Nie
przepadam za okresem przedświątecznym. Przygotowania do Świąt zaczynają się w naszym domu na wiele tygodni wcześniej, bo zjedzie się rodzina i nie może
niczego zabraknąć. Chciałbym pomóc żonie w tej robocie, ale ona nie wierzy w pożytki męskiej pomocy i woli, żebym zszedł jej z oczu. Schodzę. Idę na
górę, odpalam komputer i udzielam się na licznych forach, grupach, akcjach,
profilach, portalach internetowych, ateistycznych, racjonalistycznych,
humanistycznych....
Z
rozbawieniem obserwuję, jak ludzie usiłują składać sobie życzenia świąteczne,
starannie unikając odniesień do Święta Bożego Narodzenia, bo przecież to
afront niesłychany, żeby z takiej okazji ateista składał życzenia. Obchodzić,
owszem, można, ale np. święto przesilenia zimowego.
Zaglądam
na Racjonalistę i zachęcony tytułem otwieram tekst Świętuję,
ale bez Boga i już na samym wstępie
czytam:
Lubię Boże Narodzenie. Zdaję sobie sprawę, że
taka deklaracja może zdziwić zarówno osoby wierzące, jak i niewierzące.
No bo jak to? Ateista obchodzi święto kościelne? Jeśli obchodzi, to znaczy,
że nie ateista. A jeśli ateista, to dlaczego obchodzi? A mnie święta
naprawdę cieszą. Nie obchodzę ich jednak w sposób religijny, lecz świecki.
Zgadzam
się z Autorem całkowicie, ale za kilkanaście linijek trafiam na:
Wiem,
jak Boże Narodzenie wygląda w typowym polskim domu. Zapijaczeni wujkowie
intonujący kolędy ochrypłym głosem, dzieci rozczarowane nietrafionymi
prezentami i to wielkie, bezgraniczne obżarstwo (...) Oto polskie święta:
przaśne, tłuste i przechlane.
Z tym to
już się nie zgadzam i patrzę w komentarzach — nadzwyczaj licznych — co
piszą inni czytelnicy. Większość podziela pogardę Autora do świętujących
Święta. Piszę własny komentarz:
(...)Nie
obrażajmy ludzi, którzy siadają do rodzinnej wigilii, ubierają choinkę i obdarowują się prezentami. Nie obrażajmy tych ludzi, bo wśród nich wielu
jest naszymi szczerymi sprzymierzeńcami w walce o świeckie państwo, o rozdział
kościoła i państwa, o szkołę bez lekcji religii etc. etc.
Dla mnie wściekły, bezrozumny antyklerykalizm nie rożni się w swym
kompletnym braku tolerancji dla ludzi o odmiennych poglądach/postawach od
„nauczania" tego redemptorysty z Torunia.
Spodziewam
się ostrego ataku, a tu, proszę, proszę, niespodziewany wynik +15 na 17.
Uspokojony czekam na przyjazd rodziny.
W roku
2012 przybyło mi kilkadziesięcioro nowych znajomych na fb. W większości były
to moje odpowiedzi na zaproszenia znajomych moich znajomych. Ale też objawiło
się kilkanaścioro znajomych sprzed kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu laty.
Radość była wielka, ale po wymianie paru maili okazywało się, że dzisiaj
nadajemy na całkiem innych długościach fal. Parę odzyskanych na nowo znajomości
okazało się jednak bardzo miłych. O jednej z nich chciałem opowiedzieć.
Z
Krysią pracowałem w jednej firmie jakieś 25 lat temu. Odszukała mnie w Święta
przez Racjonalistę.pl. Czytała tam — jak twierdzi — z zainteresowaniem
moje teksty. Podrzuciła mi linka do 40-stronicowego wywiadu z nią w "Studia
Litteraria et Historica", piśmie Instytutu Slawistyki Polskiej Akademii
Nauk. Po wyjeździe świątecznych gości zabrałem się do czytania.
