|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Terroryzm i pytanie o wartości Autor tekstu: Krzysztof Sykta
Śmierć na stacji
metra Na stacji metra w Stockwell zginął człowiek. Ścigany
przez kilkunastu funkcjonariuszy ubranych po cywilnemu. Trzech z nich dopadło
go w wąskim przedziale kolejki. Powalony na ziemię i skrępowany otrzymał pięć
strzałów w tył głowy. „Widziałem Azjatę wbiegającego do pociągu i ściganego
przez trzech funkcjonariuszy policji ubranych po cywilnemu. Jeden z nich miał w ręku broń, wyglądającą jak automat. Pchnęli go na ziemię, przycisnęli i strzelili pięć razy", mówił świadek zdarzenia Mark Whitby. Policja i media były zgodne. „Mógł on być jednym z zamachowców, którzy w czwartek [21 lipca] dokonali ataków terrorystycznych w londyńskich środkach transportu publicznego". Mógł być. Co jeśli nie był?
Prawdopodobnie był obwieszony bombami, które w każdej chwili mógł zdetonować.
Kilka osób na forach dyskusyjnych portali typu onet czy wp próbowało oponować.
Popełniono morderstwo. Co, jeśli się okaże, że człowiek ten nie miał nic
wspólnego z zamachami? Dlaczego zlikwidowano człowieka, który mógł
dostarczyć cennych materiałów w śledztwie i doprowadzić do innych zamachowców.
Dlaczego strzelano do bezbronnego, skrępowanego człowieka, czy tak działa
policja czy gangsterzy? Te kilka głosów rozsądku zagłuszyła powódź
kilkuset agresywnych i prymitywnych postów w stylu „powystrzelać wszystkich
arabów, do terrorystów trzeba strzelać tak długo, aż przestaną się ruszać,
marnowanie kul, można było zabić pięciu…" Emocjami łatwo można
manipulować. Gdyby w tym samym dniu jakiś rząd przyjął ustawę o deportacji
wszystkich obcokrajowców otumaniony tłum biłby brawo. Wieczorem okazało się, że zastrzelony nie był
zamachowcem, ale wciąż „był powiązany z zamachowcami". Przyszło mi
nawet na myśl, że to wszystko było jedynie odegraną pokazówką mającą na
celu zastraszenie potencjalnych wywrotowców i zamachowców. Patrzcie:
policja nie będzie czytać wam waszych praw, waszym prawem będzie co najwyżej
kula w łeb. Bo jeśli rzecz wydarzyła się faktycznie to w jakim świetle
stawia to funkcjonowanie państwa. Czy wolimy żyć w państwie prawa czy w państwie
policyjnym, gdzie każdy może zostać zlikwidowany jako potencjalny terrorysta,
jako potencjalny wichrzyciel podburzający społeczeństwo swymi wywrotowymi
artykułami na obscenicznej witrynie atakującej społecznoklerykalny uświęcony
porządek. W sobotę
„terrorysta" "powiązany z zamachami" okazał się być całkowicie
niewinnym 27-letnim Brazylijczykiem mieszkającym na wyspach od trzech lat.
Jean Charles de Menezes nie miał problemów z prawem, komuś nie spodobała się
jego twarz. Albo plecak. Za bardzo śpieszył się na pociąg słuchając muzyki z walkmana. Brazylia stanęła w oburzeniu. Do Anglii wyleciał minister spraw
zagranicznych żądając oficjalnych wyjaśnień. Wojna z terrorem toczy się swoimi prawami, prawami
bezprawia. Możliwe staje się uprowadzanie ludzi w biały dzień i wywożenie
ich do krajów trzecich na tortury. Możliwe staje się przetrzymywanie przez
cztery lata złapanych przypadkiem wieśniaków w stalowych klatkach. Możliwe
staje się zrównanie całego miasta z ziemią jako potencjalnej kryjówki
jednego kulawego terrorysty, którego i tak się nie znajduje. Możliwe jest
wreszcie bezkarne używanie nowych generacji napalmu czy broni wzbogacanej
uranem. Media interesują inne tematy. Po 11 września erozji uległo jedno z podstawowych
praw: domniemanie niewinności. Prawa człowieka dotyczą wyłącznie ludzi, nie
terrorystów; ci są niczym zwierzęta, bestie, na które można bezkarnie
polować, znęcać się i torturować. Przemoc rodzi przemoc. Bestialstwo
pojawiające się po obu stronach rodzi pytanie o moralną wyższość. Ateista dobry na
wszystko Po lipcowych zamachach we wszystkich mediach padało
pytanie: w jakim stopniu musimy ograniczać prawa człowieka, bo to, że musimy,
jest jednoznaczne. Gromady mądrych generalskich głów do spółki z niedoszłym
rzecznikiem praw obywatelskich gaworzyły o ograniczoności praw i swobód, które w okresie wojny z terrorem muszą zostać przykrócone. Ktoś się za dużo
naczytał Orwella. Komuś za bardzo marzy się ograniczanie prywatności.
