Bez człowieka nie było by sztuki, a człowiek z naukowego, biologicznego ujęcia zwierzęciem, choć rozumnym jest i raczej od tego nie ucieknie. Chociaż rozwój cywilizacyjny stara się udowadniać, że główną siłą napędową świata jest intelekt, nie potrafi do końca zaprzeczyć istnieniu instynktów, odgrywających ważną rolę we wszelkich działaniach ludzi. Całość naszej współczesnej rzeczywistości — przede wszystkim rozwój techniczny — można więc interpretować dwojako: jako cudowne osiągnięcie ludzkiego rozumu, bądź jako siłę instynktu przetrwania. Chociaż na pierwszy rzut oka ta dwoista sytuacja stwarza wrażenie konfliktowości, to żaden konflikt w tym miejscu nie powstaje. Każdy człowiek, jako odrębna jednostka, opiera swe działania na rozumie i własnej inteligencji, posiadając przy tym również jako pewnego rodzaju specyficzne zjawisko będące mechanizmem przyrody, przyczynowość w świecie zmysłów. Przyrody, którą sztuka na początku obserwowała, z której wyrastała, by później ją przerosnąć — tak, jak uczeń przerasta swego mistrza. Pierwotnie w sztuce natura była biernie naśladowana lub ukazywana jako siła życia, będąc wdzięcznym obiektem sztuki mimetycznej. Jednocześnie, poprzez owo odwzorowywanie natury, od samego początku sztuka przekazywała pewne treści. Wspaniałe greckie posągi bogów miały urzeczywistniać idee, namacalnie ukazywać to, co wcześniej było tylko słowem, by później oblicze starego Zeusa mogło posłużyć jako wizerunek Boga chrześcijan. To bierne odwzorowywanie przyrody zaczęło przyjmować rodzaj określonej symboliki. Symboliki, która między innymi ukazywała fenomen zła, który nazwałabym tu ludzkim instynktem zła. Symboliki, którą wykorzystywało między innymi chrześcijańskie średniowiecze, opierające się na symbolice horroru. Symbolice wykorzystywanej nie po to, by epatować, ale by edukować, by nauczać, by tłumaczyć co jest dobre, a co złe. A złem były między innymi instynkty. Przykładem może tu być obraz Hieronima Boscha Ogród rozkoszy ziemskich, gdzie wynaturzone — ale i odwzorowane z natury — zwierzęta zaczynają odgrywać rolę demonów, grzechów i wszystkiego, co złe. Bądź Sąd ostateczny Hansa Memlinga, gdzie sługami diabła (a może nawet samymi diabłami) są owłosione stwory o ludzkich sylwetkach, ale o twarzach zwierząt. Obraz ten miał przekazywać, że najgorszą z potworności — a więc ucieleśnieniem zła — są wynaturzeni ludzie o cechach zwierzęcych, których przerażające i mające budzić odrazę gęby to po prostu instynkty. Owo zło i okrucieństwo, które z niewyjaśnionych, przez co zapewne po prostu instynktownych przyczyn pociąga ludzi. Pociąga, bo — jak napisał Georges Bataile — „kiedy zło zaczyna być przedmiotem przeobrażeń w czystej sztuce, staje się rozkoszą, nieważne jak intensywną, ale zawsze rozkoszą." Rozkoszą, którą śmiało można nazwać dziwnym, niewytłumaczalnym instynktem zła. Instynktem takim samym jak ten, który każe kaczkom zbiec się, by przyglądać się dokonywanej przez człowieka w celach konsumpcyjnych egzekucji jednej z nich. To właśnie dzięki temu instynktowi ludzie do dzisiaj zachwycają się obrazami ukazującymi śmierć. Dzięki niemu największymi dziełami sztuki są ukrzyżowania Jezusa, a im okrutniej ukazane jest cierpienie i ból, tym bardziej obraz zyskuje na wartości. Z tego samego powodu tak wielki wpływ na całe malarstwo baroku, aż do czasów Rembrandta, miało malarstwo Caravaggia, a najbardziej znanym obrazem Goyi jest Rozstrzelanie powstańców madryckich 3 maja 1808 r. Ludzie od wieków napawają się widokami, potwornościami obrazów śmierci, cierpienia i erotyki, czując zadowolenie czysto instynktowne, za które nikt ich nie ukarze, a przeciwnie - może nawet pogłaska po głowie. Jednak by publika mogła się napawać ową krwawą rozkoszą płynącą z płócien, potrzebny jest artysta, który je stworzy, który stworzy sztukę. Sztukę powstającą z jakiejś dziwnej potrzeby tworzenia, która jest połączeniem świadomości z podświadomością. Gdzie ową potrzebę tworzenia trudno zdefiniować, bo jeśli artysta tworzy świadomie, to pojęcie instynktu można odrzucić. Prawdopodobieństwo tego, że w akcie tworzenia podświadomość nie odegra żadnej roli, jest jednak małe. Poza tym, wielokrotnie mamy do czynienia z artystą tworzącym na przekór przeciwnościom losu — z chęci poklasku, uznania społecznego, z pobudek materialnych. Bądź przeciwnie, tworzy dla samego tworzenia, nie parząc na to, czy ktokolwiek będzie tego chciał czy nie, czy będzie musiał się kryć w jaskini, by przy słabym świetle zobrazować cud pędzonego bizona. Cud natury, który dla kogoś może być mało istotny, a dla niego staje się jednym jedynym w swoim rodzaju cudem po to, aby dla jeszcze innych mógł stać się cudem dopiero po uchwyceniu go przez artystę. Ów akt tworzenia — a przede wszystkim chęć tworzenia — można zatem tłumaczyć na wiele sposobów: jako chęć pozostawienia czegoś po sobie, jako sposób na stanie się nieśmiertelnym, bądź po porostu jako jakąś nieznaną pierwotną siłę, która drzemie — wraz z innymi instynktami — gdzieś głęboko w naszej podświadomości. Człowiek, będąc istotą obdarzoną rozumem, obarczoną fizjologią, posiadającą świadomość i podświadomość, którą można nazwać instynktem, jest jednocześnie narzędziem. Narzędziem idei sztuki, którą tworzy nadając jej sens. Jako nadawca — tworząc, nadaje jej świadomy, materialny kształt, dając odzwierciedlenie — a może nawet upust — temu, co instynktowne, podświadome, co gra w duszy artysty. A jako odbiorca — świadomie bądź instynktownie — daje pozwolenie, a nawet zachęca artystów do tworzenia, podziwiając ich dzieła. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,4810) (Ostatnia zmiana: 30-05-2006) |