Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.209.097 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 309 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Klucz do udanego życia to umiłowanie wiedzy. Jak pokochać naukę? - Znaleźć pasję, wtedy wysiłek staje się przyjemnością.
 Kultura » Sztuka » Teatr » Dramaty

Obywatel męczennik czyli dusza Kazika w opałach [1]
Autorzy: , , ,

misterium blokowe

"Maryja, Maryja, Maryja,
biegniemy do ciebie co sił,
dżdżownica i ślimak nas mija,
lecz kto by przejmował się tym"
Pieśń maryjna

*

OSOBY:
KAZIK
MARZENKA
GIENIA
MORSZTYNOWA
DUKLA
PROBOSZCZ
DOKTOR LAPAROSKOPO

AKT I

SCENA 1

Sypialnia. Noc.

KAZIK: Marzenko, Marzenko...

MARZENKA: Co jest? Co się dzieje?!

KAZIK: No to ja, twój Kazik.

MARZENKA: Która jest godzina?

KAZIK: Marzenko, ja mówię do ciebie a ty o godzinie. A co ma godzina do tego, że teraz do ciebie mówię?

MARZENKA: Trzecia ledwo co przeszła. Rano wstać muszę i do maszyny rwać się. Jutro trzeba dokończyć białe bluzeczki a potem do roboty. No i te hafty.

KAZIK: Pięknie dziergasz tymi swoimi cudnymi paluszkami. Duszy dodajesz tym ubrankom. Te twoje sukieneczki tak żyją swoim życiem, zwłaszcza te białe.

MARZENKA: Czy akurat teraz pieśni będziesz pisał na temat mojego wyrobnictwa? Okrutnie zmęczona jestem. Spać należy kiedy człowiek wycieńczony.

KAZIK: Każda pora jest dobra. Spanie to tylko wymówka, żeby sobie nie uciąć pogawędki z mężem!

MARZENKA: Pośpij trochę. I niech moje oczy odpoczną od stebnówki. Chyba nie dusi cię znów od żołądka?

KAZIK: Niestety mnie coś uwiera i naciska. Znów miałem zawroty głowy.

MARZENKA: Tylko błagam, nie biegaj już dziś po parku i nie krzycz! Zaziębisz się wreszcie. Nie możesz iść na zwolnienie.

KAZIK: Kiedy mnie to bierze właśnie teraz, w tej chwili jakby już ranek nastał na dobre a wszędzie ciemno.

MARZENKA: To i w nocy będziesz teraz harcował? Chcesz wszystkich pobudzić? W końcu wezwą policję i będziemy dopiero mieli.

KAZIK: No mnie właśnie w takich chwilach nachodzą różne myśli. Takie bardzo szerokie myśli, których nie mogę uchwycić… tak biegają i biegają rozpasane. Pogadałbym teraz z tobą, może te wewnętrzne odbicia by się zahamowały?

MARZENKA: Daj Marzence pospać i maleństwu co się w Marzenki łonie kolebie, bo Marzenka jutro będzie tyrała.

KAZIK: Ja też tyram.

MARZENKA: To może odpocznijmy razem przed tym wspólnym tyraniem. Znów napalisz ludziom w domach nie tak jak trzeba.

KAZIK: Trzeba tak palić by nikt nie zamarzł. W paleniu jest jakiś sens. (przewraca się na bok) No bo im było ciepło jedynie na zewnątrz a nie w środku.

MARZENKA: Starszym ludziom niezbyt się ten twój pomysł spodobał. Były zasłabnięcia.

KAZIK: Niestety wszystkim nie dogodzisz. Wszystko takie smutne.

MARZENKA: Wracajmy do poduszek.

KAZIK: A jak nasz bobasek?

MARZENKA: Pewnie chce spać tak samo jak jego matka. O tej porze dzieci już śpią. Mów ciszej, bo się jeszcze obudzi.

KAZIK: No ale jeśli wielkie rzeczy po głowie chodzą, to spanie niezbyt wielkim się wydaje. Co? Nie pasują ci moje rozważania?

MARZENKA: Co znowu wielkiego tobą tarmosi? Spać nie możesz? Ziółek ci zaparzyć? Zjeść coś chcesz?

KAZIK: A co, będziesz się fatygować? Biegać tak będziesz po kuchni?

MARZENKA: To jak mam cię do snu utulić? Wolę się tam przemknąć dla spokojnego snu.

KAZIK: Jak tak sobie myślę Marzenko… słuchasz mnie?

MARZENKA: Słucham. Co myślisz o tak dziwnej porze?

KAZIK: Jak tak pomyślę sobie, to strasznie się dzieje na tym świecie.

MARZENKA: O tym chciałeś ze mną porozmawiać w nocy?

KAZIK: A czy uważasz, że wszystko dzieje się jak trzeba? Nie czujesz jak ludzie się staczają?

MARZENKA: Często to czuję, zwłaszcza kiedy zasiadam przed moją maszyną, kiedy nitka nie wchodzi jak trzeba, ale nie chcę mieć snów ze stopkami. Wtedy mam zawsze podkrążone oczy.

