misterium blokowe"Maryja, Maryja, Maryja, biegniemy do ciebie co sił, dżdżownica i ślimak nas mija, lecz kto by przejmował się tym" Pieśń maryjna * OSOBY: AKT ISCENA 1Sypialnia. Noc. KAZIK: Marzenko, Marzenko... MARZENKA: Co jest? Co się dzieje?! KAZIK: No to ja, twój Kazik. MARZENKA: Która jest godzina? KAZIK: Marzenko, ja mówię do ciebie a ty o godzinie. A co ma godzina do tego, że teraz do ciebie mówię? MARZENKA: Trzecia ledwo co przeszła. Rano wstać muszę i do maszyny rwać się. Jutro trzeba dokończyć białe bluzeczki a potem do roboty. No i te hafty. KAZIK: Pięknie dziergasz tymi swoimi cudnymi paluszkami. Duszy dodajesz tym ubrankom. Te twoje sukieneczki tak żyją swoim życiem, zwłaszcza te białe. MARZENKA: Czy akurat teraz pieśni będziesz pisał na temat mojego wyrobnictwa? Okrutnie zmęczona jestem. Spać należy kiedy człowiek wycieńczony. KAZIK: Każda pora jest dobra. Spanie to tylko wymówka, żeby sobie nie uciąć pogawędki z mężem! MARZENKA: Pośpij trochę. I niech moje oczy odpoczną od stebnówki. Chyba nie dusi cię znów od żołądka? KAZIK: Niestety mnie coś uwiera i naciska. Znów miałem zawroty głowy. MARZENKA: Tylko błagam, nie biegaj już dziś po parku i nie krzycz! Zaziębisz się wreszcie. Nie możesz iść na zwolnienie. KAZIK: Kiedy mnie to bierze właśnie teraz, w tej chwili jakby już ranek nastał na dobre a wszędzie ciemno. MARZENKA: To i w nocy będziesz teraz harcował? Chcesz wszystkich pobudzić? W końcu wezwą policję i będziemy dopiero mieli. KAZIK: No mnie właśnie w takich chwilach nachodzą różne myśli. Takie bardzo szerokie myśli, których nie mogę uchwycić… tak biegają i biegają rozpasane. Pogadałbym teraz z tobą, może te wewnętrzne odbicia by się zahamowały? MARZENKA: Daj Marzence pospać i maleństwu co się w Marzenki łonie kolebie, bo Marzenka jutro będzie tyrała. KAZIK: Ja też tyram. MARZENKA: To może odpocznijmy razem przed tym wspólnym tyraniem. Znów napalisz ludziom w domach nie tak jak trzeba. KAZIK: Trzeba tak palić by nikt nie zamarzł. W paleniu jest jakiś sens. (przewraca się na bok) No bo im było ciepło jedynie na zewnątrz a nie w środku. MARZENKA: Starszym ludziom niezbyt się ten twój pomysł spodobał. Były zasłabnięcia. KAZIK: Niestety wszystkim nie dogodzisz. Wszystko takie smutne. MARZENKA: Wracajmy do poduszek. KAZIK: A jak nasz bobasek? MARZENKA: Pewnie chce spać tak samo jak jego matka. O tej porze dzieci już śpią. Mów ciszej, bo się jeszcze obudzi. KAZIK: No ale jeśli wielkie rzeczy po głowie chodzą, to spanie niezbyt wielkim się wydaje. Co? Nie pasują ci moje rozważania? MARZENKA: Co znowu wielkiego tobą tarmosi? Spać nie możesz? Ziółek ci zaparzyć? Zjeść coś chcesz? KAZIK: A co, będziesz się fatygować? Biegać tak będziesz po kuchni? MARZENKA: To jak mam cię do snu utulić? Wolę się tam przemknąć dla spokojnego snu. KAZIK: Jak tak sobie myślę Marzenko… słuchasz mnie? MARZENKA: Słucham. Co myślisz o tak dziwnej porze? KAZIK: Jak tak pomyślę sobie, to strasznie się dzieje na tym świecie. MARZENKA: O tym chciałeś ze mną porozmawiać w nocy? KAZIK: A czy uważasz, że wszystko dzieje się jak trzeba? Nie czujesz jak ludzie się staczają? MARZENKA: Często to czuję, zwłaszcza kiedy zasiadam przed moją maszyną, kiedy nitka nie wchodzi jak trzeba, ale nie chcę mieć snów ze stopkami. Wtedy mam zawsze podkrążone oczy. KAZIK: Ludzie są teraz tacy źli. Im miłości brakuje. Smutno mi. MARZENKA: O moje oczy, o