Od czasów pierwszego „antypapieża", za którego uznaje się Hipolita Rzymskiego, co ciekawe — świętego, oficjalny poczet papieży staje się pełnokrwisty — realne postaci zaczynają się nam wyłaniać z mroków bajek i legend. Kiedy święci zaczynają obrzucać się błotem, co zdezorientowana zwycięska historiografia przekazuje potomnym, wiemy, że spotykamy realne osoby. Żadnemu nie musimy ufać dosłownie, ale ogólnie konflikt pierwszego „papieża" z „antypapieżem" jest bardzo znamienny dla narodzin papiestwa: przeciwko wykształconemu fundamentaliście-fanatykowi (Hipolit), staje prosty, ale cwany polityk-biznesmen (Kalikst). Zwycięstwo jednego bądź drugiego nie oznacza wygranej jednej z dwóch wizji Kościoła katolickiego. Aby Kościół mógł się narodzić i wydostać się z ram sekty, musiał zwyciężyć polityk, przykrajający Jezusa i Apostołów do wymogów „ducha czasów". Chrześcijaństwo katakumb pozostaje sektą — pełną apokaliptycznych wizji, prorokowania i fanatyzmu. Po odnalezieniu dojść do gabinetów władzy rodzi się Kościół. Hipolit jest dziś uznawany za „jednego z najświetniejszych pisarzy wczesnego Kościoła", a jego walka z „papieskim" rozluźnianiem dawnych zasad, sięgała czasów „papieża" Wiktora I — pierwszego, który zaczął się układać z władzą cesarską. Układy nie były konsekwencją „łagodniejących obyczajów" cesarskich, lecz wiodły poprzez łóżko. Kościołowi rzymskiemu udało się pozyskać główną nałożnicę cesarza Kommodusa (180-192) — wpływową Marcję (zob. E. Nowacka, Kommodus i Marcja, Czytelnik 1972), która stała się wielką protektorką młodej sekty działając głównie w alkowie. Dopiero w tym kontekście można zrozumieć ten zdumiewający paradoks, że chrześcijanie byli prześladowani przez wspaniałych i sprawiedliwych cesarzy, a zdobyli przychylność takiego szalonego tyrana i despoty, jak Kommodus. „Przez cały czas swego panowania Marek Aureliusz pogardzał chrześcijanami jako filozof i karał ich jako władca. Jakiś szczególnie nieszczęsny zbieg okoliczności sprawił, że niedola, którą chrześcijanie cierpieli pod rządami władcy cnotliwego, natychmiast ustała, gdy na tron wstąpił tyran" (Edward Gibbon). Wiadomo, że Marcja przez większość okresu panowania Kommodusa miała nań bardzo duży wpływ. Była jego ulubioną kochanką. Jej wychowawcą był eunuch Hiacynt, który w rzymskiej gminie chrześcijańskiej był kapłanem i członkiem rady kapłańskiej „papieża" Eleuteriusza i jego następcy Wiktora I (189-199). Marcja nie miała w sobie nic z zakonnicy, choć więcej zrobiła dla wczesnego chrześcijaństwa niż cały batalion zakonnic — działając jako kochanka polityków rzymskich. Jak pisze o niej N. Cawthorne: „Była tak piękna i znała tak wiele sposobów zaspokajania żądz cesarza, że wkrótce została jedną z jego ulubienic. Królowała podczas orgii, które podobno 'dzikością i obscenicznością przewyższały orgie Nerona'. Uwielbiała epatować krągłą figurą, a kiedy odwiedzał ją papież Wiktor, wkładała bardzo skąpe stroje". To za jej pośrednictwem „papieżowi" Wiktorowi udało się wydobyć chrześcijan skazanych na roboty w kopalniach sardyńskich. Wiktor przekazał jej listę, a ona w alkowie uprosiła cesarza o uwolnienie. Kolejne trzy lata nasza „katechumenka", jak zwie ją komicznie „Przewodnik Katolicki" (30/2003), spędziła na orgiach cesarskich, by w końcu, kiedy poczuła, że i ona w końcu padnie ofiarą szalonego cesarza, wziąć udział w udanym spisku na jego życie. Z taką oto frakcją „liberałów" chrześcijańskich