KAZIK: Ludzie są teraz tacy źli. Im miłości brakuje. Smutno mi.

MARZENKA: O moje oczy, o moje sny niedokończone!

KAZIK: Spania moja droga dziś nie będzie. Ten cały świat nie pozwala spocząć swobodnie moim powiekom. Współodczuwania brak.

MARZENKA: No to jednak pójdę do kuchni zaparzyć ziółka.

KAZIK: A co ty mi wyjeżdżasz ciągle z ziółkami?! O, widzę, że mi się dziwnie przyglądasz. Kark mi cały zdrętwiał.

MARZENKA: Jak mogę się dziwnie tobie przyglądać skoro jest ciemno i nie widzisz, co robię?

KAZIK: No ty już umiesz tak na mnie patrzeć, że czasami ciarki mi po plecach przechodzą.

MARZENKA: No co ty Kazek?

KAZIK: To jest gorsze od takiego bezpośredniego wlepiania się. No ja już czuję w twym spojrzeniu jak z litością na mnie spoglądasz i kiwasz głową z niedowierzaniem.

MARZENKA: Muszę naprawdę wybrać się do kuchni bo tu się zanosi na dłuższą rozmowę.

KAZIK: Oczywiście to twoje zerkanie twarzą w twarz jest bardzo konwencjonalne, nawet takie radosne. Nikt by się nie doszukał w nim szyderczych aluzji. Tylko kiedy się odwrócę na bok nocą, to wtedy od razu czuję jak mnie oglądasz z pobłażaniem. Ten twój podszyty ironią uśmieszek. A śmiej się do woli. Przecież cała się trzęsiesz z zażenowania.

MARZENKA: Kaziku, ty się tak nie ekscytuj. Wszystkich pobudzisz i matce nawet proszki nasenne nie zadziałają.

KAZIK: No na moje pytanie masz jedynie tę twoją odpowiedź o chodzeniu do kuchni. Już ja ciebie widzę jak przygotowujesz te ziółka, jak wargi ci falują ze zgryzoty. Może ja ciebie wykańczam?

MARZENKA: Ależ skąd Kaziku, tylko chciałabym jeszcze pospać.

KAZIK: No jasne. (podnosi kołdrę, siada) Tobie jedynie spanie w głowie. A mnie tak rozwala na kawałki.

MARZENKA: Ale ty chyba nigdzie się nie wybierasz?

KAZIK: Może się i wybieram, a może i nie. Sam sobie zaparzę ziółka, a może i nie zaparzę.

MARZENKA: Przecież mogę zrobić to za ciebie skoro cię nękają te myśli.

KAZIK: One mnie nie nękają, tylko przerażają, ale tak zupełnie inaczej.

MARZENKA: Chciałam już pójść do kuchni, ale ty musisz...

KAZIK: No co muszę? Czemu Marzenka moja przerywa? No powiedz! Przecież to mnie dusi, mnie zatyka.

MARZENKA: Mów ciszej. Kładź się, ja się wszystkim zajmę.

KAZIK: A niby czym się chcesz zajmować?

MARZENKA: Ja to załatwię.

KAZIK: Ale co ona chce załatwiać i z kim?! Co ty ziołami chcesz świat naprawiać?!

MARZENKA: Pozwoliłbyś mi pójść i już byś sobie chlipał melisę i nie byłoby tego całego gadania.

KAZIK: No przynajmniej teraz nie ukrywasz tej swojej pogardy.

MARZENKA: Kaziku, o jakiej pogardzie ty gadasz?

KAZIK: (wstaje i upada)

MARZENKA: Co to za hałas?! Moja ręka nie może uchwycić twego ciała. Gdzie jesteś?

KAZIK: Leżę. Leżę sobie tuż przy łóżku. Oj coś się zbiera.

MARZENKA: No to masz, co chciałeś. Obudziłeś matkę. Zapaliła światło w pokoju. No i moje łono też przebudzone bo całe skacze na boki.

KAZIK: Czasami trzeba upadać.

MARZENKA: Widzę, że ciebie znów rwie gdzieś tam na powietrze.

KAZIK: Mam taki bolec, co się przemieszcza w skroniach. Będzie mnie mdliło jak nic.

MARZENKA: Znów tam będziesz latał? Po co tam latasz? Z kim się tam spotykasz? Zawsze wracasz taki zziajany. Czemu tam biegasz, masz złą formę?

KAZIK: A co ty myślisz, że ja się tam krzątam tak bezpańsko?!

MARZENKA: No właśnie nie wiem, co się za tymi krzakami kryje.

KAZIK: Nie no ja muszę wstać, bo ty już mi wprost plujesz w moje życie. Ślina spływa po moim czole, skapuje na policzki.

MARZENKA: Kaziku, ty chyba nie piłeś?

KAZIK: Już ja wiem z jakim męczeństwem na twarzy będziesz teraz chciała pomóc wstać mojemu ciału. Tak, śmiej się, śmiej. Ale wstać to już sam potrafię.

MARZENKA: Kiedy ja nic nie widzę.

KAZIK: Sam sobie poradzę.

