franicis Xavier Bichat (1771-1802). Właśnie swoim wiekopomnym dziełem: Studia fizjologiczne nad życiem i śmiercią, dokonał najogólniejszego podziału życia ludzkiego na tzw. „życie organiczne" (posiada swoje ośrodki wewnątrz mózgu, chociaż jego „polecenia" wykonują narządy, układy… m.in.: krtań — głos; poruszanie — kończyny...), jak również tzw. „życie zwierzęce" (w sposób bezpośredni zależne od pracy obu półkul mózgowych, m.in.: wyobraźnia, pamięć, rozsądek...). Takie fundamentalne założenie, nie przeszkadza jednakże w twierdzeniu, że śmierć organizmu ludzkiego mogą powodować także całkowicie nieprzewidywalne niczym zmiany. I tak dla przykładu Francuz — Pierre Delore udokumentował zasadność śmierci w postaci tzw. „raka", poprzez częste smutki i urazy psychiczne zakłócające nieustannie pracę żołądka. Z kolei kanadyjski lekarz i specjalista fizjopatologii — Hans Selye (1907-1982; często nazywany „Dr stres") zaobserwował szybko postępujące nieodwracalne zmiany ku śmierci ludzkiej, powodowane uleganiem nieprzewidzianym emocjom takim jak m.in.: głód; strach; stres, a także brak apetytu i łaknienia. Jeszcze innym, klasycznym już niemal przykładem, jest tzw. „śmierć voodoo" praktykowana wśród społeczności niby na wskroś prymitywnej, a jednak o niespotykanym głębokim i bardzo silnym poczuciu naruszenia obowiązujących zasad i praw. Udowodnili ją dwaj amerykańscy inicjatorzy tzw. medycyny psychosomatycznej lekarze — H.Kachele i W.B.Cannon, badając ludzkie kultury prymitywu, gdzie śmierć następowała jakoby „sama z siebie" na przestrzeni dosłownie kilku godzin, kiedy skazany na nią osobnik, zmuszony był przebywać kilka godzin w całkowitym odosobnieniu np. w puszczy, na wodzie, w stepie...

Generalnie, narastająca obawa lekarza o szybką śmierć pacjenta, następuje w momencie, gdy chory ulega wyraźnie tzw. euforii [2], a jego wypoczynek senny staje się płytki i bardzo krótki, przeplatany najczęściej majakami widzenia pozazmysłowego w postaci odwiedzających go jakoby zmarłych członków rodziny, znajomych, przyjaciół. Powszechnie wiadomo, że zaledwie w kilka minut od tzw. „zejścia" (śmierci), zaprzestaje być dostarczany do komórek życiodajny tlen, wobec czego zamierają nieodwracalnie m.in. nerki, komórki nerwowe i miąższ wątroby W okresie wielu godzin ustaje praca gruczołów potowych i ślinowych, komórek tkanki łącznej, jelit i żołądka. Obecna medycyna, dzięki zdobyczom współczesnej elektroniki, jak i ciągłego rozwoju chemii z dokładnością do kilku godzin potrafi stwierdzić, czy wszelkie stwierdzone u zmarłego obrażenia i rany, powstały jeszcze za jego życia, czy dopiero po śmierci, z dokładnym w miarę określeniem czasu.

Puentując, należy stwierdzić, że jeszcze w XIX wieku, osoba zwana lekarzem, bądź parająca się tym zawodem, nie w całych 100 % mogła zawsze stwierdzić zgon człowieka — szczególnie przy epidemiach lub innych przypadkach masowego zjawiska śmierci, (duża ilość i pośpiech zabiegów, a w związku tym mniejsze skupienie uwagi). Nie rzadkie były natenczas przypadki faktyczne lub wyimaginowane zdarzeń tzw. "letargu"[3] — istnieją opowiadania chowania osób żywcem, które następnie wracały po obudzeniu z prosekturium[4] lub kaplicy cmentarnej, ewentualne „dobijały się" o wypuszczenie z grobu. Jak wygląda statystyka faktów, jest to niemożliwe dzisiaj do ustalenia, ponieważ autentyczne badania nie zostały nigdy przeprowadzone i nie istnieją ku temu żadne przesłanki źródłowe. Całość ma za to postać makabrycznych opowieści z pogranicza prawdy i fikcji.

