Śmierć na stacji metraNa stacji metra w Stockwell zginął człowiek. Ścigany przez kilkunastu funkcjonariuszy ubranych po cywilnemu. Trzech z nich dopadło go w wąskim przedziale kolejki. Powalony na ziemię i skrępowany otrzymał pięć strzałów w tył głowy. „Widziałem Azjatę wbiegającego do pociągu i ściganego przez trzech funkcjonariuszy policji ubranych po cywilnemu. Jeden z nich miał w ręku broń, wyglądającą jak automat. Pchnęli go na ziemię, przycisnęli i strzelili pięć razy", mówił świadek zdarzenia Mark Whitby. Policja i media były zgodne. „Mógł on być jednym z zamachowców, którzy w czwartek [21 lipca] dokonali ataków terrorystycznych w londyńskich środkach transportu publicznego". Mógł być. Co jeśli nie był? Prawdopodobnie był obwieszony bombami, które w każdej chwili mógł zdetonować. Kilka osób na forach dyskusyjnych portali typu onet czy wp próbowało oponować. Popełniono morderstwo. Co, jeśli się okaże, że człowiek ten nie miał nic wspólnego z zamachami? Dlaczego zlikwidowano człowieka, który mógł dostarczyć cennych materiałów w śledztwie i doprowadzić do innych zamachowców. Dlaczego strzelano do bezbronnego, skrępowanego człowieka, czy tak działa policja czy gangsterzy? Te kilka głosów rozsądku zagłuszyła powódź kilkuset agresywnych i prymitywnych postów w stylu „powystrzelać wszystkich arabów, do terrorystów trzeba strzelać tak długo, aż przestaną się ruszać, marnowanie kul, można było zabić pięciu…" Emocjami łatwo można manipulować. Gdyby w tym samym dniu jakiś rząd przyjął ustawę o deportacji wszystkich obcokrajowców otumaniony tłum biłby brawo. Wieczorem okazało się, że zastrzelony nie był zamachowcem, ale wciąż „był powiązany z zamachowcami". Przyszło mi nawet na myśl, że to wszystko było jedynie odegraną pokazówką mającą na celu zastraszenie potencjalnych wywrotowców i zamachowców. Patrzcie: policja nie będzie czytać wam waszych praw, waszym prawem będzie co najwyżej kula w łeb. Bo jeśli rzecz wydarzyła się faktycznie to w jakim świetle stawia to funkcjonowanie państwa. Czy wolimy żyć w państwie prawa czy w państwie policyjnym, gdzie każdy może zostać zlikwidowany jako potencjalny terrorysta, jako potencjalny wichrzyciel podburzający społeczeństwo swymi wywrotowymi artykułami na obscenicznej witrynie atakującej społecznoklerykalny uświęcony porządek. W sobotę „terrorysta" "powiązany z zamachami" okazał się być całkowicie niewinnym 27-letnim Brazylijczykiem mieszkającym na wyspach od trzech lat. Jean Charles de Menezes nie miał problemów z prawem, komuś nie spodobała się jego twarz. Albo plecak. Za bardzo śpieszył się na pociąg słuchając muzyki z walkmana. Brazylia stanęła w oburzeniu. Do Anglii wyleciał minister spraw zagranicznych żądając oficjalnych wyjaśnień. Wojna z terrorem toczy się swoimi prawami, prawami bezprawia. Możliwe staje się uprowadzanie ludzi w biały dzień i wywożenie ich do krajów trzecich na tortury. Możliwe staje się przetrzymywanie przez cztery lata złapanych przypadkiem wieśniaków w stalowych klatkach. Możliwe staje się zrównanie całego miasta z ziemią jako potencjalnej kryjówki jednego kulawego terrorysty, którego i tak się nie znajduje. Możliwe jest wreszcie bezkarne używanie nowych generacji napalmu czy broni wzbogacanej uranem. Media interesują inne tematy. Po 11 września erozji uległo jedno z podstawowych praw: domniemanie niewinności. Prawa człowieka dotyczą wyłącznie ludzi, nie terrorystów; ci są niczym zwierzęta, bestie, na które można bezkarnie polować, znęcać się i torturować. Przemoc rodzi przemoc. Bestialstwo pojawiające się po obu