moje sny niedokończone! KAZIK: Spania moja droga dziś nie będzie. Ten cały świat nie pozwala spocząć swobodnie moim powiekom. Współodczuwania brak. MARZENKA: No to jednak pójdę do kuchni zaparzyć ziółka. KAZIK: A co ty mi wyjeżdżasz ciągle z ziółkami?! O, widzę, że mi się dziwnie przyglądasz. Kark mi cały zdrętwiał. MARZENKA: Jak mogę się dziwnie tobie przyglądać skoro jest ciemno i nie widzisz, co robię? KAZIK: No ty już umiesz tak na mnie patrzeć, że czasami ciarki mi po plecach przechodzą. MARZENKA: No co ty Kazek? KAZIK: To jest gorsze od takiego bezpośredniego wlepiania się. No ja już czuję w twym spojrzeniu jak z litością na mnie spoglądasz i kiwasz głową z niedowierzaniem. MARZENKA: Muszę naprawdę wybrać się do kuchni bo tu się zanosi na dłuższą rozmowę. KAZIK: Oczywiście to twoje zerkanie twarzą w twarz jest bardzo konwencjonalne, nawet takie radosne. Nikt by się nie doszukał w nim szyderczych aluzji. Tylko kiedy się odwrócę na bok nocą, to wtedy od razu czuję jak mnie oglądasz z pobłażaniem. Ten twój podszyty ironią uśmieszek. A śmiej się do woli. Przecież cała się trzęsiesz z zażenowania. MARZENKA: Kaziku, ty się tak nie ekscytuj. Wszystkich pobudzisz i matce nawet proszki nasenne nie zadziałają. KAZIK: No na moje pytanie masz jedynie tę twoją odpowiedź o chodzeniu do kuchni. Już ja ciebie widzę jak przygotowujesz te ziółka, jak wargi ci falują ze zgryzoty. Może ja ciebie wykańczam? MARZENKA: Ależ skąd Kaziku, tylko chciałabym jeszcze pospać. KAZIK: No jasne. (podnosi kołdrę, siada) Tobie jedynie spanie w głowie. A mnie tak rozwala na kawałki. MARZENKA: Ale ty chyba nigdzie się nie wybierasz? KAZIK: Może się i wybieram, a może i nie. Sam sobie zaparzę ziółka, a może i nie zaparzę. MARZENKA: Przecież mogę zrobić to za ciebie skoro cię nękają te myśli. KAZIK: One mnie nie nękają, tylko przerażają, ale tak zupełnie inaczej. MARZENKA: Chciałam już pójść do kuchni, ale ty musisz... KAZIK: No co muszę? Czemu Marzenka moja przerywa? No powiedz! Przecież to mnie dusi, mnie zatyka. MARZENKA: Mów ciszej. Kładź się, ja się wszystkim zajmę. KAZIK: A niby czym się chcesz zajmować? MARZENKA: Ja to załatwię. KAZIK: Ale co ona chce załatwiać i z kim?! Co ty ziołami chcesz świat naprawiać?! MARZENKA: Pozwoliłbyś mi pójść i już byś sobie chlipał melisę i nie byłoby tego całego gadania. KAZIK: No przynajmniej teraz nie ukrywasz tej swojej pogardy. MARZENKA: Kaziku, o jakiej pogardzie ty gadasz? KAZIK: (wstaje i upada) MARZENKA: Co to za hałas?! Moja ręka nie może uchwycić twego ciała. Gdzie jesteś? KAZIK: Leżę. Leżę sobie tuż przy łóżku. Oj coś się zbiera. MARZENKA: No to masz, co chciałeś. Obudziłeś matkę. Zapaliła światło w pokoju. No i moje łono też przebudzone bo całe skacze na boki. KAZIK: Czasami trzeba upadać. MARZENKA: Widzę, że ciebie znów rwie gdzieś tam na powietrze. KAZIK: Mam taki bolec, co się przemieszcza w skroniach. Będzie mnie mdliło jak nic. MARZENKA: Znów tam będziesz latał? Po co tam latasz? Z kim się tam spotykasz? Zawsze wracasz taki zziajany. Czemu tam biegasz, masz złą formę? KAZIK: A co ty myślisz, że ja się tam krzątam tak bezpańsko?! MARZENKA: No właśnie nie wiem, co się za tymi krzakami kryje. KAZIK: Nie no ja muszę wstać, bo ty już mi wprost plujesz w moje życie. Ślina spływa po moim czole, skapuje na policzki. MARZENKA: Kaziku, ty chyba nie piłeś? KAZIK: Już ja wiem z jakim męczeństwem na