Opowieści polskiej położnej pracującej w Algierii
Autor tekstu:

Fragment książki Muzułmanie, islam i ja. Wspomnienia kooperanta z Algierii, lata 1986-1990.

Jadę asfaltową równiutką drogą. Wokół, aż po horyzont, pusto. Patrzę i oczom nie wierzę. Z przeciwka jedzie maluch. Taki sam jak mój. Kolor: piasek pustyni. Skąd tu u licha maluch? Mrugam światłami. Z otwartego okna macham ręką. Maluszek zatrzymuje się. Wysiada kobieta. Jakoś chyba w moim wieku lub młodsza. Polka. Pytam się, co ona tu robi, na tym pustkowiu. — Jestem położną — Małgorzata. — Ja też się przedstawiam. — Pracuję w miasteczku Chechar, w szpitalu położniczym. Jakieś trzydzieści kilometrów stąd, mówi pani Małgosia. Pytam ją o warunki pracy w szpitalu. Kobieta chętnie tłumaczy. Nareszcie może porozmawiać z Polakiem. Jest ucieszona. Mówi o fatalnych warunkach sanitarnych, o brudzie, o złej organizacji, o braku podstawowych materiałów i narzędzi. Przykro tego słuchać. Mówi o okrutnych i archaicznych obyczajach ludności.



Dla ilustracji obyczajów opowiada facecję, która jak twierdzi pani Małgosia jest prawdziwa: przychodzi teściowa do leżącej w szpitalu obłożnie chorej synowej. W domu arabskim teściowa jest szefową, dzierży absolutną władzę. Rozmawia z synową. Pogaduszki są serdeczne, obie kobiety rozmawiają do wieczora. Gdy robi się zmrok, teściowa mówi do synowej — Wiesz, taki kawał jechałam do ciebie, a ile drogi przeszłam na piechotę, do autobusu. Jestem strasznie zmęczona, a jutro muszę tę sama drogę pokonać z powrotem. Daj mi odpocząć. Synowa schodzi z łóżka szpitalnego, kładzie się na dywaniku obok łóżka, przykrywa się burką teściowej. Teściowa kładzie się w łóżku, przykrywa kocem i smacznie usypia.

I druga historia, opowiada położna: w muzułmańskich rodzinach istnieje ścisły rozdział płci. Dziewczynki od pierwszej menstruacji, są zabierane ze szkoły i nie są wypuszczane z domu. A dom to jak pan wie „mur, krata i szmata". Nie ma mowy, ażeby dziewczynka pokazała twarz chłopcu. Nie ma mowy, ażeby chłopiec spotkał się sam na sam z dziewczyną. A mimo to biologia i popęd seksualny potrafią nieraz pokonać te przeszkody. Bywa, że dziewczyna zajdzie w ciążę i ląduje w naszym szpitalu. — I co robicie? — pytam. — Po pierwsze, to staramy się ukryć w szpitalu gdzieś dziewczynę. Niech spokojnie urodzi. Dajemy jej jakiś malutki schowany pokoik, za jakimś magazynkiem. Bywa, że krewni, mężczyźni wpadną do szpitala szukać dziewczyny. Mają obowiązek ją zabić, za zhańbienie rodziny. Wściekli, rozjuszeni biegają po salach. Nie jesteśmy w stanie ich powstrzymać. Musimy dziewczynę ochronić. Bywa, że wsadzamy ją pod łóżko innej chorej lub przywalamy stertą brudnej pościeli w magazynie. I co dalej? Po urodzeniu dziecka kontaktujemy się z jej jakąś daleką rodziną i zabierają ją. Jeśli nie ma innej rodziny, musi wyjść ze szpitala i jakoś sobie radzić. Ale co ona może zrobić? Dajemy jej parę dinarów, jedzie do miasta i tam żebrze. Zresztą, nie wiem co one potem robią.

Są też inne przypadki. Tutejsze dziewczyny często wychodzą za swych kuzynów. Są blisko spokrewnieni. Duży odsetek dzieci rodzi się z cechami mongoidalnymi lub kalekie. Młoda matka wpada w histerię. Odrzuca dziecko. Nie chce go widzieć.

Albo kobieta ma już kilkanaścioro dzieci. W tym połowa dziewczynek. Z ojcem nie mogą ich wyżywić. A tu rodzi się kolejna dziewczynka. Żeby przynajmniej chłopczyk. Matka odmawia zabrania dziecka ze szpitala. I co z tymi dziećmi? Dajemy je do sali oznaczonej literą „iks". A co to znaczy? Dzieci tam umieszczone nie dostają mleka ani wody. Jakaś litościwa pielęgniarka, co najwyżej, zwilży dziecku usteczka wodą z dodatkami mineralnymi. Dziecko tak leży aż umrze. Salę tę nazywamy „salą iks" lub „salą dzieci niechcianych".

Toż to dzieciobójstwo. No tak. A nie można komuś dać tego dziecka? Rodziny algierskie mają mnóstwo własnych dzieci. Ale są kobiety bezpłodne, mówię. Są, ale wtedy Arab bierze drugą żonę i ma dzieci. Pierwsza żona nie ma nic do gadania jest całkowicie poddana mężowi. A może oddać do adopcji jakiejś zagranicznej rodzinie? Też nie można. Bo dziecko urodzone z matki muzułmanki na zawsze musi pozostać muzułmaninem. Tak mówi islam. Była taka lekarka z Polski. Chciała adoptować taką sierotkę. Stoczyła mnóstwo bitew i wszystkie przegrała.

Opowiedziałem historię Andrzeja Ł., o tym jak znalazł małą dziewczynkę porzuconą na pustyni. A to normalne w tej cywilizacji, odpowiedziała pani Małgosia. Mahomet, co prawda zakazał w Koranie zakopywania żywych, niechcianych dziewczynek, ale zapomniał dodać, by je nie pozostawiano na pustyni.

Wymieniliśmy adresy i rozstaliśmy się. Miałem nad czym myśleć.


Michał Christian
Publicysta, autor książki "Muzułmanie, islam i ja" (2007)

 Liczba tekstów na portalu: 5  Pokaż inne teksty autora

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9746)
 (Ostatnia zmiana: 08-10-2014)