stronach rodzi pytanie o moralną wyższość. Ateista dobry na wszystkoPo lipcowych zamachach we wszystkich mediach padało pytanie: w jakim stopniu musimy ograniczać prawa człowieka, bo to, że musimy, jest jednoznaczne. Gromady mądrych generalskich głów do spółki z niedoszłym rzecznikiem praw obywatelskich gaworzyły o ograniczoności praw i swobód, które w okresie wojny z terrorem muszą zostać przykrócone. Ktoś się za dużo naczytał Orwella. Komuś za bardzo marzy się ograniczanie prywatności. Spowiedź już nie wystarcza. Amerykański senat głosami republikanów odrzucił w czerwcu rozszerzenie Ustawy Patriotycznej pozwalające na inwigilację m.in. czytelniczych preferencji. Demokraci żądali wdrożenia procedury impeachmentu po ujawnieniu Downing Street Memo, notatki wywiadu brytyjskiego odsłaniającej kłamstwa Busha wobec brytyjskiej administracji. Facts have been fixed. Terroryści zaatakowali jak zawsze w samą porę odwracając uwagę mediów od problemów natury politycznej czy głodu w Afryce (szczyt G8). Zaatakowali znajdując swoiste wsparcie ze strony mediów. Prawicowe media niedwuznacznie oskarżyły o odpowiedzialność za londyńskie zamachy europejską lewicę z tchórzliwym Zapatero na czele. Oraz rzecz jasna ateistów, rozmywających obraz wroga. Dostało się przy okazji niezbyt mężnym sądom, które zamiast iść śladem dzielnych Stanów Zjednoczonych i wysyłać podejrzanych na bezterminowe wakacje na Kubie śmią wypuszczać podejrzanych z braku dowodów winy. W tygodniu po 7 lipca niektóre media pokazały swą prawdziwą twarz. Twarz niekompetencji, arogancji i intelektualnego prymitywizmu. Według Newsweeka to, że al-Kaidzie udało się zorganizować zamach jest "skutkiem jedynie godnego pożałowania oportunizmu niektórych europejskich przywódców… premier Zapatero uległ szantażowi terrorystów… wyrządził tym samym Zachodowi większą szkodę niż sami autorzy barbarzyńskich zamachów z 11 marca". Lewicowy zdrajca Zachodu. W domyśle Busha. Jakoś dziwnym trafem zamachy dotykają państwa koalicji antyterrorystycznej. We Francji i Niemczech panuje cisza, zapewne ku niezadowoleniu całej prawicy. Być może co poniektórzy z przyjemnością by pomogli wysadzić kilka pociągów w godnej pożałowania Francji… Przemoc rodzi przemoc. W czasach wojny racjonalizm ustępuje miejsce irracjonalizmowi. Redaktorzy Newsweeka, niczym nadworni kaznodzieje prawicowych jastrzębi, znaleźli również przyczynę, dla której "ciągle nie udało się zmiażdżyć przeciwnika". Tą przyczyną są wartości, a dokładniej rzecz ujmując ich brak. Wartości Blaira i Busha, które "całkiem niedawno wyrzucono z europejskiego traktatu konstytucyjnego". Winna jest "dekadencka Europa, która nie broni swej kultury". Bo jak wiadomo bez tych WARTOŚCI "nie zdołamy określić, kto jest wrogiem, a kto sojusznikiem, czy prowadzimy prawdziwą wojnę, czy też uczestniczymy w jakiejś brudnej przepychance". Faktycznie, trzeba umysł i serce wypełnić tymi WARTOŚCIAMI by krzyczeć: wyrzućmy islamistów z Europy! Za niedługo okaże się, że każdy lewicowiec, każdy agnostyk i ateista, jest wrogiem publicznym stojącym ramię w ramię z innymi niechrześcijanami, z tymi, którzy nie stoją po odpowiedniej barykadzie WARTOŚCI. "Wielu amerykańskich komentatorów mówi o islamofaszystach, aby oddać prawdziwy charakter ludzi, którzy składają swe życie na ołtarzu walki z chrześcijańską cywilizacją Zachodu". Odnoszę wrażenie, że ludzie ci piszą o samych sobie. Radykalnie prawicowych islamofobach, ogarniętych religijnym fanatyzmem. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,4275) (Ostatnia zmiana: 25-07-2005) |