Przypomnienie
Autor tekstu:

Mogę założyć się, że w, powiedzmy, co drugiej pracowni historycznej polskiej szkoły znajdziemy sentencję: historia magistra vitae. Zdanie wyświechtane do granic możliwości, przywoływane na początkowych zajęciach z tego przedmiotu w podstawówkach, wplecione w treści, które program nauczania opisuje zapewne jako punkt „historia jako nauka", czy „cel pracy historyka". Podobnie sprawa wygląda z „historia kołem się toczy", związkiem frazeologicznym chyba typowo polskim, bo w słownikach brak odniesień do źródeł innych, niż teksty prasowe. Właściwie to naród polski jest narodem zanurzonym w historii, o czym przypominają regularnie środowiska prawicowe (ale nie tylko). Niestety, bardzo często historia „oferowana" jest w nieprzystępny sposób. Nudny. I wyrywkowy. Przez to, całkowicie zrozumiale, wiele ludzi żywi w stosunku do niej organiczną odrazę.

Teraz druga część wstępu: o imigrantach, uchodźcach, czy po prostu masie ludzkiej o rozmiarach, z którymi dawno nie mieliśmy do czynienia. Nie, nie zamierzam przywoływać argumentów „pro" lub „anty", powoływać się na Sobieskiego i Wiedeń albo na Iran i Anglię. W gruncie rzeczy, dla przesłania tego tekstu, jest zupełnie bez różnicy, czy tabuny uchodźców zaleją Europę dzięki „solidarności unijnej", czy zostaną zatrzymane dzięki postulowanej „solidarności wyszehradzkiej". Chodzi o coś innego, o produkt uboczny całej tej historii z uchodźcami: histerię. Ogólnonarodową histerię, która doprowadziła do całkowitej polaryzacji społeczeństwa, będącą właściwie kalką czegoś, co działo się niespełna sto lat temu.

Epitety „lewak", „komunista", „faszysta" były obecne w mediach społecznościowych od dawna. O ile jednak do tej pory obrzucały się nimi w najróżniejszych dyskusjach osoby stojące po przeciwnych stronach światopoglądowej barykady, o tyle teraz światopogląd zawężył się do kwestii imigrantów. To jest przecież jasne: uważasz się za lewicowca? Jesteś za przyjęciem imigrantów. Za człowieka prawicy? Przeciwko. Tertium non datur. Zgadzać się lub nie można jedynie z gotowym zestawem poglądów.

Aleksander Wat, autor „Mojego wieku", który drogę od futuryzmu, przez komunizm, aż do zaciekłego antykomunizmu przebył równolegle z drogą przez kilkanaście polskich i radzieckich więzień, wspomina swoje zauroczenie komunizmem jako „diabelską chorobę". Jako grzech, za który pokutował przez kilkanaście ostatnich lat życia, kiedy to maleńki zakrzep w tętnicy móżdżkowej sprawiał mu taki ból, że miesiącami musiał leżeć zamknięty w ciemnym pokoju. Miał jednak szczęście. Nie skończył tak, jak skończyli Hempel, Wandurski, Stande i Jasieński. Każdy z nich został oskarżony o odchylenie nacjonalistyczne, szpiegostwo lub terroryzm. Z naszej perspektywy takie oskarżenia brzmią groteskowo, ale przez swoich towarzyszy zostali uznani za „trędowatych". Nazywano ich faszystami, sługami rządu „faszystowskiej Polski", zakazywano publikacji. Zarzuty były absurdalne, to jasne, ale wzajemne oskarżenia wśród komunistów zwykle nie były traktowane lekko, a już na pewno nie przez Moskwę. W imię czystości ideologii każde, nawet najdrobniejsze, odstępstwo od ideału było traktowane jako zbrodnia. Ta czwórka to tylko najbardziej znane nazwiska — podobnych sytuacji Wat opisuje mnóstwo. I większości z nich nie kończyła się w tragiczny sposób, przed moskiewskim sądem, ale prowadziła do całkowitej alienacji „winowajcy".




To samo możemy zaobserwować i dziś. Modne jest ostatnio usuwanie z grona znajomych na Facebooku ludzi, którzy mają odmienne zdanie na temat uchodźców. Czy nie przypomina to sytuacji, kiedy „trędowatemu" nie można było nawet podać ręki? Nie z nakazu partii, rzecz jasna, ale z wewnętrznego przekonania: on nie jest „swój". Absolutne, totalne zaślepienie ideologią. Ola Watowa wspomina spotkanie z Iwaszkiewiczem, który to żalił się, że otrzymał adres bardzo dobrego introligatora, ale nie może skorzystać z jego usług, bo ów jest żydem. Żydem, czyli obcym. A że panowało akurat hasło „swój do swojego po swoje", to autor „Lata w Nohant" miał nie lada problem. Czy, na razie niewinnym, echem tego sloganu nie jest „kupując kebaba osiedlasz Araba" lub „stop islamizacji Europy"? Wystarczy przejrzeć komentarze pod dowolnym tekstem o uchodźcach, aby zobaczyć, co część społeczeństwa zrobiłaby z przyjezdnymi.

No, ale niekoniecznie trzeba wyrażać swoją opinię w tak agresywny sposób. Zawsze można napisać tylko to, że wolałoby się, żeby Polska tych uchodźców nie przyjmowała. I uzyskać odpowiedź, żeby w takim razie „wyp.… do tego faszysty Orbána". Wiecie, drodzy Czytelnicy, jaki był warunek zwalniania niektórych komunistów (nawet tych „umiarkowanych") z polskich więzień? Natychmiastowy wyjazd delikwenta do Związku Radzieckiego. Zresztą było to dość częstą radą, którą słyszeli różni „nieprawomyślni" ze strony czy to rządzącej, czy też swoich byłych towarzyszy.

Analogie można mnożyć i mnożyć. Zaznajomienie się z retoryką, która panuje w mediach, może prowadzić do stwierdzenia, że konieczność dziejowa Hegla i Marksa rzeczywiście istnieje. To wszystko już było. Był obcy, który obwiniany był o wszelkie niepowodzenia. Ponadto lata 1918-1924 to tak naprawdę okres kryzysu. Politycznego, ekonomicznego, społecznego. Młode państwo, mnogość partii, niestabilność waluty. Czy nie brzmi znajomo? Grasujące bojówki ONR i PPS. Patrole antymuzułmańskie na dyskotekach i „antybanderowskie" przy granicy z Ukrainą. Starcia w czasie demonstracji ulicznych, marsze i kontrmarsze...

Może i ta ogólnospołeczna, zradykalizowana histeria nie ma jeszcze takiej skali jak ta, która miała miejsce kilkadziesiąt lat temu. Ale warto pamiętać, jak skończyła się ta ostatnia.


Oskar Wiśniewski
Doktorant Zakładu Immunologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Miłośnik i hodowca zwierząt egzotycznych, etnozoologii oraz filozofii,

 Liczba tekstów na portalu: 18  Pokaż inne teksty autora

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9906)
 (Ostatnia zmiana: 13-09-2015)