Kilka tez do sporu o aborcję Bogusława Wolniewicza traktuje o problemie aborcji, a konkretnie — o jej legalności. Jest to tekst merytorycznie wątły i posługuje się bardziej retoryką niż merytoryczną argumentacją — Wolniewicz opiera się na słabo uzasadnionych tezach, które, z jakiegoś powodu, przyjmuje za oczywistość. Przykro mi to mówić, ale rozumowanie Wolniewicza to demagogia i bezpodstawne przypuszczenia. Zgodnie Konstytucją RP z dnia 2 kwietnia 1997 r. (konkretnie — rozdział I, art. 25), Rzeczpospolita Polska jest państwem świeckim, neutralnym światopoglądowo. Z samego tego faktu wynika, że Kościół Katolicki nie ma żadnego prawa na wpływanie na prawo stanowione w Polsce. Religia, w państwie świeckim jest sprawą tylko i wyłącznie prywatną, a nie publiczną. Powoływanie się na naukę Kościoła w tej sprawie jest, de facto, mieszaniem religii do polityki co, w państwie świeckim, jest niedopuszczalne. Obyczajowość religijna jest domeną wyłącznie ludzi wierzących. Zatem, argumenty religijne nie są w ogóle prawomocne, gdyż nie mają prawa się pojawiać w dyskusji dotyczącej prawa stanowionego, które dotyczy wszystkich (a nie tylko wierzących) ludzi, w państwie świeckim. Równie dobrze, można byłoby rozważyć całkowity zakaz spożywania alkoholu, gdyż przeszkadza to muzułmanom. Strona katolicka, z pewnością, odpowiedziałaby, że nie stanowią większość. Nie ma to najmniejszego znaczenia, gdyż zgodnie z, wyżej wspomnianym, art. 25., rozdz. I Konstytucji RP, Kościoły i inne związki wyznaniowe są równouprawnione [ 1 ]. Strona katolicka, narzuca swoje wierzenia i dogmaty religijne (złamanie art. 31, 32, 53, rozdz. II Konstytucji RP) całej reszcie społeczeństwa — jest to jawna dyskryminacja, przez Konstytucję bezwzględnie zabroniona. Jednak, z uwagi na realne uprzywilejowanie Kościoła Katolickiego w Polsce, rozważmy argumentację Wolniewicza. Wolniewicz zaczyna od zdefiniowana aborcji, która ma oznaczać każde „spędzanie płodu". Przedstawia dwa, jak sam twierdzi — skrajne, stanowiska w tej kwestii. Jeden jest „katolicki", drugi — „liberalny". Strona katolicka jest za całkowitą delegalizacją aborcji, wyjąwszy przypadki gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia matki. Strona liberalna jest jego zdaniem za całkowitą legalnością aborcji na żądanie. Obowiązująca obecnie prawo, w kwestii aborcji, ma, zdaniem Wolniewicza „charakter liberalny". Chciałbym zacząć od tego, że Wolniewicz, określając oba te stanowiska jako skrajne, stawia się w niejako w pozycji neutralnego sędziego-obserwatora, co jest zwyczajną hipokryzją. W rzeczywistości jest zwolennikiem strony katolickiej. Wiadomo o tym, jeśli nie z powodu jego sympatyzowania z fundamentalistycznie katolickim, jawnie antysemickim środowiskiem Radia Maryja, to z powodu jego własnej argumentacji. Wolniewicz przedstawia stanowisko katolickie — wygląda ono tak: 1)
Legalizacja zabójstwa jest zawsze niedopuszczalna. Zatem: 3) Legalizacja aborcji jest zawsze niedopuszczalna. [ 2 ] Krytykuje następnie stronę liberalną:
Wolniewicz uważa, że odpowiedzi na pytanie „w jakiej chwili powstaje istota ludzka?" mogą być tylko dwie — „w chwili poczęcia" albo „w chwili narodzin". Stwierdza dalej:
To, że nikt nie domaga się aborcji siedmiomiesięcznego płodu to jeszcze nie znaczy, że siedmiomiesięczny płód jest człowiekiem. Wciąż jest płodem, tyle że siedmiomiesięcznym. Nie jest zdolny do samodzielnego oddychania i życia, a tymi cechami odznacza się człowiek. Skąd w ogóle taka pewność Wolniewicza? Nie sposób ustalić z całą pewnością, że nikt nigdy nie domagał aborcji siedmiomiesięcznego płodu. Nie ma absolutnie żadnego konsensu, co do tego, że płód jest istotą ludzką. Richard Dawkins, który ma nieco większe pojęcie na temat biologii niż Wolniewicz, zaznacza, że ludzki płód, w którym ludzkich uczuć jest tyle, co u ameby, doznaje o wiele większej czci i ochrony prawnej niż dorosły szympans. A przecież szympans czuje, myśli [ 5 ]. Wolniewicz fałszywie przedstawia argumenty „liberalne", utrzymując, że opierają się na podobieństwie zewnętrznym płodu do człowieka. To bezpodstawne przypuszczenie. Płód, w przeciwieństwie do człowieka, ani samodzielnie nie oddycha, ani nie myśli.
