Żałosna AMERICANska PSYCHOdrama
Autor tekstu:

Kinematografia zza oceanu od początku swojej historii oscyluje między komercyjnym kinem z „górnej", „środkowej" i „dolnej" półki. Jednak jest również wiele utworów filmowych, które z przysłowiowej półki spadły i panoszą się gdzieś zakurzone i zabrudzone pod nogami. Jednym z takich oto przykładów jest dwuczęściowa opowieść (na razie dwuczęściowa?) o seryjnym mordercy Patricku Batemanie. Pierwsza odsłona pochodzi z roku 2000 i jej twórcą jest Mary Harron (adaptacja książki Bret Easton Ellis) natomiast druga pochodzi sprzed roku, a reżyserem sequela jest Morgan J. Freeman (nie mylić z Morganem Freemanem). Te dwa oto filmy świadczą — uważam — bardzo dobitnie o zjawisku bezmyślnego „klonowania" tematyki zabójców-psychopatów. Co więcej — tematyka ta nabiera sławy, ale w negatywnym tego słowa znaczeniu. "AMERICAN PSYCHO" (I jak i II) wspaniale uczy jak nie należy robić filmów, nawet w Stanach Zjednoczonych.

Do hybryd gatunkowych zdążyliśmy się chyba już przyzwyczaić, lecz w tym różnorodnym świecie filmowego postmodernizmu istnieją wciąż granice dobrego smaku. Granice przemyślanej choć nieco reżyserii i umiejętnego choć trochę potraktowania tematyki brutalnych morderstw oraz coraz bardziej skrajnych umysłów szaleńców. Owe bariery istniały zawsze i jestem przekonany o tym, iż istnieć będą dalej. Na tym polega między innymi cały sens kreacji recenzji filmowych (i nie tylko). Osobiście bardzo smuci mnie fakt istnienia wyżej przytoczonych filmów dających jasno do zrozumienia, że producenci spaczyli sobie gust już niemal całkowicie. Dlatego sądzę, iż do podjęcia się próby obejrzenia „American Psycho" powinny widzów skłonić tendencje raczej edukacyjne w postaci tematu rozważań: „Jak powinien wyglądać antyprzykład amerykańskiego thrillera psychologicznego?".

To, co razi w obu częściach niemal od samego początku to całkowite wymieszanie estetyki gatunkowej. Nie wiemy czy odczuwać strach, przerażenie, radość z błahości fabuły czy też przygotować umysł na niewielką intrygę kryminalną. Nie wiemy czy mamy pałać obrzydzeniem, wybuchnąć śmiechem, złościć się czy może po prostu poddać się znużeniu wynikającemu z przewidywalnej akcji. W obu częściach narracja prowadzona jest z perspektywy tego głównego bohatera — sprawcy wszystkich brutalnych i sadystycznych poczynań. Ale niestety brak w tym wszystkim konsekwencji. Narrator raz się odzywa, raz milknie. Raz mówi z sensem i opisuje to, co robi traktując przy tym widza jak pół-ślepca, innym razem wchodzi zupełnie niepotrzebnie i w nieodpowiedniej chwili w egocentryczne dysputy dotyczące własnej (jakże niezwykle) skomplikowanej osobowości. Kardynalnym jednak błędem całej mini-sagi „AMERICAN PSYCHO" jest brak motywacji czynów prawie wszystkich bohaterów wciągniętych w akcję, w tym także morderców: męskiego w części pierwszej, damskiego w części drugiej. Aktorstwo pozostawia bardzo wiele do życzenia. Ujawnia się tu ponownie rażący brak wyrazistości zachowań postaci, w głównej mierze morderców. Christian Bale z "Jedynki" nie nurtuje tylko irytuje, natomiast Mila Kunis z „Dwójki" nieludzko wkurza i krótko mówiąc — bardziej rozśmiesza niż straszy. Zaskakuje dodatkowo brak w tej całej niechlubnie uplecionej intrydze najmniejszych chociaż przejawów etyki pomijając paru stróżów prawa w charakterze raczej tła niż aktywnego czynnika fabuły. O co chodziło twórcom? Oto jest pytanie!

Warto skupić się jeszcze na paru cechach rozbieżnych, które tylko na zasadzie kontrastu stanowić mogą niewielki atut historii Batemana i jego naśladowcy. W wersji sprzed trzech lat adaptacja książki B. E. Ellis odkrywa przed nami świat nowojorskiej Wall Street. Ludzie ścigający się na marki garniturów, wizytówek i ilości żelu na głowie. Ludzie, którzy wewnątrz siebie posiadają wyłącznie ogromną pustkę wynikającą z konsumpcyjnego na kolosalną skalę trybu życia. Chodzące wytwory masowej urbanizacji. Dużo forsy, brak ciekawych zajęć prócz wciągania kokainy, korzystania z usług luksusowych prostytutek oraz godzin spędzanych w salonach piękności, prowadzi Batemana do poświęcenia się pasji zabijania.

Jeżeli podołaliśmy pierwszemu „odcinkowi", z przekory znieść da się „odcinek" następny. Po paru pierwszych minutach pogrążamy się w beznadziejności przywrócenia tematu Batemana. W rzeczywistości bowiem jest to historia zupełnie kogoś innego, zupełnie mdła i niewyraźna. Przyzwyczaić się idzie do komicznych morderstw i do dziwnych procedur w (jednej z wielu?) amerykańskiej szkole poświęconej seryjnym zabójcom. Skrajność wyrasta na skrajności. Casting do filmu Morgana J. Freemana przypominał chyba targ modeli nijakości.

Mała refleksja, jaka mnie naszła, to myśl, iż do popełniania sadystycznych i wymyślnych w stopniu swojej brutalności zabójstw nie jest już potrzebne żadne skrzywienie psychiczne. Teraz w XXI wieku zabija się już tak sobie, ot po prostu. Bez celu. Bezcelowość kręcenia takiego czegoś jak oba pokrótce omówione przez mnie filmy, jest już naprawdę irytującym faktem. Czas szybko zapomnieć o "AMERICAN PSYCHO" i długo kurować się kinem europejskim. Lecz po co generalizować? Nadzieję, że coś się zmieni w tej sferze należy mieć zawsze.


Jakub Jan Pudełko
Student filmoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim. Zajmuje się historią i estetyką filmu. Ukończył 4-letnie warsztaty filmowe i dziennikarskie. Współpracuje z lokalnymi gazetami kulturalnymi. Mieszka w Jaworznie koło Katowic.

 Liczba tekstów na portalu: 11  Pokaż inne teksty autora

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,2686)
 (Ostatnia zmiana: 09-09-2003)