Całe
życie poszukujemy naszego ojca i najbardziej dramatyczne jest w tym wszystkim
to, że obok nas mieszkają ludzie, którzy znają historię śmierci ojca
[Feliks Badurka, ps. "Bryś"1905-11.04.1945 — żołnierz AK, dowódca Plutonu Łączności Sokołów Podlaski — Sterdyń,
przewodniczący Gminnej Rady Narodowej Sterdyń, zamordowany w trakcie pełnienia
funkcji naczelnika gminy ] Był pierwszym naczelnikiem, po nim zamordowano trzech jego następców
(...) Właśnie, czterech; w sumie czterech. Mój tata był
pierwszy, po nim… Mój ojciec był bezpartyjny, był z przekonania socjalistą,
ale nie należał do żadnej partii. Natomiast drugi po nim przewodniczący był
członkiem PPR, a wcześniej członkiem KPP jeszcze
przed wojną. Jego zabito w miesiąc po śmierci naszego ojca, czyli zaraz po
wybraniu go na następnego przewodniczącego, ale w rok później przyszli do
domu zamaskowani partyzanci, zabili na oczach czwórki dzieci jego żonę. Tego
drugiego. Moja mama dostała ostrzeżenie, że jeżeli będzie próbowała
dochodzić, co się stało z ojcem, zostanie zabita, i musiała postępować
bardzo ostrożnie. Dzięki temu mieliśmy matkę, bo oni byli absolutnie zdolni
do tego, żeby zabić moją mamę. To był 1946, 1947 r., kiedy zabito
trzeciego, a czwarty to już był rok 1950, no właśnie. Jeszcze w 1950 r.
został zabity następny przewodniczący Rady Narodowej.(...)
My
wiemy, że ojciec został prawdopodobnie utopiony w Bugu, ale tak wiemy na 99%.
Chcielibyśmy wiedzieć na 100. Był zastrzelony i utopiony w Bugu, zastrzelony
chyba w Kamieńczyku koło Bugu. I utopiony w Bugu, ale chcielibyśmy mieć
tylko jeszcze do końca taką pewność, że… Że ci, których podejrzewamy o to, że to byli rzeczywiście ci mordercy.
Jeszcze
mamie Krysi (zmarła w 1969 roku) udało się ustalić, kto odczytywał jej mężowi
wyrok śmierci; mogli się znać osobiście, bo obaj byli w strukturach sokołowskiego
odwodu AK. Krysia podejrzewała, że on także strzelał do ojca, ale okazało
się, że chyba nie. Ten człowiek po wojnie wyjechał do Warszawy, w 1947 roku
ujawnił się, objęła go amnestia, ukończył Politechnikę Warszawską.
(...)
później, w 1958, zrobił doktorat i był
lojalnym obywatelem Polski Ludowej, miał wysokie stanowisko i wygodne życie. I to jest właśnie ciekawa sprawa. Kiedy nastąpił przełom w 1989 r., on się
znowu teraz przedzierzga w partyzanta, to znaczy on się stał wtedy..., poczuł
się wielkim kombatantem, zaczął jeździć po terenie i gromadzić informacje o walkach partyzanckich. I to mu posłużyło do napisania tej książki. Czyli
zebrał od wszystkich, którzy jeszcze wtedy żyli, zebrał notatki o tym, jak
to wtedy wyglądało. Czyli on te notatki zaczął zbierać dopiero, jak nastąpił
przełom. Na początku lat dziewięćdziesiątych. I wtedy napisał tę książkę.
No, może część zebrał wcześniej, ale w każdym razie dopiero wtedy napisał
tę książkę. Więc on już właściwie kontakt z tamtą rzeczywistością miał
tylko poprzez te notatki partyzantów.
W książce ani słowa o Feliksie Badurce i okolicznościach jego śmierci.
Wspomniane notatki po śmierci autora przywołanej książki jego żona zaniosła
do IPN. Krysia wielokrotnie osobiście i pisemnie prosiła o ich udostępnienie,
ale jej odmówiono.