walkę podjął św. Hipolit dla którego zasady były ważniejsze niż rozkwit organizacyjny i władza, zwłaszcza, że wielkimi krokami zbliżał się koniec świata… Uchodzący za najwybitniejszego papieża II stulecia Wiktor, przyjaciel „katechumenki" Marcji, wprowadził do sekty rządy twardej ręki, czego objawem była jego batalia o datę obchodzenia Wielkanocy. Ta drobnostka liturgiczna dzieliła chrześcijan Wschodu i Zachodu. Poprzedni administratorzy gminy rzymskiej tolerowali oba zwyczaje. Wiktor autorytarnie zarządził, że wersja zachodnia ma być jedynie obowiązująca, a kto się temu nie podporządkuje ten nie może się nazywać chrześcijaninem. Biskupów Wschodu krew zalała. Oburzony biskup Efezu Polikrates w Liście do Wiktora (!) i do Kościoła rzymskiego pisał: „My tego dnia nie święcimy lekkomyślnie… Tedy ja, bracia, który żyję w Panu 75 lat i który obcowałem z braćmi całego świata, i który dokładnie się wczytywałem w całe Pismo św., ja się nie boję żadnych pogróżek…" (za Leksykonem papieży). Dopiero interwencja biskupa Lyonu św. Ireneusza ugasiła wojnę między biskupami. Należy podkreślić, że zesłani do pracy przymusowej bynajmniej nie trafili tam za wyznawanie wiary w Jezusa Chrystusa. Była to zwykła kolonia karna, gdzie ludzie trafiali za najróżniejsze występki i zbrodnie, które popełnili bądź jako chrześcijanie bądź zostali przez kler w kopalniach pozyskani dla nowej wiary. Na liście Marcji uwolnionych z robót przymusowych znajdował się niejaki Kalikst, były niewolnik chrześcijanina Karpafora, który miał później zostać „papieżem", czyli biskupem Rzymu. Jak podaje Hipolit w Odparciu wszelkich herezji (Philosophoumena), droga Kaliksta do papiestwa a następnie świętości była barwna i wyboista. Posłuchajmy co jeden święty przekazuje nam o drugim świętym (św. Hipolit, Męczeństwo Kaliksta za prefekta miasta Fuscianusa): Kalikst był niewolnikiem z dzielnicy portowej, przypuszczalnie synem niewolnicy Callistrate, w młodości był hersztem rozbójników, a następnie został zarządcą w imieniu bogatego chrześcijanina, członka dworu cesarskiego, Karpoforusa, swego rodzaju „banku" na rybim targu, w którym rzymscy chrześcijanie deponowali znaczne kwoty. Powierzone mu pieniądze „zdefraudował" („przepuścił wszystko"). Po bankructwie ok. 187/188 r. próbuje uciec statkiem zmierzającym w kierunku Porto, lecz w pogoń za nim udaje się sam Karpoforus. Ścigany skacze do morza, skąd zostaje wyłowiony i odstawiony do Rzymu, gdzie trafia do więzienia. Po uwolnieniu wdał się z kolei w burdę w synagodze, próbując wydobyć od Żydów rzekome wierzytelności. Wyłomotany przez Żydów staje przed prefektem Fuscinusem, który skazuje go na dodatkową chłostę i deportację do kopalń Sardynii, co było de facto równoznaczne wyrokowi śmierci. Jego los ulega zasadniczej odmianie po trafieniu na listę cesarskiej kochanki, po czym zdobywa zaufanie „papieża" Wiktora, a przede wszystkim jego następcy - Zefiryna (199-217), który wprowadzając autorytarne porządki w gminie, dostrzega w Kalikście przedsiębiorczą duszę, która może mu pomóc ogarnąć prężną organizację gminy. Jak pisze św. Hipolit, „papież" Zefiryn był „człowiekiem nieuczonym i niewykształconym, który nie znał zarządzeń kościelnych, lubił prezenty i był łasy na pieniądze". Przez swą „stałą obecność i wywracanie oczyma", tudzież swe „intrygi", Kalikst zyskuje coraz większy wpływ w gminie, a w końcu zostaje doradcą finansowym „papieża" oraz zarządcą