twarzy będziesz teraz chciała pomóc wstać mojemu ciału. Tak, śmiej się, śmiej. Ale wstać to już sam potrafię. MARZENKA: Kiedy ja nic nie widzę. KAZIK: Sam sobie poradzę. SCENA 2GIENIA: (wchodzi do pokoju) Co tutaj tak spada głośno? Rzucacie się czymś? MARZENKA: Kazik upadł. GIENIA: Co go wzięło? A co on na podłodze robi? Czemu się mój synku osuwasz z łóżka? Źle ci? Marzenka cię tak wypycha? MARZENKA: Ja go cały czas przy sobie zachowuję. Znów go ciągnie na otwarte przestrzenie. On się ode mnie oddala. GIENIA: E tam od razu oddala. Kaziku, i dziś cię bierze na bieganie? Źle oddychasz? Duszno ci? MARZENKA: Tak, całą noc nie śpi, bo mu jedynie w głowie te parkowe wizyty. KAZIK: (wstaje) Do wszystkiego się doczepią a tu człowiek rzęzi. GIENIA: A dokąd to Kaziku? KAZIK: Muszę na chwilę wyjść. GIENIA: Załóż coś ciepłego na siebie, bo chłodno na dworze. Zapowiadali opady. KAZIK: Dziś daleko się nie będę udawał. Już nie zdążę, muszę dać susa nieco bliżej. GIENIA: On mi mizernie wygląda. MARZENKA: Jak mama może coś dojrzeć w tych ciemnościach? GIENIA: Matka ma swoje odpowiednie receptory, które wszystko jej na światło dzienne wyciągają. Zresztą zapalmy światło a wszystko się okaże, co i jak. MARZENKA: Niech mama zapali. KAZIK: Niech mama nie zapala, ja sam trafię. GIENIA: A jak sobie ponownie głowę rozbijesz? Wzywanie pogotowia, formalności… Zapalę tak dla twojego bezpieczeństwa i mojego spokoju. MARZENKA: Ruszył się. Nabrał nagle siły. KAZIK: Bulgocze mi w trzewiach. MARZENKA: Sunie gdzieś przed siebie. Coś mnie futruje zapamiętale. GIENIA: (trzask zamykanych drzwi, zapala światło) Już widno. MARZENKA: A gdzie on? GIENIA: Gdzie jesteś, Kaziku? Przy łóżku już nie leży. No pod łóżko raczej nie wchodził. MARZENKA: Może on wybiegł w pogoń nie wiadomo za czym do parku? Za czymś lub… za kimś (płacze) GIENIA: Czego tu beczy?! Jakby poleciał na dwór, to trzasnąłby drzwiami wejściowymi, a ten trzask był zupełnie inny, taki odgłos wydają jedynie drzwi prowadzące do ubikacji. MARZENKA: On na pewno się źle czuje. GIENIA: No skoro tak w nocy nim targa, to chyba nie jest z nim najlepiej. Zrobiłaś mu ziółka? MARZENKA: Co tak mama na mnie patrzy? Mama myśli, że to pewnie moja wina? Pewnie, że chciałam zrobić. GIENIA: No to, że chciałaś... Co tobie dziewczyno w głowie się roi? Jeśli nie dajesz sobie rady sama mogę mu je przygotowywać. Mnie jest jedynie potrzebny sen a poza tym mam dużo czasu. MARZENKA: Bobasek strasznie mnie wali. GIENIA: No bobasek jest teraz bardzo ważny. Ruchliwy, jak babcia. Tylko ty mi się jeszcze tutaj nie osuwaj. Nie mogę się doczekać, kiedy zostanę babcią. Upadek w ubikacji, tłuczone szkło i inne przedmioty. MARZENKA: Co on tam robi?! GIENIA: Kaziczku, tu mamusia. Czy ty musisz tak wszystko rozwalać głośno? Masz zgaszone światło? Nie wiem jak się tu teraz u was zapala czy gasi… (naciska nerwowo przycisk) Masz tam światełko? Mógłbyś coś matuli odpowiedzieć. MARZENKA: On sobie jeszcze coś gotów zrobić. GIENIA: A miałby niby ku temu jakieś powody? No powiedz? Czemu miałby sobie co robić? Lepiej się dziewczyno przeżegnaj. (robi znak krzyża) MARZENKA: Mamo ja się boję. GIENIA: Czego znowu? MARZENKA: Bo my z Kazikiem już od dawna nic nie robiliśmy i teraz ten nasz bobasek. GIENIA: A co? Nie chcieliście mieć potomstwa? MARZENKA: To nie to, ale... GIENIA: Co ty chcesz powiedzieć, że wy?... MARZENKA: No ja nie wiem jak