(...) W każdym razie ustawa o IPN-ie to była najpierw
taka inicjatywa może nawet sensowna, ona miała przecież odkrywać białe
plamy, prostować tę zafałszowaną historię. Ale to później, za czasów
prezydenta Kaczyńskiego i premiera Kaczyńskiego, ten Instytut przekształcił
się w polowanie na ludzi, którzy nie tylko nie byli jakimiś komunistami, ale
jeśli ktoś nie był narodowym katolikiem, to już był… To już był...
Podejrzany. O to chodzi właśnie. Jeśli chodzi o ten IPN, to… Historycy IPN — oni się
nie bardzo opierają na faktach. Oni po prostu mają jakąś ideę i dla tej
idei tworzą fakty. I to jest właśnie straszne.
Krysia
usiłuje zrozumieć motywy działania ludzi w tamtych latach.
Mam taką
książkę, na przykład jest opisany taki partyzant, on się nazywa… On miał
pseudonim „Tajfun" Czapski chyba miał na nazwisko. W Dzierzbach miał
narzeczoną, spotkał ją, jak szła ze swoimi rodzicami, i pyta: Wyjdziesz za
mnie? Ona powiedziała: Nie. Wyciągnął broń i ją zastrzelił. Na oczach
rodziców. Jest jednym z bohaterów dzisiaj. Ale to, że zabił dziewczynę, to
nie ma znaczenia? Za to się nie ocenia? No, ja tylko podaję przykład, jak
niektórzy z nich byli strasznymi bandytami, prawda? Taki przykład...
(...) ale
wracając do tych czasów, kiedy byli partyzanci; przecież to byli tacy sami
ludzie, oni byli zdolni do okrucieństwa. I dlatego dzisiaj wybielanie ich i mówienie,
że to byli tacy wielcy bohaterowie, którzy tylko się poświęcali dla
ojczyzny, to wielka brednia! To byli ludzie, którzy pochodzili z biednych
rodzin. Jedni szli do UB, drudzy szli do milicji, a inni szli do lasu. Byli z tego samego wiejskiego środowiska. Mieli te same nawyki, tę samą świadomość,
tę samą wrażliwość, żadnej wrażliwości właściwie nie mieli. Więc
robienie krzywdy komuś, bicie, zabicie, to nie było jakimś dla nich wstrząsem
moralnym, absolutnie. Dla jednych i dla drugich zresztą. To czasami nawet tak
było, że z jednej rodziny pochodzili i ci, i ci. Jeden był w UB albo w milicji, a drugi był w lesie, więc… Oczywiście, tak. Jest taka jedna
rodzina, nawet bym mogła o niej opowiedzieć, ale to już może kiedy indziej,
że brat wydał swego brata, który był bardzo okrutnym partyzantem. Bo był
wrażliwszy, bo pisał wiersze, był poetą.
Mylisz się
Krysiu, że to bieda zrobiła z tych młodych ludzi morderców. Mój serdeczny
przyjaciel, od ponad 30 lat mieszkający w Kanadzie, niewiele przed Świętami
przysłał mi tekst „Życiorys". To jest prawdziwy życiorys także „chłopca z lasu".
(...)
urodziłem się na wsi wielkopolskiej, niedaleko miasteczka Koło, tyle tylko,
że nie w czworakach czy wiejskiej chałupie, a w dworku, będącym własnością
mych rodziców. Mój ojciec, hrabia S., z wykształcenia agronom, prowadził
wzorową gospodarkę rolno — hodowlaną w swym majątku. W młodości
legionista Piłsudskiego, pozostał wierny Marszałkowi i dzielił jego poglądy
społeczne.
Wraz z wybuchem wojny Andrzej S, syn hrabiego S. trafił do partyzantki AK w Kieleckiem i zasłynął jako dzielny dowódca akcji sabotażowych przeciwko Niemcom i wykonawca wyroków wydawanych na zdrajcach.
Po wkroczeniu Armii Czerwonej
dowództwo AK zdecydowało o rozwiązaniu ich oddziału.
(...)