Żołądź dębu ma w sobie zalążki całego dębu — pnia, konarów i liści; nikt nie twierdzi, jednak, że żołądź jest dębem. Za ścięcie dębu odpowiada się prawnie, a za zniszczenie żołędzi — nie. Żołądź to żołądź. Dąb to dąb. Płód to płód. Człowiek to człowiek. Doprawdy osobliwe jest rozumowanie Wolniewicza — zaczyna on od argumentów naukowych, po to by potem przejść do argumentów magicznych! Mówi tak: dla każdej nowo wytworzonej zygoty pojawia się na Ziemi gotowa, nowa dusza. W głowę zachodzę, jak jedno wywiódł z drugiego. Jeżeli genetyka molekularna (na którą Wolniewicz się powołuje) w żaden sposób nie potwierdza tego, że dla każdej nowej zygoty powstaje nowa dusza, to jego argumentacja nie ma żadnej merytorycznej wagi. Założenie, że z chwilą połączenia się plemnika i jajeczka, powstaje nowa dusza, należy do kryteriów, już nawet nie potocznych, ale czysto fantastycznych. Istnienie duszy można porównać do eteru w powietrzu. Nikt nigdy duszy nie widział, nie zważył, ani nie zbadał. Z wypowiedzi Wolniewicza wynika, że zakłada on a priori, istnienie duszy, co nigdy nie zostało nigdy udowodnione. Pytam się: co to ma wspólnego z racjonalną dyskusją, której Wolniewicz jest orędownikiem? W jednej chwili podaje argumenty naukowe, a w drugiej — magiczne. Równanie badań naukowych z religijnymi dogmatami jest co najmniej niepoważne. Sam stosuje sofistykę, którą krytykuje. Chciałbym jeszcze zapytać: Skoro płód jest istotą ludzką, to dlaczego Kościół nie udziela płodom sakramentów? Dlaczego nie urządza się pogrzebów płodom? Dlaczego Kościół nie odprawia mszy świętej za duszę obumarłego płodu (skoro powstała już nowa dusza)?
Z jakiej racji Wolniewicz stwierdza, że świętość macierzyństwa nie jest czymś spornym? „Sacrum macierzyństwa" to stwierdzenie dość ryzykowne; kobieta, bowiem, po skutecznym zapłodnieniu raczej nie ma wyjścia ani wyboru — musi urodzić, nawet jeśli jest z tego powodu nieszczęśliwa. Bez pomocy osób trzecich nie jest w stanie powstrzymać rozwoju płodu; a więc, chcąc nie chcąc, musi urodzić dziecko. Cóż to za sacrum? To nie jest wybór świętości, tylko prawa biologii. To nie jest „błogosławiony" ani „święty" stan, tylko po prostu fizjologia. Czysta fizjologia. Z sacrum macierzyństwa mielibyśmy do czynienia wtedy, gdyby kobieta po uświadomieniu sobie, że jest w stanie „błogosławionym", mogła mieć możliwość podjęcia decyzji: „płodzie — nie wzrastaj!". Dobro jest możliwe, tylko jeżeli jest wolna wola — tak twierdzą sami katolicy. Tu nie ma mowy o wolnej woli; jest tylko przyrodnicza konieczność. Argumentacja Wolniewicza o rzekomej „świętości macierzyństwa" to nic innego jak dorabianie ideologii do fizjologicznego procesu. Chciałbym dodać, na koniec, że w moim przekonaniu, tak naprawdę, nie jest to problem etyczny, tylko epistemologiczny. Istota problemu polega na tym, że nie mamy jasnej i klarownej definicji terminu „człowiek". Gdyby to się nam udało, ucięło by to problem ostatecznie. Tutaj widzę zadanie dla filozofów — od tego oni są. Bibliografia:
·
B. Wolniewicz, Kilka tez do sporu o aborcję, w:
Filozofia i wartości, WfiS UW, Warszawa 1993 Przypisy: [ 1 ] Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej, z
dnia 2 kwietnia 1997, rozdz. I, art. 25 [ 2 ] B. Wolniewicz,
Kilka tez do sporu o aborcję,
w: Filozofia i wartości, WfiS UW, Warszawa 1993, s. 271 [ 3 ] Tamże, s. 272 [ 4 ] Tamże, s. 272 [ 5 ] R. Dawkins, Samolubny Gen, Prószyński i
S-ka, Warszawa 2007, s. 35-36 [ 6 ] B. Wolniewicz,
Kilka tez..., s. 272 [ 7 ] B. Wolniewicz, Kilka tez do sporu o aborcję,
w: Filozofia i wartości, WfiS UW, Warszawa 1993, s. 274 | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,7387) (Ostatnia zmiana: 11-02-2013) |