Od dawna zastanawiało mnie dlaczego z arystokracji się śmiejemy a z biskupów nie, przynajmniej w Polsce. I jest tak mimo wielu połączeń między obu tymi światami; książąt i „książąt Kościoła". Obecnie wszyscy, nawet faszyzujący ultra-katole czy bezideowi technokraci, pozują wszem i wobec na demokratów i wyśmiewają się z królów i arystokracji, zwykle zapominając, że każdy niemal król chciał arystokrację mocno trzymać za pysk, co czyniło ministrów królewskich i magnatów zawsze największymi wrogami, a przynajmniej konkurentami — wystarczy wspomnieć choćby ministra króla Józefa, portugalskiego markiza de Pombal i arystokratów z rodu Tavora, czy ministra Ludwika XVI, Breteuila i księcia-kardynała de Rohan. Wyśmiewamy się z książąt będących jednocześnie książętami „świeckimi" i „książętami kościoła", typowych dla dawnych epok, a czy obecne plebejskie episkopaty są lepsze? Bardziej oświecone? Arystokraci XVI, XVII
czy XVIII wieku cieszyli się przywilejami prawnymi dającymi im pierwszeństwo
lub czasem nawet wyłączność na piastowanie urzędów. Jeśli chciał to robić
mieszczanin, to musiał się najpierw wzbogacić i uszlachcić. Oczywiście było
to niesprawiedliwe, ale arystokracja, w przeciwieństwie do biskupów, nie odwoływała
się tak często do ideologii, by uświecać swoją pozycję jak czynią to
hierarchowie KrK. Co więcej, badania takich wybitnych historyków jak Pierre
Chaunu [ 1 ],
czy Guy Chaussinand-Nogaret [ 2 ] udowodniły ponad wszelką wątpliwość, że
arystokraci francuscy, tak rzekomo wsteczni, byli w awangardzie oświecenia i gotowi byli wspaniałomyślnie (Voltaire podziwiał za to markiza d'Argensona,
autora: Considérations sur le
gouvernement ancien et présent de Biskupi nigdy nie zrezygnowali i nie zrezygnują, ani z przywilejów, ani z ogłupiania mas, zawsze niemal będąc po stronie ciemnoty, od której zależy ich byt (arystokratów nie). Biskupi nadal stanowią, w przeciwieństwie do błękitnokrwistych, zwarty aparat nacisku politycznego, opartego na posłuszeństwie wobec woli papieża (Pat Condell niedawno żartował, że Ratzinger mówił tylko o posłuszeństwie amerykańskim biskupom, bo ideały chrześcijańskie nie są tak naprawdę dla niego ważne — liczy się tylko forsa naiwniaków i karność tych co te pieniądze zbierają). Biskupi, inaczej niż arystokraci, stanowią grupę jednoznacznie i z definicji wsteczną, anty-oświeceniową. Ponieważ nadal połowa ludności Europy boi się sądu ostatecznego, darzymy ich, nadal z musu, tym „cholernym szacunkiem" (jak pisał Dawkins), a przecież to właśnie oni są śmieszni, z tymi ich bajkami, straszeniem i dziwnymi wdziankami — i każą się jeszcze nazywać „ekscelencją" — jak np. miałem możność usłyszeć podczas mojej rozmowy z arcybiskupem Muszyńskim, wyjątkowo pompatycznym osobnikiem [ 3 ]. Są to często ludzie prości o prostackim zamiłowaniu do luksusów i gromadzenia dóbr materialnych, za które my płacimy (arystokraci mieli i maja przynajmniej własne majątki, które dawały dochód) Z nich się śmiejmy. Przypisy: [ 1 ] P. Chaunu, Cywilizacja wieku Oświecenia, PIW, Warszawa 1989. [ 2 ] G. Chaussinand-Nogaret, The French Nobility in the Eighteenth
Century. From Feudalism to Englightenment,
Cambrdge University Press Cambridge 1987. [ 3 ] Obecny poseł i wydawca: "Faktów i mitów" Roman Kotliński jako
seminarzysta widział ( i opisał to w książce: "Byłem księdzem"),
jak biskup ten jadł na srebrnej zastawie w salonie, podczas gdy jego
siostra jadła samotnie. A za cały dzień wytężonej pracy
seminarzystów przy przenoszeniu ksiąg w jego pałacowej bibliotece, dał
im po snikersie. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,7885) (Ostatnia zmiana: 25-03-2012) |