SCENA 2

GIENIA: (wchodzi do pokoju) Co tutaj tak spada głośno? Rzucacie się czymś?

MARZENKA: Kazik upadł.

GIENIA: Co go wzięło? A co on na podłodze robi? Czemu się mój synku osuwasz z łóżka? Źle ci? Marzenka cię tak wypycha?

MARZENKA: Ja go cały czas przy sobie zachowuję. Znów go ciągnie na otwarte przestrzenie. On się ode mnie oddala.

GIENIA: E tam od razu oddala. Kaziku, i dziś cię bierze na bieganie? Źle oddychasz? Duszno ci?

MARZENKA: Tak, całą noc nie śpi, bo mu jedynie w głowie te parkowe wizyty.

KAZIK: (wstaje) Do wszystkiego się doczepią a tu człowiek rzęzi.

GIENIA: A dokąd to Kaziku?

KAZIK: Muszę na chwilę wyjść.

GIENIA: Załóż coś ciepłego na siebie, bo chłodno na dworze. Zapowiadali opady.

KAZIK: Dziś daleko się nie będę udawał. Już nie zdążę, muszę dać susa nieco bliżej.

GIENIA: On mi mizernie wygląda.

MARZENKA: Jak mama może coś dojrzeć w tych ciemnościach?

GIENIA: Matka ma swoje odpowiednie receptory, które wszystko jej na światło dzienne wyciągają. Zresztą zapalmy światło a wszystko się okaże, co i jak.

MARZENKA: Niech mama zapali.

KAZIK: Niech mama nie zapala, ja sam trafię.

GIENIA: A jak sobie ponownie głowę rozbijesz? Wzywanie pogotowia, formalności… Zapalę tak dla twojego bezpieczeństwa i mojego spokoju.

MARZENKA: Ruszył się. Nabrał nagle siły.

KAZIK: Bulgocze mi w trzewiach.

MARZENKA: Sunie gdzieś przed siebie. Coś mnie futruje zapamiętale.

GIENIA: (trzask zamykanych drzwi, zapala światło) Już widno.

MARZENKA: A gdzie on?

GIENIA: Gdzie jesteś, Kaziku? Przy łóżku już nie leży. No pod łóżko raczej nie wchodził.

MARZENKA: Może on wybiegł w pogoń nie wiadomo za czym do parku? Za czymś lub… za kimś (płacze)

GIENIA: Czego tu beczy?! Jakby poleciał na dwór, to trzasnąłby drzwiami wejściowymi, a ten trzask był zupełnie inny, taki odgłos wydają jedynie drzwi prowadzące do ubikacji.

MARZENKA: On na pewno się źle czuje.

GIENIA: No skoro tak w nocy nim targa, to chyba nie jest z nim najlepiej. Zrobiłaś mu ziółka?

MARZENKA: Co tak mama na mnie patrzy? Mama myśli, że to pewnie moja wina? Pewnie, że chciałam zrobić.

GIENIA: No to, że chciałaś... Co tobie dziewczyno w głowie się roi? Jeśli nie dajesz sobie rady sama mogę mu je przygotowywać. Mnie jest jedynie potrzebny sen a poza tym mam dużo czasu.

MARZENKA: Bobasek strasznie mnie wali.

GIENIA: No bobasek jest teraz bardzo ważny. Ruchliwy, jak babcia. Tylko ty mi się jeszcze tutaj nie osuwaj. Nie mogę się doczekać, kiedy zostanę babcią.

Upadek w ubikacji, tłuczone szkło i inne przedmioty.

MARZENKA: Co on tam robi?!

GIENIA: Kaziczku, tu mamusia. Czy ty musisz tak wszystko rozwalać głośno? Masz zgaszone światło? Nie wiem jak się tu teraz u was zapala czy gasi… (naciska nerwowo przycisk) Masz tam światełko? Mógłbyś coś matuli odpowiedzieć.

MARZENKA: On sobie jeszcze coś gotów zrobić.

GIENIA: A miałby niby ku temu jakieś powody? No powiedz? Czemu miałby sobie co robić? Lepiej się dziewczyno przeżegnaj. (robi znak krzyża)

MARZENKA: Mamo ja się boję.

GIENIA: Czego znowu?

MARZENKA: Bo my z Kazikiem już od dawna nic nie robiliśmy i teraz ten nasz bobasek.

GIENIA: A co? Nie chcieliście mieć potomstwa?

MARZENKA: To nie to, ale...

GIENIA: Co ty chcesz powiedzieć, że wy?...

MARZENKA: No ja nie wiem jak to...

GIENIA: Moje dziecko, pewnie zapadłaś w potężny sen i nic nie czułaś. Co ty taka bezuczuciowa?! Co z twoimi bodźcami się porobiło. Sama nie wiesz, co się dzieje z twoim ciałem? No znasz mojego syna, to dla niego żadna przeszkoda. Nie byłaś z tym chyba u proboszcza?

MARZENKA: Oczywiście, że nie, ale od kiedy się poczęło to nasze dziecię, nim tak przewala po kątach, wymiotuje, zgaga go toczy...