W aktualnym świecie, dzięki postępowi cywilizacyjnemu nauki i techniki, tzw. „błąd w sztuce lekarskiej" polegający na orzeczeniu zgonu osoby żywej, zdarza się niezmiernie rzadko, a śmierć można stwierdzić faktycznie prawie ze 100 % dokładnością. U podstaw tej wiedzy leży m.in. dorobek i ustalenia Szwajcarskiej Akademii Medycznej z roku 1969, która posługuje się 5 klasycznymi dyrektywami rozpoznania zjawiska śmierci, bez potrzeby angażowania do jej orzeczenia całej specjalistycznej aparatury medycznej, jak i zespołów wyspecjalizowanych lekarzy:

— Całkowity brak reakcji na bodźce psychosensoryczne (światło, dźwięk, dotyk)

— Brak samoistnej akcji oddechowej oraz innych centralnie sterowanych zjawisk motorycznych w zakresie: oczu, twarzy, podniebienia, gardła, tułowia, kończyn.

— Kończyny wiotkie bez odruchów.

— Obie źrenice szerokie i nieruchome.

— Ciśnienie krwi szybko spada, zaraz po przerwaniu sztucznego krążenia.

Innym, w pełni miarodajnym źródłem ustalenia „stanu śmierci" były wyraźne „oznaczniki" II Światowego Kongresu Prawa Medycznego z okresu 17-21 sierpnia roku 1970 XX wieku w Waszyngtonie, gdzie padło m.in. bardzo ścisłe zdanie-określenie tzw. „śmierci totalnej" dla organizmu ludzkiego, która następuje w czasie 30-60 minut po śmierci człowieka. Wtedy również padło inne ponadczasowe, szczególnie w odniesieniu do czasów doby współczesnej, określenie, że — „... człowiek od momentu śmierci mózgu nie żyje, ale jego ciało to jeszcze nie zwłoki…".[5]

*

LITERATURA żródłowa:

— ARIES P., Człowiek i śmierć, Warszawa 1992.

— BAUMAN Z., Życie na przemiał, Kraków 2005.

— ELIADE M., Sacrum , mit, historia, Warszawa 1974.

— HEIDEGGER M., Bycie i czas, Warszawa 2004.

— KIELANOWSKI T., Rozmyślania o przemijaniu, Warszawa 1976.

— KOPALIŃSKI W., Słownik mitów i tradycji kultury, Warszawa 1991.

— PEARSON L.(red.), Śmierć i umieranie — postępowanie z człowiekiem umierającym, Warszawa 1975.

— SZYMCZAK M.(red.), Słownik języka polskiego, t. 1-3, Warszawa 1978-1981.


[1] tanatologia — pochodzi ze związku dwóch słów: Tanatos — greckie uosobienie boga śmierci oraz logos — z gr. pojęcie, zasada, rozum, wyjaśnienie; stąd tanatologia jest pojmowaniem śmierci, Źródło: W.KOPALIŃSKI, Słownik mitów i tradycji kultury, Warszawa 1991, s. 1167-1168; M.SZYMCZAK (red.), Słownik języka polskiego, t. 2, Warszawa 1979, s. 51.

[2] euforia — kolejna „składanka" zapożyczona z gr. eu -dobrze i phoreo — czuje się, posiadam; dobre, przyjemne samopoczucie, nienaturalny stan wesołości, nienaturalna wzmożona aktywność fizyczna i psychiczna wywołana chorobą lub narkotykiem, Źródło: M.SZYMCZAK (red.), dz.cyt., t. 1, s. 560.

[3] letrarg — stan chorobowy podobny do głębokiego snu ze znacznym osłabieniem wszystkich czynności życiowych organizmu; śmierć pozorna, Źródło: M.SZYMCZAK (red.), dz.cyt., t. 2, s. 26.

[4] prosektorium — pomieszczenie, w którym dokuje się sekcji zwłok i przygotowuje preparaty anatomiczne, Źródło: M.SZYMCZAK (red.), dz.cyt., t. 2, s. 938.

[5] T.KIELANOWSKI, Rozmyślania o przemijaniu, Warszawa 1976, s. 35-38.


Włodzimierz Nikitenko
Emerytowany nauczyciel, dr nauk humanistycznych.

 Liczba tekstów na portalu: 3  Pokaż inne teksty autora

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9660)
 (Ostatnia zmiana: 22-05-2014)