to... GIENIA: Moje dziecko, pewnie zapadłaś w potężny sen i nic nie czułaś. Co ty taka bezuczuciowa?! Co z twoimi bodźcami się porobiło. Sama nie wiesz, co się dzieje z twoim ciałem? No znasz mojego syna, to dla niego żadna przeszkoda. Nie byłaś z tym chyba u proboszcza? MARZENKA: Oczywiście, że nie, ale od kiedy się poczęło to nasze dziecię, nim tak przewala po kątach, wymiotuje, zgaga go toczy... GIENIA: Mówisz o dziecku, czy o Kaziku? Strasznie dzisiaj coś mącisz. Już lepiej nic nie mów. (przy drzwiach do ubikacji) Kaziku ja cię proszę byś otworzył drzwi i nie wysiadywał w ubikacji. Mamusia mówi! No i on nic nie mówi. Zupełnie nabrał wody w usta. (wali w drzwi) Jesteś tam jeszcze? MARZENKA: Ktoś pędzi do naszych drzwi. GIENIA: Ten Sielski znowu nie może spać. Wszystkich w tym bloku toczy bezsenność. A ten, od kiedy zmienił się system chodzi cały jak na szpilkach. MARZENKA: Kaziku proszę, wyjdź już stamtąd. Zaraz tu ludzie się zbiegną. GIENIA: (do Marzenki) Idź lepiej otwórz drzwi temu neurotykowi, bo i on gotów tu niezły krzyk podnieść. I jak ja mam leczyć moje nerwy, kiedy cały czas coś tu buzuje! SCENA 3MARZENKA: (otwiera drzwi) Dzień dobry, właściwie nie wiem już jak pana powitać. W każdym razie witam pana. Bardzo pana przepraszamy za te hałasy. To się naprawdę już nie powtórzy. SIELSKI: (przekracza próg) No ja nie w tej kwestii się zjawiam. No nie tak do końca. Czy ja mogę na chwilę do męża? Chyba nie śpi? MARZENKA: Chce pan powiedzieć, że nie przeszkadzają panu upadki mojego męża? Proszę bardzo. SIELSKI: No i tak dzisiaj sen nie pragnął się mną zająć. MARZENKA: Porozmawiam z mężem i on przestanie. SIELSKI: Nie no ja nawet rozumiem… tylko, że tak powiem... GIENIA: A co się pan tak cały trzęsie? MARZENKA: Blady pan strasznie. SIELSKI: To nic, na pewno nic ważnego. Tylko że ja u siebie... GIENIA: No co u siebie? Niech pan to wyrzuci z siebie. Nie wie pan, że jestem sercowcem? MARZENKA: Proszę wreszcie wejść. SIELSKI: Nie bo… tak sobie byłem właśnie w ubikacji… no same panie wiedzą, czasami trzeba się tam udawać... GIENIA: A o czym pan chce rozmawiać? SIELSKI: No tak sobie siedziałem, jak zwykle, czekając na łaskę nocy, co mnie wreszcie zagna do łoża. No i tak siedząc, zupełnie bezczynnie — no bo ja już nie wiedziałem, co ze sobą zrobić — no to wtedy w trakcie tej bezczynności pozorowanej coś zaczęło kapać, właściwie spływać. GIENIA: Co?! Kazka chęć do kąpieli wygnała z małżeńskiego łoża? Woda wtargnęła do pana? MARZENKA: On się nigdy nie kąpie o tej porze. SIELSKI: Nie, ja nie myślę, że to związane z kąpielą. Chociaż kto wie. Państwo macie wannę? GIENIA: Mamy oczywiście wannę. Nie z kąpielą? No to o co właściwie chodzi? SIELSKI: (wyciąga z plastikowej torebki szmatkę całą w czerwieni) O to właśnie. GIENIA: No i co pan tu przychodzi z czerwoną ligniną do nas? Niech pan tym tak nie macha, bo jeszcze zachlapie cały dywan! SIELSKI: No myślałem na samym początku, że to woda tak kapie, ale kiedy rurom się przyjrzałem nieco baczniej, to niestety nie miało to koloru wody. Rury niedawno wymieniano i różna woda się nimi lała, ale czegoś podobnego jeszcze nie widziałem. Brąz i owszem, ale takie bordo? No to chwyciłem co miałem pod ręką i zacząłem wycierać i oto rezultaty mojego wycierania. MARZENKA: O przenajświętsza, on sobie tnie żyły! GIENIA: (do Marzenki) Nie ma co robić tylko sobie rżnąć ręce pod jednym dachem z