GIENIA: Mówisz o dziecku, czy o Kaziku? Strasznie dzisiaj coś mącisz. Już lepiej nic nie mów. (przy drzwiach do ubikacji) Kaziku ja cię proszę byś otworzył drzwi i nie wysiadywał w ubikacji. Mamusia mówi! No i on nic nie mówi. Zupełnie nabrał wody w usta. (wali w drzwi) Jesteś tam jeszcze?

MARZENKA: Ktoś pędzi do naszych drzwi.

GIENIA: Ten Sielski znowu nie może spać. Wszystkich w tym bloku toczy bezsenność. A ten, od kiedy zmienił się system chodzi cały jak na szpilkach.

MARZENKA: Kaziku proszę, wyjdź już stamtąd. Zaraz tu ludzie się zbiegną.

GIENIA: (do Marzenki) Idź lepiej otwórz drzwi temu neurotykowi, bo i on gotów tu niezły krzyk podnieść. I jak ja mam leczyć moje nerwy, kiedy cały czas coś tu buzuje!

SCENA 3

MARZENKA: (otwiera drzwi) Dzień dobry, właściwie nie wiem już jak pana powitać. W każdym razie witam pana. Bardzo pana przepraszamy za te hałasy. To się naprawdę już nie powtórzy.

SIELSKI: (przekracza próg) No ja nie w tej kwestii się zjawiam. No nie tak do końca. Czy ja mogę na chwilę do męża? Chyba nie śpi?

MARZENKA: Chce pan powiedzieć, że nie przeszkadzają panu upadki mojego męża? Proszę bardzo.

SIELSKI: No i tak dzisiaj sen nie pragnął się mną zająć.

MARZENKA: Porozmawiam z mężem i on przestanie.

SIELSKI: Nie no ja nawet rozumiem… tylko, że tak powiem...

GIENIA: A co się pan tak cały trzęsie?

MARZENKA: Blady pan strasznie.

SIELSKI: To nic, na pewno nic ważnego. Tylko że ja u siebie...

GIENIA: No co u siebie? Niech pan to wyrzuci z siebie. Nie wie pan, że jestem sercowcem?

MARZENKA: Proszę wreszcie wejść.

SIELSKI: Nie bo… tak sobie byłem właśnie w ubikacji… no same panie wiedzą, czasami trzeba się tam udawać...

GIENIA: A o czym pan chce rozmawiać?

SIELSKI: No tak sobie siedziałem, jak zwykle, czekając na łaskę nocy, co mnie wreszcie zagna do łoża. No i tak siedząc, zupełnie bezczynnie — no bo ja już nie wiedziałem, co ze sobą zrobić — no to wtedy w trakcie tej bezczynności pozorowanej coś zaczęło kapać, właściwie spływać.

GIENIA: Co?! Kazka chęć do kąpieli wygnała z małżeńskiego łoża? Woda wtargnęła do pana?

MARZENKA: On się nigdy nie kąpie o tej porze.

SIELSKI: Nie, ja nie myślę, że to związane z kąpielą. Chociaż kto wie. Państwo macie wannę?

GIENIA: Mamy oczywiście wannę. Nie z kąpielą? No to o co właściwie chodzi?

SIELSKI: (wyciąga z plastikowej torebki szmatkę całą w czerwieni) O to właśnie.

GIENIA: No i co pan tu przychodzi z czerwoną ligniną do nas? Niech pan tym tak nie macha, bo jeszcze zachlapie cały dywan!

SIELSKI: No myślałem na samym początku, że to woda tak kapie, ale kiedy rurom się przyjrzałem nieco baczniej, to niestety nie miało to koloru wody. Rury niedawno wymieniano i różna woda się nimi lała, ale czegoś podobnego jeszcze nie widziałem. Brąz i owszem, ale takie bordo? No to chwyciłem co miałem pod ręką i zacząłem wycierać i oto rezultaty mojego wycierania.

MARZENKA: O przenajświętsza, on sobie tnie żyły!

GIENIA: (do Marzenki) Nie ma co robić tylko sobie rżnąć ręce pod jednym dachem z mateczką. Od razu widać, że jesteś sierotą. Podobnych czynów nie dokonuje się w pobliżu kochającej matki. Jak można podejrzewać Kazika o chęć odbierania sobie życia?!

MARZENKA: To skąd ta czerwona szmatka?

SIELSKI: No właśnie z tym przychodzę o tej porze. A pozwoliłem sobie, bo i odniosłem wrażenie, że nie wszyscy jeszcze śpią.

GIENIA: (krzyczy) Kazik! Masz się w tej chwili odezwać! Chcesz by się matce podniósł poziom cukru albo i co gorszego?!

KAZIK: Niech mama odejdzie.

GIENIA: I to mój własny syn tym tonem do mnie mówi?

SIELSKI: Byłem u sąsiadów na czwartym, bo myślałem, że to od nich tak broczy, ale u nich zupełnie bielusieńka woda. Krystaliczna wręcz.

GIENIA: Kaziczku, ty wychodź stamtąd, bo tu staje się coraz bardziej nerwowo.