cmentarzy. Po jego śmierci, jako jego główny doradca, zajmuje jego miejsce i obejmuje stołek biskupi (217-222). Jako dawny defraudator i zadymiarz ma on oczywiście niesłychanie wiele wyrozumiałości wobec „grzechów" — liczy się przede wszystkim wierność i posłuszeństwo. Hipolit lamentuje nad rozluźnieniem zasad pokuty: papież odpuszcza „grzechy cielesne" pod warunkiem popierania jego idei, dopuszcza do służby biskupów, kapłanów i diakonów po niejednym rozwodzie, zezwala na małżeństwa księży, głosi nieusuwalność biskupa nawet w wypadku jego „grzechu śmiertelnego", toleruje sztuczne poronienia. „Miał jad na dnie serca" — powiada święty o świętym. Dla dzisiejszego Kościoła oczywiście obaj są ważni, gdyż jeden rozwijał teologię, drugi zaś władzę. Obaj wyświęceni i jak powiada o autorze tych obelg pod adresem papieża kard. Jean Daniélou: „Był on jednakże wielkim doktorem Kościoła i nie ma żadnego powodu, aby go nie czcić jako świętego, tak samo i jego adwersarza Kaliksta. Podobnie później zostaną pojednani w świętości Korneliusz i Cyprian". Zostali pojednani „w świętości", ale nie w rzeczywistości.
Czytajmy dalej opowieści „wielkiego doktora Kościoła" o „wielkim administratorze" (oba sformułowania Daniélou): „(...) niezamężnym kobietom szlachetnego rodu, które jeszcze w młodocianym wieku zapragnęły męża, ale nie chciały tracić swej rangi przez zawarcie legalnego związku, pozwalał znaleźć sobie konkubenta według własnego wyboru, czy to niewolnika, czy to wolnego, i traktować go, także bez prawomocnego ślubu, jako męża. Tak tedy tak zwane chrześcijanki zaczęły stosować środki zapobiegające poczęciu i sznurowały się, by spędzić płód, gdyż z powodu swego wysokiego urodzenia i ogromnego majątku nie chciały mieć dziecka od niewolnika czy też zwykłego mężczyzny. Patrzcie, jak daleko posunął się ów niegodziwiec w swej bezbożności! Uczy cudzołóstwa i mordowania jednocześnie. A jednak bezwstydnicy owi nie przestają nazywać się 'katolickim Kościołem' i wielu przyłącza się do nich mniemając, że słusznie postępują (...). Tego to człowieka nauczanie rozprzestrzeniło się na cały świat". Jak zauważa Deschner: "Oczywiście taka oportunistyczna giętkość wobec codziennych potrzeb masowego wyznawcy zapewniła Kalikstowi popularność. Natomiast wielce uczony i staromodny Hipolit, autor sławnej Traditio apostolica (który zabraniał zabijania także żołnierzom i myśliwym, zatem 'rygorysta', jak w kręgach klerykalnych zwykło się nazywać nierozwiązłych chrześcijan), reprezentował naukę tradycyjną". Inspiracją dla „rozwiązłości" kościelnej w pewnej mierze musiały być zmiany na dworze cesarskim. „Pontyfikat" Kaliksta pokrywa się z panowaniem bodaj najbardziej ekscentrycznego i zdeprawowanego cesarza — Heliogabala (218-222), pochodzącego z syryjskiej rodziny najwyższych kapłanów boga Słońca Baala, zwanego w semickim narzeczu Elah-Gabal. Heliogabal był okrutnym tyranem, niezrównoważonym emocjonalnie, był jednak Pontifexem Maximusem wprowadzającym w Rzymie kult boga słońca. Kaliksta z Heliogabalem łączył monoteizm oraz swoboda obyczajowa. Od św. Kaliksta rozpoczęła się kościelna tradycja uznawania Kościół za święty, bez względu na to jak bardzo zdeprawowani są jego „synowie", czyli funkcjonariusze. Wydaje się, że biskup Marcinkus mógł szukać swoich natchnień już w samych początkach Kościoła katolickiego. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,713) (Ostatnia zmiana: 30-10-2010) |