Dom wśród gwiazd
Autor tekstu:

Siedzę w niewielkiej acz przytulnej sali dawnej Czytelni Ludowej i szperam po starych kronikach. Zapisy częściowo wypalone, po części gwałtownie wykasowane — ten, kto to robił śpieszył się jednak, a zapisy usunięte nieporządnie cierpliwy może odczytać; jest rok 1494 czasu pokładowego „Conquistadora"...

Czytam o pierwotnym celu wyprawy — maleńkiej niebieskiej plamce w pobliżu kappa Ceti, według ziemskich astronomów nadającej się do kolonizacji. I o awaryjnym wyłączeniu jednego z trzech reaktorów statku w roku 312 — Sterownia stanęła wtedy przed trudnym dylematem: deficyt mocy mógł poważnie opóźnić wyprawę, albo… Wybrano „albo", odcinając kompletnie zasilanie pokładów od czwartego do czterdziestego drugiego: niżej są już tylko magazyny i technika statku; nasza populacja zmalała wtedy o 93 procent. Właściwie trudno coś tej decyzji zarzucić: populację daje się odbudować, a utraconej prędkości już się nie odzyska — zresztą przywódcy zadbali o ściągnięcie z zagrożonych pokładów potrzebnej liczby kobiet. Nie pomyśleli tylko o ściągnięciu obok nich i inżynierów-nukleoników — dlatego dopiero po czterdziestu dwóch pokoleniach narodzili się ludzie dostatecznie zdolni, aby tylko w oparciu o dokumentację naprawić i uruchomić utracony reaktor, tak więc ówczesne rozwiązanie problemu zaledwie w połowie było rozumne i skuteczne.

Gdzieś w VII stuleciu czasu pokładowego „Conquistadora" ówczesny IV Astronom Ekspedycji (jego imię zatarto i nie potrafiłem go odtworzyć) odkrył, że niebieska plamka Edenu występuje i na innych archiwalnych kliszach, które posiadaliśmy na statku: wszystkie z tego samego, największego teleskopu i wszystkie w tym samym miejscu obrazu. Wynikałoby stąd, że nasz Eden to tylko iluzja, błąd urządzenia któremu bezkrytycznie uwierzono. Astronoma długo torturowano a potem spalono na małym ogniu wraz z kliszami, jednak zasiane ziarno wątpliwości pozostało i musiało wzejść w przyszłości.

A potem była Wielka Schizma Roku 1132 — w ponownie zasiedlonej Ładowni szerzyła się dosyć irracjonalna myśl o błędnym kierunku lotu. Po przeliczeniu wszystkich poprawek relatywistycznych zażądano od Sterowni odchylenia kursu o prawie trzy stopnie — bo tam miał się w rzeczywistości znajdować Eden, ku któremu zmierzaliśmy. Zweryfikować się tego nie dało — gwiazda była wciąż poza zasięgiem naszego pokładowego teleskopu — jednak Sterownia nie spierając się o same obliczenia stwierdziła, że w ten sposób „Conquistador" wyjdzie z wiązki widmowego promieniowania, pozostawionego przez zmarłe pokolenia jego mieszkańców: tłumaczono, że będzie w przyszłości szansa wskrzeszenia ich w oparciu o owo promieniowanie. Mnie to się wydaje śmieszne, bo żadnej wiedzy o takiej technice rezurekcji dziś jeszcze nie posiadamy — ale argument był; a może było i poczucie winy z roku 312? Tak czy owak po schizmie pozostała jedynie ogromna wyrwa w burcie między czwartym i dwunastym pokładem — aby statek się nie rozleciał, trzeba było odtąd zredukować ciąg do jednej czwartej; utraciliśmy wszelką zdolność manewrowania (czy o to chodziło Sterowni?) a jedyną drogą komunikacyjną między sterownią i ładownią stał się zachowany w całości szyb wentylacyjny. „Conquistador" pełzł jednak nadal na małym przyspieszeniu w kierunku pierwotnie wyznaczonego celu.

Podczas Wielkiej Schizmy, a zwłaszcza jej likwidacji, zniszczono — tak celowo jak przypadkiem — szereg kabli wychodzących ze Sterowni, przenikających przez Ładownię i dążących ku technice wypełniającej ogon statku: w ten sposób Sterownia przestała być panem życia i śmierci mieszkańców Ładowni — zatem skutki Schizmy okazały się poważniejsze od sporu, będącego jej podłożem. W 1390 pękło ponadto na wielkiej długości sfatygowane poszycie szybu wentylacyjnego i odtąd nawet wojsko może się nim poruszać jedynie w skafandrach — zresztą szyb starannie zaminowano z obu stron, używając ładunków na tyle potężnych, że wybuch choć jednego nie leży w czyimkolwiek interesie.

Piszę o przeszłości, piszę — mam nadzieję — obiektywnie. A przecież należę do spisku — już wkrótce odpalimy ładunki na ocalałych dźwigarach w wyrwie kadłuba, potem przez chwilę silniki zawyją pełną mocą, aby do reszty strzaskać połączenia. A potem — już na znikomym ciągu — Ładownia odchyli i odsunie w bok oddzieloną w ten sposób Sterownię: pękną ostatnie kable, blachy pancerza wgniotą się zapewne w zderzeniu, ale ocaleją. Nie zabijemy tych ze Sterowni — mają własne awaryjne zasilanie, będą żyć długo, będą się rozmnażać. Odbierzemy im jedynie marną namiastkę grawitacji — to nic takiego, bo i tak nie stąpają twardo po pokładach; a możliwość sterowania lotem utracili po upadku Schizmy.

Ładownię zaś czeka los nieznany jeszcze, ale nie beznadziejny. Wciąż ulepszamy urządzenia statku, bez chwiejnej Sterowni możemy odtworzyć u siebie centralę sterowniczą i na powrót stać się panami własnego kursu — może będziemy tak szybować przez międzygwiezdną pustkę aż do wygaśnięcia ostatniego przyszłego pokolenia, a może znajdziemy sobie miejsce osiedlenia wśród dalekich gwiazd. Nie jestem idealistą — zapewne wiele jeszcze powstanie wyrw w naszych steranych burtach, bo wiele wojen ze sobą stoczymy: w każdym razie zaraz „po" zamalujemy ciągnący się przez pół statku napis „Conquistador" i namalujemy odblaskową farbą krótszą nazwę: HOME.


Andrzej Ołdak
Ma 53 lata, z zawodu informatyk-programista, mieszka w Warszawie. Pseudo: Outsider, Steppenwolf

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,4220)
 (Ostatnia zmiana: 04-07-2005)