MARZENKA: A nie mówiłam?

KAZIK: Mamo, odejdźcie wszyscy, ja sobie zaraz wyjdę, bo jak nie, to wtedy nie wiem. Kto wie, co mi przyjdzie do głowy.

GIENIA: Ale nic sobie złego nie robisz?

MARZENKA: Kaziczku, kochanie.

KAZIK: Ja wam radzę oddalić się. Potrzebuję trochę spokoju.

GIENIA: Panie Sielski, skoro już pan tu do nas przybył z tymi szmatkami, to niech go pan może jakoś zachęci do wyjścia. Często grywaliście w karty. On pana pewnie posłucha a my się oddalimy do kuchni.

MARZENKA: No właśnie. My sobie pójdziemy a niech pan zagai rozmowę.

GIENIA: Idziemy Marzenko.

Wychodzą.

SCENA 4

SIELSKI: (zakłopotany) No tak...

KAZIK: Człowiek nie może swobodnie pójść do kibla.

SIELSKI: Panie Kaziku.

KAZIK: Panie Sielski, co znowu?

SIELSKI: No z rur mi kipi czymś czerwonym, aż strach nazwać to coś.

KAZIK: Czego pan ode mnie chce?

SIELSKI: Ja nic, tylko tak przyszedłem się upewnić.

KAZIK: Są tam jeszcze?

SIELSKI: Nie, poszły do kuchni.

KAZIK: Na pewno, czy tylko gdzieś się tam ukrywają?

SIELSKI: Nikogo nie widzę. Na własne oczy widziałem jak sąsiadki wychodziły.

KAZIK: No to chwila spokoju tylko, że panu szmaty czerwienieją. Ale co ja mogę na to poradzić?

SIELSKI: No same z rur, jakby gejzer wybuchł. Płynie to bez opamiętania.

KAZIK: No trzeba będzie zgłosić się z tym do spółdzielni. Co od nas czerwonego może lecieć?

SIELSKI: Nie wiem, sąsiedzie. Może sąsiad otworzy drzwi i zobaczymy razem skąd to tak wali?

KAZIK: Co pan będzie mi do kibla wchodził? Nic nie leje się u mnie. Kran zakręcony. Nie wiem, co się tam u pana ulewa, ale tutaj jest zupełnie sucho.

SIELSKI: Sąsiedzie, znamy się od tylu lat. Może jednak porozmawiamy. A jeśli to krew?

KAZIK: Krew? A pan do mnie mówi jakby się zwracał do samobójcy.

SIELSKI: Mnie nawet to nie przyszło do głowy.

KAZIK: Nie przyszło, a co panu przyszło?

SIELSKI: Głupio mi tak krzyczeć, kiedy drzwi zamknięte. Panie Kaziku, czy pan mnie słyszy?

KAZIK: Słyszę.

SIELSKI: No jak tak głośno będę… no to one usłyszą...

Kazik otwiera drzwi. Wychyla głowę.

KAZIK: Jestem. Sam mnie pan widzi. Gdyby krew moja przelewała się do pana ubikacji, to chyba nie ustałbym na nogach?

SIELSKI: No raczej nie, ale czerwień jest czerwienią.

KAZIK: No to niech pan pokaże.

SIELSKI: Proszę, oto motyw mojego przyjścia, właściwie taki bezpośredni, bo ja już od pewnego czasu wybierałem się do pana z wizytą.

KAZIK: To bardzo miło z pana strony. Trzeba częściej do mnie zachodzić. No to jest w rzeczy samej czerwone.

SIELSKI: I spływa tą rurą do klozetu, to znaczy właściwiej po niej. Muszą być znów jakieś dziury.

KAZIK: Osobliwe.

SIELSKI: I ja tak sobie pomyślałem.

KAZIK: No wpuszczę tu pana, bo i pan po nocach nie śpi. Też pana męczą te myśli?

SIELSKI: Tak. Wmawiam sobie, że chce zasnąć a nie mogę.

KAZIK: Jak można spać na tym świecie.

SIELSKI: No właśnie trudno.

KAZIK: Mówię panu, to przez to zło.

SIELSKI: Przez to pewnie też.

KAZIK: A nie o tym pan myśli, kiedy spać nie może?

SIELSKI: Niepokój mnie tak obłapuje.

KAZIK: Niech pan szybko wejdzie i zerka na rury. (Sielski zagląda do ubikacji) No i sam pan widzi, że leci kryształowa woda. Jak co dzień chlorem o powonieniu cytrynowym pachnie w ubikacji. Tutaj jest jak w ogródku działkowym. Jak siedzę to mi tak motyle przepychają się pod nosem.

SIELSKI: Ja wiem, towarzyszu… oj bardzo przepraszam, te złe przyzwyczajenia, w końcu tyle lat człowiek się w tym męczył.

KAZIK: No to skąd panu leci ta czerwień?

SIELSKI: Sąsiedzie, ja naprawdę nie jestem jak inni. Ja rozumiem, ja nawet przyszedłem się zapytać.

KAZIK: Niech się pan pyta.

