Lewica i Kościół
Autor tekstu:

Od dłuższego czasu mam trudności z identyfikacją przyjętego znaczenia słowa „lewica", twierdzę jednak nieskromnie, że ich źródłem nie jest moja własna niewiedza językowa, lecz postępujące rozmywanie sensu tego słowa zarówno w kręgach formacji politycznej działającej pod mianem lewicy, jak i w kręgach formacji konkurencyjnej, a także w mediach, które relacjonują tę konkurencję. Unikam więc posługiwania się tym słowem. Zastępuję je deskrypcją, którą traktuję jako jego synonim w tym znaczeniu, w jakim byłabym skłonna podpisać się pod kodeksem lewicowca.

Deskrypcją tą jest określenie „postawa przyzwoitego człowieka myślącego". Jako kryterium przyzwoitości traktuję tu gotowość do kierowania się w osądach interesami innych ludzi na równi z interesem własnym oraz niezgodę na uprzywilejowanie jednych kosztem drugich; przez bycie człowiekiem myślącym rozumiem posiadanie zdolności i skłonności do refleksji nad problemami, które wykraczają poza sferę spraw codziennych — prywatnych, zawodowych, czy towarzyskich.

Otóż przyzwoity człowiek myślący nie może uniknąć postawienia sobie pytania o mechanizmy niewolenia jednych ludzi przez innych i o zastane instytucje życia społecznego, które mechanizmy te wprowadzają lub utrwalają. Nie trzeba w tym gronie uzasadniać tezy, że kościoły i związki wyznaniowe były i pozostają instytucjami tego rodzaju; rzekoma „dobrowolność" poddawania się ich rygorom jest jawną nieprawdą, a to, iż działają one „dla dobra człowieka", gdy ograniczają jego wolność wyboru, jest mitem, który byłby humorystyczny, gdyby nie wyrządzał tylu szkód. Szkody te polegają na zadawaniu traumatycznego gwałtu umysłowi i ciału człowieka w dziedzinach, w których jego wolność wyboru jest warunkiem satysfakcji z życia, a przy tym nie narusza wolności innych ludzi. A takie właśnie rozumienie pożądanego zakresu ludzkiej wolności jest owocem zarówno intuicyjnej refleksji zdroworozsądkowej, jak i namysłu filozofów.

Geneza instytucji wyznaniowych i domniemanie, iż zaspokajają one jakieś naturalne potrzeby człowieka, jest osobnym zagadnieniem, którego tu oczywiście podjąć nie sposób. Wydaje się niewątpliwe, iż religie narodziły się z ludzkich potrzeb poznawczych w czasach, gdy rozum jeszcze nie dorobił się nieporównanie lepszego sposobu zaspokajania tych potrzeb, tj. nauki. Fakt, iż instytucje te przetrwały do dziś (choć mają się raczej coraz gorzej), można tłumaczyć chyba tylko socjotechniczną zręcznością ich menadżerów, a także umiejętnością wchodzenia w symbiozę z instytucjami politycznymi i wykorzystywania środków przymusu, którymi dysponują te ostatnie.

Przyzwoity człowiek myślący jest więc przeciwnikiem kościołów i związków wyznaniowych. Chciałby stopniowego lecz konsekwentnego ograniczania ich wpływów, przede wszystkim takich, które wciąż jeszcze zapewniają im koniunkturę: uzależniającego wpływu na stan umysłów nowych pokoleń oraz wtopienia — formalnego lub nieformalnego — w struktury i mechanizmy państwa. Lewica „nowoczesna" — cokolwiek rozumie się pod tym terminem — mogłaby podzielać tę postawę choćby przez wzgląd na swą tradycję sprzeciwu wobec „fałszywej świadomości", którą klasycy i prekursorzy marksizmu charakteryzowali jako alienację.

(Jest to tekst wypowiedzi w dyskusji panelowej, która z inicjatywy redakcji kwartalnika „Bez Dogmatu" odbyła się w dniu 28 czerwca 2006 r. w Klubie Księgarza w Warszawie.)


Barbara Stanosz
Filozof, logik, publicystka; emerytowany profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka popularnych książek i podręczników do logiki oraz prac z dziedziny logicznej teorii języka. Współzałożycielka i redaktor naczelny czasopisma Bez Dogmatu. Tłumaczka literatury filozoficznej. Ostatnia książka: "W cieniu Kościoła czyli demokracja po polsku" (2004)
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 19  Pokaż inne teksty autora

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,4886)
 (Ostatnia zmiana: 30-06-2006)