mateczką. Od razu widać, że jesteś sierotą. Podobnych czynów nie dokonuje się w pobliżu kochającej matki. Jak można podejrzewać Kazika o chęć odbierania sobie życia?! MARZENKA: To skąd ta czerwona szmatka? SIELSKI: No właśnie z tym przychodzę o tej porze. A pozwoliłem sobie, bo i odniosłem wrażenie, że nie wszyscy jeszcze śpią. GIENIA: (krzyczy) Kazik! Masz się w tej chwili odezwać! Chcesz by się matce podniósł poziom cukru albo i co gorszego?! KAZIK: Niech mama odejdzie. GIENIA: I to mój własny syn tym tonem do mnie mówi? SIELSKI: Byłem u sąsiadów na czwartym, bo myślałem, że to od nich tak broczy, ale u nich zupełnie bielusieńka woda. Krystaliczna wręcz. GIENIA: Kaziczku, ty wychodź stamtąd, bo tu staje się coraz bardziej nerwowo. MARZENKA: A nie mówiłam? KAZIK: Mamo, odejdźcie wszyscy, ja sobie zaraz wyjdę, bo jak nie, to wtedy nie wiem. Kto wie, co mi przyjdzie do głowy. GIENIA: Ale nic sobie złego nie robisz? MARZENKA: Kaziczku, kochanie. KAZIK: Ja wam radzę oddalić się. Potrzebuję trochę spokoju. GIENIA: Panie Sielski, skoro już pan tu do nas przybył z tymi szmatkami, to niech go pan może jakoś zachęci do wyjścia. Często grywaliście w karty. On pana pewnie posłucha a my się oddalimy do kuchni. MARZENKA: No właśnie. My sobie pójdziemy a niech pan zagai rozmowę. GIENIA: Idziemy Marzenko. Wychodzą. SCENA 4SIELSKI: (zakłopotany) No tak... KAZIK: Człowiek nie może swobodnie pójść do kibla. SIELSKI: Panie Kaziku. KAZIK: Panie Sielski, co znowu? SIELSKI: No z rur mi kipi czymś czerwonym, aż strach nazwać to coś. KAZIK: Czego pan ode mnie chce? SIELSKI: Ja nic, tylko tak przyszedłem się upewnić. KAZIK: Są tam jeszcze? SIELSKI: Nie, poszły do kuchni. KAZIK: Na pewno, czy tylko gdzieś się tam ukrywają? SIELSKI: Nikogo nie widzę. Na własne oczy widziałem jak sąsiadki wychodziły. KAZIK: No to chwila spokoju tylko, że panu szmaty czerwienieją. Ale co ja mogę na to poradzić? SIELSKI: No same z rur, jakby gejzer wybuchł. Płynie to bez opamiętania. KAZIK: No trzeba będzie zgłosić się z tym do spółdzielni. Co od nas czerwonego może lecieć? SIELSKI: Nie wiem, sąsiedzie. Może sąsiad otworzy drzwi i zobaczymy razem skąd to tak wali? KAZIK: Co pan będzie mi do kibla wchodził? Nic nie leje się u mnie. Kran zakręcony. Nie wiem, co się tam u pana ulewa, ale tutaj jest zupełnie sucho. SIELSKI: Sąsiedzie, znamy się od tylu lat. Może jednak porozmawiamy. A jeśli to krew? KAZIK: Krew? A pan do mnie mówi jakby się zwracał do samobójcy. SIELSKI: Mnie nawet to nie przyszło do głowy. KAZIK: Nie przyszło, a co panu przyszło? SIELSKI: Głupio mi tak krzyczeć, kiedy drzwi zamknięte. Panie Kaziku, czy pan mnie słyszy? KAZIK: Słyszę. SIELSKI: No jak tak głośno będę… no to one usłyszą... Kazik otwiera drzwi. Wychyla głowę. KAZIK: Jestem. Sam mnie pan widzi. Gdyby krew moja przelewała się do pana ubikacji, to chyba nie ustałbym na nogach? SIELSKI: No raczej nie, ale czerwień jest czerwienią. KAZIK: No to niech pan pokaże. SIELSKI: Proszę, oto motyw mojego przyjścia, właściwie taki bezpośredni, bo ja już od pewnego czasu wybierałem się do pana z wizytą. KAZIK: To bardzo miło z pana strony. Trzeba częściej do mnie zachodzić. No to jest w rzeczy samej czerwone. SIELSKI: I spływa tą rurą do klozetu, to znaczy właściwiej po niej. Muszą być znów jakieś dziury. KAZIK: Osobliwe. SIELSKI: I ja tak sobie pomyślałem. KAZIK: No wpuszczę tu pana, bo i pan po