SIELSKI: No pan wie. Ja to wszystko biorę na serio. Proszę mi wierzyć. Zadaję sobie codziennie pytanie, co się potem z nami dzieje. Zwłaszcza w nocy. Boję się zamknąć oczy. A kiedyś tak lubiłem sobie pospać. A teraz to i w ciągu dnia mnie prześladuje.

KAZIK: A to się pan tylko tym trapi?

SIELSKI: Ale w ogólno-człowieczym ujęciu.

KAZIK: Czego się sąsiad boi?

SIELSKI: No nie wiem jak to będzie potem, to znaczy później. No a ta czerwień jeszcze bardziej mnie rozstroiła. Tym bardziej, że nie wiadomo skąd pochodzi, a jeśli nie wiadomo, to...

KAZIK: To co, „to"?

SIELSKI: No to chyba jakiś znak?

KAZIK: Może. Skąd ja mam wiedzieć?

SIELSKI: Jak już zasypiałem, to mi się wszystko rozkładało, włącznie ze mną. Tak wpadłem zapytać się jak sąsiada: to co, taki rozkład i potem nic?

KAZIK: A co ma być później? No i po czym?

SIELSKI: No ja wiem, że sąsiad ma swój pogląd na moją osobowość, ale nurtuje mnie to pytanie od dawien dawna. Co będzie po nas, co będzie jak już się stąd wyprowadzimy?

KAZIK: To tylko takie przejście.

SIELSKI: Czy to boli?

KAZIK: Nie wiem. Za życia wiele rzeczy boli. To całkiem możliwe, że i wtedy nieźle tarmosi człowiekiem.

SIELSKI: No ale w takich okolicznościach, to i ból staje się lżejszy jeśli się tak człowiek lepiej wywie.

KAZIK: Powinien się sąsiad udać do proboszcza. Świetnie wyspowiada pana jak trzeba.

SIELSKI: Ja bym nawet i poszedł, tylko, że oni wszyscy się na mnie tak dziwnie patrzą. Wyobraża pan sobie jak Sielski wpada do konfesjonału i z niego tak szybko nie wychodzi? Ze stoperami by tam siedzieli.

KAZIK: Miłość jest na wyciągnięcie ręki. Teraz to mogą wstawić sztuczny żołądek i serce, ementaler bez dziurek szamiemy a miłość wymaga poznania. Nie można ot tak sobie kochać, tego, co nieznane. A tu jest wszystko znane i dane.

SIELSKI: O nawet sąsiad inaczej mówi.

KAZIK: Jak inaczej?

SIELSKI: Tak niezwyczajnie.

KAZIK: Proboszcz będzie zachwycony. To bardzo dobrze bracie, że wreszcie zacząłeś do życia z pewną powagą podchodzić.

SIELSKI: A czy, za pozwoleniem — trochę jestem zakłopotany - widział pan na własne oczy?

KAZIK: Widział? Co widział?

SIELSKI: No pan wie. Ja wierzę panu, dlatego ośmieliłem się zajrzeć o tej porze i z tą szmatką jako świadectwo, że i moje oczy głębiej się w to zazębiają niż kiedyś. A to nawet nie zjawy, tylko czerwień, prawdziwa czerwień. Proszę, mogę pokazać. (chce wyciągać szmatkę z torebki plastikowej)

KAZIK: Przecież pan pokazywał. Co widziałem?

SIELSKI: Sąsiad nie ma ufności, rozumiem. Ale ja pracuje nad sobą, przestałem pić i palić… i czuję, że pan widzi, co trzeba. Wszyscy tak właściwie wiedzą, tylko wstyd im się do tego przyznać, no i ta zazdrość, dlaczego właśnie jemu a nie komuś innemu.

KAZIK: A czego mi można pozazdrościć?

SIELSKI: Panie Kaziku, mnie pan może powiedzieć. Znamy się od tylu lat. Tyle razy w tysiąca mnie pan ograł. Przecież oboje wiemy, że biega pan po parku i nagle staje. Zawsze w tym samym miejscu.

KAZIK: No biegam bracie.

SIELSKI: No właśnie. Wszyscy w oknach wypatrują jak pan się tak zbiera. No i jakby pan z kimś gadał.

KAZIK: Wszędzie w oknach jest ciemno, no ale może nie widzę tego, bo co innego mam wtedy w głowie.

SIELSKI: Panie Kaziku. To niech mi pan powie, bo ludzie różne rzeczy wygadują, pan sam rozumie. No kiedy ten krzak koło ławeczki spłonął. Nie byłoby w tym nic dziwnego, tylko że padało całą noc.

KAZIK: Zupełnie nie pamiętam.

SIELSKI: Myśleliśmy, że może przez benzynę się tak zajął. Jacyś wandale. Ale nie. Żadnego śladu benzyny. Nic. I nikogo nie było.

KAZIK: No jeśli padało.

SIELSKI: Czyli pan sąsiad nie chce mi nic powiedzieć? Nie uważa mnie pan za godnego siebie rozmówcę?

KAZIK: Gdybym coś wiedział na pewno bym ukoił sąsiada nerwy.