Po nocnej popijawie z dziesiątkami strzemiennych, po wymianie kontaktów — tak na wszelki wypadek, odział rozformował się pod wieczór następnego
dnia. Zostałem tylko ja i trzech budrysów. Pamiętam, siedzieliśmy znów w izbie, gospodarz z nami, i pijąc gorzałkę dumaliśmy, co dalej. I jakoś tak,
widać ciągle jeszcze „niedowojowani", postanowiliśmy dalej wojnę toczyć.
Mieliśmy
broń i amunicję — steny ze zrzutów, kilka granatów, ukrytego w lesie
panzerpfausta. Trzeba jednak było pójść z naszej gościnnej wioski i poszukać
albo utracony kontakt, albo innych, takich jak my leśnych niedobitków. I sformować z nich oddział. Nie bardzo wiedziałem, jak to przeprowadzić, ale
liczyłem, że nocny sen przyniesie ranek z rozwiązaniem tych skomplikowanych
zadań.
Ranek,
owszem, przyniósł rozwiązanie, ale całkiem nieoczekiwane. Do wsi wkroczył
oddział kościuszkowców i zgarnął całą grupę. Dowódca oddziału uwierzył w historyjkę o chłopskich synach czekających w lesie z bronią w ręku na
polskie wojsko i Andrzej S. w mundurze kościuszkowca ruszył na zachód gnać
Niemców.
Niestety,
do upragnionego gniazda bestii niedane mi było z kościuszkowcami dotrzeć, bo
po drodze na Berlin były… Praski. Moja rodzinna wioska i majątek rodziców.
Nie
mogłem sobie odmówić tej przyjemności, by nie zboczyć nieco z drogi, i nie
zajechać na stare śmiecie (...) i jak tylko zajechaliśmy przed główny ganek
dworku, wysłałem dwóch do wsi, by powiadomili chłopów, że wojsko polskie
przyjechało.
Nie
minęło chyba nawet pół godziny, gdy kilku się pojawiło. Czapki w rękach,
jakieś takie fałszywe uśmiechy na gębach. I coś tam mamlać zaczęli, że
witają, że „władza ludowa", że „już nigdy reakcji" i jakieś tym
podobne nieudolne i pokraczne slogany. Chyba mnie nie rozpoznali, wszak przez te
kilka lat zmieniłem się dosyć znacznie, a — poza tym — kto mógłby się
spodziewać, że syn pana hrabiego z ruskimi. Niepotrzebnie, tak to teraz widzę i rozumiem, wdałem się z nimi w dyskurs. Spytałem, czy oni też już komuniści — pokiwali w odpowiedzi głowami, a gęby jeszcze bardziej się wykrzywiły fałszywie.
Czy tylko oni, czy też może i inni — o, jest nas więcej. W międzyczasie
doszło jeszcze kilku — i też się wykrzywiali i też łbami machali. Poczułem
narastającą wściekłość, nienawiść do tych kiedyś oddanych i pokornych, a teraz podłych zdrajców. Zawołałem swój pluton, kazałem wiejskim
„komunistom" ustawić się w szeregu. Wydałem moim krótki rozkaz:
-
do zdrajców ojczyzny! Ognia!
Zaterkotały
pepesze, chłopi zwalili się na ziemię. Załadowaliśmy
się do sztudebakera i odjechali. Na podjeździe zostawiliśmy tych tam, tak jak
poupadali.
W Nowy Rok poszliśmy z żoną
do kina na Atlas Chmur braci
Wachowskich. Według magazynu „Time" to najgorszy obraz roku 2012. Według
innych recenzentów film zachwycający, zajebisty — to cytat. Ekranizacja
powieści Davida Mitchella opowiada losy postaci, żyjących w różnych
epokach. Splatają się one ze sobą i mają wpływ na całość biegu wydarzeń.