nocach nie śpi. Też pana męczą te myśli? SIELSKI: Tak. Wmawiam sobie, że chce zasnąć a nie mogę. KAZIK: Jak można spać na tym świecie. SIELSKI: No właśnie trudno. KAZIK: Mówię panu, to przez to zło. SIELSKI: Przez to pewnie też. KAZIK: A nie o tym pan myśli, kiedy spać nie może? SIELSKI: Niepokój mnie tak obłapuje. KAZIK: Niech pan szybko wejdzie i zerka na rury. (Sielski zagląda do ubikacji) No i sam pan widzi, że leci kryształowa woda. Jak co dzień chlorem o powonieniu cytrynowym pachnie w ubikacji. Tutaj jest jak w ogródku działkowym. Jak siedzę to mi tak motyle przepychają się pod nosem. SIELSKI: Ja wiem, towarzyszu… oj bardzo przepraszam, te złe przyzwyczajenia, w końcu tyle lat człowiek się w tym męczył. KAZIK: No to skąd panu leci ta czerwień? SIELSKI: Sąsiedzie, ja naprawdę nie jestem jak inni. Ja rozumiem, ja nawet przyszedłem się zapytać. KAZIK: Niech się pan pyta. SIELSKI: No pan wie. Ja to wszystko biorę na serio. Proszę mi wierzyć. Zadaję sobie codziennie pytanie, co się potem z nami dzieje. Zwłaszcza w nocy. Boję się zamknąć oczy. A kiedyś tak lubiłem sobie pospać. A teraz to i w ciągu dnia mnie prześladuje. KAZIK: A to się pan tylko tym trapi? SIELSKI: Ale w ogólno-człowieczym ujęciu. KAZIK: Czego się sąsiad boi? SIELSKI: No nie wiem jak to będzie potem, to znaczy później. No a ta czerwień jeszcze bardziej mnie rozstroiła. Tym bardziej, że nie wiadomo skąd pochodzi, a jeśli nie wiadomo, to... KAZIK: To co, „to"? SIELSKI: No to chyba jakiś znak? KAZIK: Może. Skąd ja mam wiedzieć? SIELSKI: Jak już zasypiałem, to mi się wszystko rozkładało, włącznie ze mną. Tak wpadłem zapytać się jak sąsiada: to co, taki rozkład i potem nic? KAZIK: A co ma być później? No i po czym? SIELSKI: No ja wiem, że sąsiad ma swój pogląd na moją osobowość, ale nurtuje mnie to pytanie od dawien dawna. Co będzie po nas, co będzie jak już się stąd wyprowadzimy? KAZIK: To tylko takie przejście. SIELSKI: Czy to boli? KAZIK: Nie wiem. Za życia wiele rzeczy boli. To całkiem możliwe, że i wtedy nieźle tarmosi człowiekiem. SIELSKI: No ale w takich okolicznościach, to i ból staje się lżejszy jeśli się tak człowiek lepiej wywie. KAZIK: Powinien się sąsiad udać do proboszcza. Świetnie wyspowiada pana jak trzeba. SIELSKI: Ja bym nawet i poszedł, tylko, że oni wszyscy się na mnie tak dziwnie patrzą. Wyobraża pan sobie jak Sielski wpada do konfesjonału i z niego tak szybko nie wychodzi? Ze stoperami by tam siedzieli. KAZIK: Miłość jest na wyciągnięcie ręki. Teraz to mogą wstawić sztuczny żołądek i serce, ementaler bez dziurek szamiemy a miłość wymaga poznania. Nie można ot tak sobie kochać, tego, co nieznane. A tu jest wszystko znane i dane. SIELSKI: O nawet sąsiad inaczej mówi. KAZIK: Jak inaczej? SIELSKI: Tak niezwyczajnie. KAZIK: Proboszcz będzie zachwycony. To bardzo dobrze bracie, że wreszcie zacząłeś do życia z pewną powagą podchodzić. SIELSKI: A czy, za pozwoleniem — trochę jestem zakłopotany - widział pan na własne oczy? KAZIK: Widział? Co widział? SIELSKI: No pan wie. Ja wierzę panu, dlatego ośmieliłem się zajrzeć o tej porze i z tą szmatką jako świadectwo, że i moje oczy głębiej się w to zazębiają niż kiedyś. A to nawet nie zjawy, tylko czerwień, prawdziwa czerwień. Proszę, mogę pokazać. (chce wyciągać szmatkę z torebki plastikowej) KAZIK: Przecież pan pokazywał. Co widziałem? SIELSKI: Sąsiad nie ma ufności, rozumiem. Ale ja pracuje