SIELSKI: Oj tak, telepie mną niemiłosiernie. Taka rozmowa dodałaby mi z pewnością otuchy.

KAZIK: To może moja matka użyczy panu swoich tabletek na spanie. Podobno rewelacyjne.

SIELSKI: Nie da się więc pan skusić?

KAZIK: To nieodpowiednie słowo, panie Sielski.

SIELSKI: Przepraszam, w rzeczy samej, nie jest najszczęśliwsze. Para z ust sąsiada nie wymknie się i rąbka tajemnicy nie zapoda?

KAZIK: Sąsiedzie, myłem zęby, ale to było jakiś czas temu. Tak więc nie sądzę, żeby to było najmilsze doświadczenie. Tym bardziej, że żółć ostatnio daje mi o sobie znać.

SIELSKI: No ja nie myślałem tak dosłownie.

KAZIK: No sam sąsiad widzi, że posiada niezły zmysł abstrahowania. To takie dzisiaj rzadkie. Po co więc panu jakieś dowody?

SIELSKI: (obrażony) Dobrze, to ja biorę torebkę ze sobą. Myślałem, że dziś wreszcie usnę, ale niestety.

KAZIK: Polecam leki mojej mamusi. Pada po nich jak nieżywa.

SIELSKI: (zły, podniesionym głosem) A ja swoje i tak wiem. Tylko pan taki chytry na dzielenie się dobrym słowem. Powiem tyle: pan tam sam przed tymi krzakami nie stoi! Pan wariatem nie jest i niech pan wariatów z innych nie robi! Pan tam z kimś rozmawia! A ja nawet wiem z kim!

SCENA 5

MARZENKA: (wpada) No ja wiedziałam, że on się z kimś tam spotyka. Żona zawsze dowiaduje się na samym końcu.

GIENIA: (do Marzenki) No się tam pchasz?! Jeszcze nie skończyli.

MARZENKA: No proszę, może się wreszcie dowiem, z kim Kazik tam biega sobie bez względu na porę. No skoro pora nie powstrzymuje mojego rumaka, co w strugach deszczu wystaje tam choć tak zawsze dba o swoje zdrowie, no to musi być bardzo ważna osoba.

SIELSKI: Sąsiadko, ja nie wiedziałem, że pani tutaj pod drzwiami przesiadywała. Inaczej bym słowa nie powiedział.

MARZENKA: Dobrze, że tu byłam i że wreszcie się dowiedziałam. A teraz oczekuję konkretów.

KAZIK: Mnie znów podchodzi do gardła.

GIENIA: Synku, co ci jest?

SIELSKI: Ja już sobie pójdę, co miałem pokazać, to już pokazałem.

MARZENKA: Nigdzie pan się stąd nie ruszy! Pan powiedział, że wie z kim się mój Kazik spotyka. Dobrze słyszałam! Powiedział to pan dobitnie, tak dobitnie, że ja aż teraz widzę te wykrzykniki.

SIELSKI: Ja tylko tak sobie powiedziałem.

GIENIA: (do Marzenki) Nie będziesz teraz tutaj burd wyprawiać, mało hałasu się narobiło?!

MARZENKA: Ano będzie jeszcze większy hałas, bo ja zaraz wyrwę to z gardła Sielskiemu. No, niech mi tu już mówi z kim tam się na schadzki umawia?!

KAZIK: Słabo mi.

MARZENKA: (do Kazika) Zawsze ci słabo kiedy rozchodzi się o konkrety. (do Sielskiego) No, słuchamy panie Sielski, i niech pan nic nie kołuje! Marzenkę może furia wysadzić w powietrze. A niech pan nie zapomina, że jeszcze takie jedno małe jest gotowe z łona wyskoczyć prosto w pana gębę jak tylko zechce pan mataczyć!

GIENIA: (do Marzenki) Dbaj nieco o język.

SIELSKI: Proszę sąsiadki, to było takie tam sobie… no tak żeby sąsiada nieco sprowokować...

GIENIA: Przyjdzie takie z torebkami zakrwawionymi i jeszcze zamęt w rodzinie wprowadza! Pan by się wstydził, panie Sielski! Pan by się wreszcie wybrał do najbliższego konfesjonału, bo jutrzenki będzie miał z korkociągiem w głowie!

MARZENKA: Mamo, niech powie, co ma do powiedzenia, a potem może zniknąć.

KAZIK: Wy chcecie bym teraz biegał?

SIELSKI: Ja muszę już iść. Czas na spanie.

MARZENKA: (do Kazika) Jak musisz biegać, to pobiegamy razem. Kupiłam sobie dres. Lekarz mi powiedział, że muszę się teraz dużo ruszać. To dobrze robi na łożysko.

KAZIK: W takim razie pójdę biegać ale zupełnie w innym wymiarze. Dziś idę spać do sypialni sam!

MARZENKA: Jeszcze będzie kota ogonem odwracał!

SIELSKI: Przepraszam za najście. Pozdrawiam serdecznie. Co złego, to nie ja.

GIENIA: Bezczelny komunistyczny typ! A rozbijaj rodzinę ty wolnomularzu! Nic ci z tego nie wyjdzie! Matka tu jeszcze jest.