W Atlasie
Chmur aktorzy musieli zmierzyć się z zadaniem wcielenia się w różne
postaci w zależności od historii. Tom Hanks odgrywa tutaj doktora, właściciela
hotelu, czy głównego bohatera post apokaliptycznej części filmu. Po
apokalipsie, gdzieś w jakimś zakamarku świata żyją ludzie, omal jak
jaskiniowcy; w dolinie plemię Zachariasa (Toma Hanksa), a w górskim lesie ich
wrogowie. Kiedy Zacharias prowadzi Nieznajomą na Diabelską Górę „chłopcy z lasu" wpadają w dolinę i mordują jej mieszkańców.
Pod koniec roku Fundacja na Rzecz Różnorodności,
Polistrefa, opublikowała raport Pomiędzy
tolerancją a dyskryminacją. Kilka fragmentów z interesującej mnie
najbardziej tematyki: szkolna katecheza v. etyka:
Po zakończeniu
lekcji religii, na przerwie, kiedy do klasy przyszła uczennica, która nie
uczestniczyła w tej lekcji i spędzała ją w świetlicy ksiądz przy całej
klasie zaczął z nią dyskutować. Zadał jej pytanie: „A ty masz Pana Jezusa w sercu?", [...] zaczął mówić wyśmiewająco „a gdzie się ochrzciłaś?",
„a jaka komunia?" i zaczął ją tak wyśmiewać przy całej klasie. I to był
proboszcz, który wtedy objął tę parafię.
Generalnie
muszę powiedzieć, że nikt nie ułatwiał mojemu dziecku życia, wręcz
przeciwnie.
Na czym
polegało to utrudnienie?
Koledzy i koleżanki ją szykanowali. Wyzywali ją od Żydówek, od muzułmanek.
Ile ona
wtedy miała lat?
Była w 4-tej klasie, więc 11 lat.
Gorzej było
tak w okresie komunii z rodzicami innych dzieci, bo to trochę zrobiła się
taka nagonka — „dlaczego nie?", „dlaczego nie komunia"?
Z czyjej
strony wychodziła ta nagonka?
Ze strony
innych rodziców. [...] W głowie im się nie chciało pomieścić, że jak to
dziecko do komunii nie przystępuje… było wprost do mnie mówione, że krzywdę
dziecku robię, nie wychowując go w religii rzymskokatolickiej.
Z córką
był taki motyw z jasełkami, ona ma takie zdolności aktorskie, jak jeszcze była w podstawówce — mówimy o szkole podstawowej na osiedlu, gdzie ja mieszkam od
lat, wszyscy się znają — tam właśnie te jasełka były. Pani postanowiła,
że ona będzie grała Matkę Boską. Problem właśnie wyniknął nie od szkoły,
dyrekcji, a od rodziców: „jak ona może grać Matkę Boską, jak ona w Boga
nie wierzy". [...] Kobieta, rodzic jednego dziecka, powiedziała to do
nauczycielki, przy dzieciach. Nie znając nas zupełnie, po prostu nie chodzimy
do kościoła, uznała, że w Boga nie wierzymy.
Natomiast
problem pojawił się, całkiem przypadkowo się dowiedziałam, w jaki sposób
moje dziecko jest wyprowadzane z klasy [chodzi o przedszkole] do
klasy obok, drzwi dalej, ponieważ dzieci mają zajęcia, ksiądz przychodzi w jakimś momencie w ciągu dnia, i dowiedziałam się, przez przypadek, że moje
dziecko jest trzymane cały czas do momentu, gdy przyjdzie ksiądz, gdy zrobią
kółeczko i wszystkie dzieci są w kółeczku — wtedy moje dziecko
jest ostentacyjnie wyprowadzane z klasy drzwi obok.
Pytałam
się pani, czy nie można tego zrobić na przerwie, gdy księdza jeszcze nie ma?
„Nie, proszę panią".
Chłopcy z lasu nie jedną mają postać; a to chłopskiego, a to hrabiowskiego syna, a to pana w czarnej sukience, a to konnych z górskiego
lasu .....
Życzę Państwu mnóstwa sukcesów w całkiem
jeszcze nowym roku. Dlaczego nie w Nowym Roku? Bo słyszałem jak językoznawca
mówił, że Nowy Rok to tylko jeden dzień, 1. stycznia, a nowy rok, to cały
2013.
|