nad sobą, przestałem pić i palić… i czuję, że pan widzi, co trzeba. Wszyscy tak właściwie wiedzą, tylko wstyd im się do tego przyznać, no i ta zazdrość, dlaczego właśnie jemu a nie komuś innemu. KAZIK: A czego mi można pozazdrościć? SIELSKI: Panie Kaziku, mnie pan może powiedzieć. Znamy się od tylu lat. Tyle razy w tysiąca mnie pan ograł. Przecież oboje wiemy, że biega pan po parku i nagle staje. Zawsze w tym samym miejscu. KAZIK: No biegam bracie. SIELSKI: No właśnie. Wszyscy w oknach wypatrują jak pan się tak zbiera. No i jakby pan z kimś gadał. KAZIK: Wszędzie w oknach jest ciemno, no ale może nie widzę tego, bo co innego mam wtedy w głowie. SIELSKI: Panie Kaziku. To niech mi pan powie, bo ludzie różne rzeczy wygadują, pan sam rozumie. No kiedy ten krzak koło ławeczki spłonął. Nie byłoby w tym nic dziwnego, tylko że padało całą noc. KAZIK: Zupełnie nie pamiętam. SIELSKI: Myśleliśmy, że może przez benzynę się tak zajął. Jacyś wandale. Ale nie. Żadnego śladu benzyny. Nic. I nikogo nie było. KAZIK: No jeśli padało. SIELSKI: Czyli pan sąsiad nie chce mi nic powiedzieć? Nie uważa mnie pan za godnego siebie rozmówcę? KAZIK: Gdybym coś wiedział na pewno bym ukoił sąsiada nerwy. SIELSKI: Oj tak, telepie mną niemiłosiernie. Taka rozmowa dodałaby mi z pewnością otuchy. KAZIK: To może moja matka użyczy panu swoich tabletek na spanie. Podobno rewelacyjne. SIELSKI: Nie da się więc pan skusić? KAZIK: To nieodpowiednie słowo, panie Sielski. SIELSKI: Przepraszam, w rzeczy samej, nie jest najszczęśliwsze. Para z ust sąsiada nie wymknie się i rąbka tajemnicy nie zapoda? KAZIK: Sąsiedzie, myłem zęby, ale to było jakiś czas temu. Tak więc nie sądzę, żeby to było najmilsze doświadczenie. Tym bardziej, że żółć ostatnio daje mi o sobie znać. SIELSKI: No ja nie myślałem tak dosłownie. KAZIK: No sam sąsiad widzi, że posiada niezły zmysł abstrahowania. To takie dzisiaj rzadkie. Po co więc panu jakieś dowody? SIELSKI: (obrażony) Dobrze, to ja biorę torebkę ze sobą. Myślałem, że dziś wreszcie usnę, ale niestety. KAZIK: Polecam leki mojej mamusi. Pada po nich jak nieżywa. SIELSKI: (zły, podniesionym głosem) A ja swoje i tak wiem. Tylko pan taki chytry na dzielenie się dobrym słowem. Powiem tyle: pan tam sam przed tymi krzakami nie stoi! Pan wariatem nie jest i niech pan wariatów z innych nie robi! Pan tam z kimś rozmawia! A ja nawet wiem z kim! SCENA 5MARZENKA: (wpada) No ja wiedziałam, że on się z kimś tam spotyka. Żona zawsze dowiaduje się na samym końcu. GIENIA: (do Marzenki) No się tam pchasz?! Jeszcze nie skończyli. MARZENKA: No proszę, może się wreszcie dowiem, z kim Kazik tam biega sobie bez względu na porę. No skoro pora nie powstrzymuje mojego rumaka, co w strugach deszczu wystaje tam choć tak zawsze dba o swoje zdrowie, no to musi być bardzo ważna osoba. SIELSKI: Sąsiadko, ja nie wiedziałem, że pani tutaj pod drzwiami przesiadywała. Inaczej bym słowa nie powiedział. MARZENKA: Dobrze, że tu byłam i że wreszcie się dowiedziałam. A teraz oczekuję konkretów. KAZIK: Mnie znów podchodzi do gardła. GIENIA: Synku, co ci jest? SIELSKI: Ja już sobie pójdę, co miałem pokazać, to już pokazałem. MARZENKA: Nigdzie pan się stąd nie ruszy! Pan powiedział, że wie z kim się mój Kazik spotyka. Dobrze słyszałam! Powiedział to pan dobitnie, tak dobitnie, że ja aż teraz widzę te wykrzykniki. SIELSKI: Ja tylko tak sobie powiedziałem. GIENIA: (do