Spowiedź już nie wystarcza. Amerykański senat głosami republikanów odrzucił w czerwcu rozszerzenie Ustawy Patriotycznej pozwalające na inwigilację m.in.
czytelniczych preferencji. Demokraci żądali wdrożenia procedury impeachmentu
po ujawnieniu Downing Street Memo, notatki wywiadu brytyjskiego odsłaniającej
kłamstwa Busha wobec brytyjskiej administracji. Facts
have been fixed. Terroryści zaatakowali jak zawsze w samą porę odwracając
uwagę mediów od problemów natury politycznej czy głodu w Afryce (szczyt G8). Zaatakowali znajdując swoiste wsparcie ze strony mediów.
Prawicowe media niedwuznacznie oskarżyły o odpowiedzialność za londyńskie
zamachy europejską lewicę z tchórzliwym Zapatero na czele. Oraz rzecz jasna
ateistów, rozmywających obraz wroga. Dostało się przy okazji niezbyt mężnym
sądom, które zamiast iść śladem dzielnych Stanów Zjednoczonych i wysyłać
podejrzanych na bezterminowe wakacje na Kubie śmią wypuszczać podejrzanych z braku dowodów winy. W tygodniu po 7 lipca niektóre media pokazały swą
prawdziwą twarz. Twarz niekompetencji, arogancji i intelektualnego
prymitywizmu. Według Newsweeka to, że al-Kaidzie udało się zorganizować
zamach jest "skutkiem jedynie godnego pożałowania
oportunizmu niektórych europejskich przywódców… premier Zapatero uległ
szantażowi terrorystów… wyrządził tym samym Zachodowi większą szkodę niż
sami autorzy barbarzyńskich zamachów z 11 marca". Lewicowy zdrajca Zachodu. W domyśle Busha. Jakoś dziwnym
trafem zamachy dotykają państwa koalicji antyterrorystycznej. We Francji i Niemczech panuje cisza, zapewne ku niezadowoleniu całej prawicy. Być może co
poniektórzy z przyjemnością by pomogli wysadzić kilka pociągów w godnej pożałowania
Francji… Przemoc rodzi przemoc. W czasach wojny racjonalizm ustępuje miejsce
irracjonalizmowi. Redaktorzy Newsweeka, niczym nadworni kaznodzieje
prawicowych jastrzębi, znaleźli również przyczynę, dla której "ciągle
nie udało się zmiażdżyć przeciwnika". Tą przyczyną są wartości, a dokładniej rzecz ujmując ich brak. Wartości Blaira i Busha, które "całkiem
niedawno wyrzucono z europejskiego traktatu konstytucyjnego". Winna jest "dekadencka Europa,
która nie broni swej kultury". Bo jak wiadomo bez tych WARTOŚCI "nie
zdołamy określić, kto jest wrogiem, a kto sojusznikiem, czy prowadzimy
prawdziwą wojnę, czy też uczestniczymy w jakiejś brudnej przepychance".
Faktycznie, trzeba umysł i serce wypełnić tymi WARTOŚCIAMI by krzyczeć:
wyrzućmy islamistów z Europy! Za niedługo okaże się, że każdy lewicowiec,
każdy agnostyk i ateista, jest wrogiem publicznym stojącym ramię w ramię z innymi niechrześcijanami, z tymi, którzy nie stoją po odpowiedniej barykadzie
WARTOŚCI. "Wielu amerykańskich
komentatorów mówi o islamofaszystach,
aby oddać prawdziwy charakter ludzi, którzy składają swe życie na ołtarzu
walki z chrześcijańską cywilizacją
Zachodu". Odnoszę wrażenie, że ludzie ci piszą o samych sobie.
Radykalnie prawicowych islamofobach, ogarniętych religijnym fanatyzmem.
« Felietony i eseje (Publikacja: 25-07-2005 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4275 |
|