MARZENKA: Nie mogę go tak puścić skoro on wie, co i jak.

GIENIA: (do Marzenki) A co on tam wie?!

KAZIK: Idę spać!

SIELSKI: Do widzenia. (wychodzi)

GIENIA: Szerokiej drogi i obyś nie zmrużył oka duszo niespokojna!

MARZENKA: (do Sielskiego) Stać!

KAZIK: Ja tego nie wytrzymam! Jak za chwilę nie dacie mi spać, to obiecuję, że nabierze ta historia dramatycznego kierunku.

GIENIA: On dopiero teraz może coś złego wyczynić.

MARZENKA: A ja mam żyć w ciągłej niewiedzy?!

KAZIK: Zaczynam odliczać.

SIELSKI: Uciekam. Życzę miłej nocy.

GIENIA: I jak jeszcze wężowato się żegna z nami. (do Sielskiego) No, zamykamy za sobą drzwi i niech pan sobie założy tę torebkę na głowę.

KAZIK: Raz… dwa...

SIELSKI: (ucieka)

GIENIA: A do ilu chcesz synku liczyć?

MARZENKA: Czuję się okrutnie upokorzona.

KAZIK: No to może wreszcie zrozumiesz głębiej życie i nie będziesz się tak darła bezprzedmiotowo! Płacz kobiety, to najnaturalniejsza z rzeczy, ona daje nadzieję.

GIENIA: Kochani, do łóżek! Jutro nowy dzień.

KAZIK: Już od pewnego czasu się tego domagam. Kroczę więc w kierunku sypialni i niech mi nikt nie przeszkadza!

GIENIA: No ja też wracam do siebie. Wzięłam dwie tabletki. Powinny już działać.

MARZENKA: A ja gdzie będę spać?

GIENIA: No dzisiaj w pokoju gościnnym się kimniesz. No, nie ma co dłużej roztrząsać tej nocnej niesnaski. Dobranoc!

KAZIK: Wara od sypialni!

GIENIA: Idź Kaziku, bo gorączki się nabawisz.

MARZENKA: Ja mam i tak przed sobą bezsenną noc.

KAZIK: Pomyśl o naszym bobasku i kładź się spać.

GIENIA: No ta kwestia jakby na to nie patrzeć wieńczy te dzisiejsze nieporozumienia. No to buziaczki. Do jutra.

MARZENKA: Bobasek mnie kopie.

Wszyscy wychodzą. Marzenka chwyta się za brzuch. Zostaje sama.

1 2 3 4 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Pasje doktora Faustusa
Kult światopoglądowo zaangażowany


« Dramaty   (Publikacja: 14-02-2005 Ostatnia zmiana: 05-03-2006)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Tomasz Kaczmarek
Ur.1970 r. Dramatopisarz, doktor nauk humanistycznych Uniwersytetu Łódzkiego i Sorbony. Obecnie adiunkt na Filologii Romańskiej UŁ. Tłumacz z języka francuskiego i włoskiego. Autor artykułów z zakresu językoznawstwa, jak i poświęconych teatrowi i dramatowi europejskiemu XX-wieku. Jest laureatem I Ogólnopolskiego Konkursu na Polską Sztukę Współczesną zorganizowanego przez Stowarzyszenie DRAMA przy Teatrze Ateneum w Warszawie (2002). Od 2003 związany z "Laboratorium Dramatu" (prowadzonym przez Tadeusza Słobodzianka) przy Teatrze Narodowym.
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 9  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Racjonalny ustawodawca wobec opinii społecznej a populizm penalny

Tomasz Kaczmarek
Inżynier elektryk z wykształcenia, pracuje jako informatyk. Członek Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Zainteresowania: literatura s-f i popularnonaukowa, informatyka, historia średniowiecza w Polsce. Mieszka w Legnicy.
 Numer GG: 2449621

 Liczba tekstów na portalu: 10  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Racjonalizm kontra wiara.

Tomasz Kaczmarek
Czołowy polski specjalista od prawa karnego, profesor zwyczajny Uniwersytetu Wrocławskiego, wieloletni kierownik Katedry Prawa Karnego Materialnego, członek Komisji Kodyfikacyjnej odpowiedzialnej za nowy Kodeks Karny (1997). W 2006 r., w 40-lecie pracy naukowej, wydano monumentalne "Rozważania o przestępstwie i karze" (ss.838) - antologię rozpraw naukowych T. Kaczmarka, jako jedyny tego rodzaju projekt w powojennym prawie polskim.
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 10  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Społeczne niebezpieczeństwo czynu jako problem kodyfikacyjny

Tomasz Kaczmarek
Inżynier elektronik z wykształcenia, pracuje jako administrator IT. Sympatyk Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Zainteresowania: literatura s-f i popularnonaukowa, kongwistyka, transhumanizm, informatyka, historia średniowiecza w Polsce. Mieszka w Legnicy. Kiedyś "anarchista" dziś racjonalista.
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 8  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Racjonalny ustawodawca wobec opinii społecznej a populizm penalny
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 3938 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365