Marzenki) Nie będziesz teraz tutaj burd wyprawiać, mało hałasu się narobiło?! MARZENKA: Ano będzie jeszcze większy hałas, bo ja zaraz wyrwę to z gardła Sielskiemu. No, niech mi tu już mówi z kim tam się na schadzki umawia?! KAZIK: Słabo mi. MARZENKA: (do Kazika) Zawsze ci słabo kiedy rozchodzi się o konkrety. (do Sielskiego) No, słuchamy panie Sielski, i niech pan nic nie kołuje! Marzenkę może furia wysadzić w powietrze. A niech pan nie zapomina, że jeszcze takie jedno małe jest gotowe z łona wyskoczyć prosto w pana gębę jak tylko zechce pan mataczyć! GIENIA: (do Marzenki) Dbaj nieco o język. SIELSKI: Proszę sąsiadki, to było takie tam sobie… no tak żeby sąsiada nieco sprowokować... GIENIA: Przyjdzie takie z torebkami zakrwawionymi i jeszcze zamęt w rodzinie wprowadza! Pan by się wstydził, panie Sielski! Pan by się wreszcie wybrał do najbliższego konfesjonału, bo jutrzenki będzie miał z korkociągiem w głowie! MARZENKA: Mamo, niech powie, co ma do powiedzenia, a potem może zniknąć. KAZIK: Wy chcecie bym teraz biegał? SIELSKI: Ja muszę już iść. Czas na spanie. MARZENKA: (do Kazika) Jak musisz biegać, to pobiegamy razem. Kupiłam sobie dres. Lekarz mi powiedział, że muszę się teraz dużo ruszać. To dobrze robi na łożysko. KAZIK: W takim razie pójdę biegać ale zupełnie w innym wymiarze. Dziś idę spać do sypialni sam! MARZENKA: Jeszcze będzie kota ogonem odwracał! SIELSKI: Przepraszam za najście. Pozdrawiam serdecznie. Co złego, to nie ja. GIENIA: Bezczelny komunistyczny typ! A rozbijaj rodzinę ty wolnomularzu! Nic ci z tego nie wyjdzie! Matka tu jeszcze jest. MARZENKA: Nie mogę go tak puścić skoro on wie, co i jak. GIENIA: (do Marzenki) A co on tam wie?! KAZIK: Idę spać! SIELSKI: Do widzenia. (wychodzi) GIENIA: Szerokiej drogi i obyś nie zmrużył oka duszo niespokojna! MARZENKA: (do Sielskiego) Stać! KAZIK: Ja tego nie wytrzymam! Jak za chwilę nie dacie mi spać, to obiecuję, że nabierze ta historia dramatycznego kierunku. GIENIA: On dopiero teraz może coś złego wyczynić. MARZENKA: A ja mam żyć w ciągłej niewiedzy?! KAZIK: Zaczynam odliczać. SIELSKI: Uciekam. Życzę miłej nocy. GIENIA: I jak jeszcze wężowato się żegna z nami. (do Sielskiego) No, zamykamy za sobą drzwi i niech pan sobie założy tę torebkę na głowę. KAZIK: Raz… dwa... SIELSKI: (ucieka) GIENIA: A do ilu chcesz synku liczyć? MARZENKA: Czuję się okrutnie upokorzona. KAZIK: No to może wreszcie zrozumiesz głębiej życie i nie będziesz się tak darła bezprzedmiotowo! Płacz kobiety, to najnaturalniejsza z rzeczy, ona daje nadzieję. GIENIA: Kochani, do łóżek! Jutro nowy dzień. KAZIK: Już od pewnego czasu się tego domagam. Kroczę więc w kierunku sypialni i niech mi nikt nie przeszkadza! GIENIA: No ja też wracam do siebie. Wzięłam dwie tabletki. Powinny już działać. MARZENKA: A ja gdzie będę spać? GIENIA: No dzisiaj w pokoju gościnnym się kimniesz. No, nie ma co dłużej roztrząsać tej nocnej niesnaski. Dobranoc! KAZIK: Wara od sypialni! GIENIA: Idź Kaziku, bo gorączki się nabawisz. MARZENKA: Ja mam i tak przed sobą bezsenną noc. KAZIK: Pomyśl o naszym bobasku i kładź się spać. GIENIA: No ta kwestia jakby na to nie patrzeć wieńczy te dzisiejsze nieporozumienia. No to buziaczki. Do jutra. MARZENKA: Bobasek mnie kopie. Wszyscy wychodzą. Marzenka chwyta się za brzuch. Zostaje sama. | ||||
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,3938) (Ostatnia zmiana: 05-03-2006) |