Dlaczego przeprowadzono rewolucję śmieciową zamiast śmieciowej ewolucji?
Autor tekstu:

Rewolucja śmieciowa to swoisty symbol obecnego rządu. Symbol nieprzyjaznego państwa już nie tylko obywatelom, ale i samorządom. Wprowadzono obligatoryjny tryb przetargowy na odbiór i zagospodarowanie śmieci, bez względu na to, czy samorząd miał przedsiębiorstwo komunalne zajmujące się śmieciami czy nie. Idea przetargu teoretycznie służy konkurencji czyli potencjalnie konsumentowi. Nie jednak kiedy wprowadza ją nieprzyjazne państwo. Rewolucyjny sposób jej wprowadzenia spowodował wzrost cen za usługi śmieciowe średnio o ok. 47,6%.

W pewnym momencie napięcie na linii rząd-samorządy było tak wielkie, że zapowiadało się, że samorządy nie wytrzymają i najadą ze śmieciami do Warszawy, zablokować kancelarię, by choć na parę tygodni zawiesiła urzędowanie — dla dobra polskiej gospodarki. Rząd stworzył prawo w którego przypadkową chaotyczność trudno uwierzyć, tyle rzeczy tam skrzeczy.

W efekcie samorządy miały na głowie zapewnienie odbioru śmieci od 1 lipca 2013, nie myśląc często o sprawach sprzężonych. Oto czytam, że pewna firma „za pięć dwunasta" składa odwołanie od przetargu, bo nie podoba jej się cena. Chce wyższą. Dostawać. Nie płacić. Jak mogło dojść do tego absurdu, że surowiec energetyczny, recyklingowy, jest w Polsce odbierany po segregacji z taką łaską? Znów strzyżenie owiec? A jeszcze dodatkowo ponoć większość firm przerzuca na mieszkańców koszty pojemnika! Przecież śmieci to jest świetny biznes na całym rozwiniętym świecie.

Pewien internauta zauważył nader trafnie: „Trwa wielki bój o śmieci. Na to żeby motłoch nie odróżniał poliolefin od innych polimerów i polikondensatów wielki wkład włożyły władze oświatowe ostatniego ćwierćwiecza". Naturalnie na początku mogłyby być jakieś opłaty, przejściowo, aby nowym przedsiębiorcom lokalnym dać szansę, ale z czasem opłata powinna być redukowana, a przedsiębiorca powinien się cieszyć, że ma sortowanie za darmo. Tylko że u nas rząd po raz kolejny robi skok na chudziutkie portfele obywateli!

Śmieciowy przekręt polegał na tym, że nie było gotowej infrastruktury dla biznesowego zagospodarowania śmieci. Na Zachodzie jest na nie wielkie ssanie. Trzeba pilnować, czy aby nasze ministry po godzinach za śmieciarzy nie robią, dzielnie walcząc z potopem, który wywołali.

Pewien Norweg mówi, że chętnie ściągałby śmieci z Ameryki. Bo się opłaca. Śmieci zamienia się na energię cieplną i elektryczną w spalarniach, w biogazowniach, jedna z naszych firm spod Łodzi chce butelki plastikowe zamieniać na ropę. W Polsce nie ma obecnie sieci spalarni, generalnie wszystkie były skutecznie blokowane przez ludzi poprzebieranych w ekologów, podburzających lokalnych mieszkańców. Obecnie do (w najlepszym razie) 2015 nie będziemy mieli sieci spalarni.

A będą, jeśli uda się zapanować nad „ekologami". Oto jedno z przedsiębiorstw stołecznych, Hetman, w pośpiechu bierze kredyt z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska, by się rozwinąć m.in. w technologię do produkcji paliwa alternatywnego — organizowane są przeciw niej blokady, zmasowane oczernianie w internecie, stwarzające pozór fali oburzenia.

Skoro zrzucono śmieci na samorządy, pożądane by było, aby to one dostrzegły w tym swą dużą szansę finansową i przez spółki komunalne zadbały o swój własny zysk. Dobrą drogą poszła Gmina Jarosław, która nie tylko nie popełniła błędu sprzedaży swego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej, ale od pewnego czasu kilkakrotnie je dokapitalizowywała, i obecnie sama zajmie się swoimi dobrami odpadkowymi, oferując mieszkańcom atrakcyjne ceny i nie ściągając za pojemniki.



Polski rząd powinien swą „rewolucję śmieciową" nagłośnić znacznie wcześniej, by mogli się do tego przygotować nasi przedsiębiorcy. Rewolucja ma jednak ten atut wobec ewolucji, że da się przy jej okazji porobić mnóstwo intratnych przekrętów.

Jednym z obocznych efektów śmieciowej rewolucji jest zagęszczenie liczby kamer, czyli zagęszczenie sieci monitoringu

Zasadniczym efektem „rewolucji śmieciowej" była — oczywiście — koncentracja rynku, wykluczenie z nowego podziału tortu większości wcześniej działających polskich przedsiębiorstw i przekazanie 40% rynku śmieciowego w Polsce dla firm zagranicznych. Przed rewolucją śmieciową rynek śmieciowy był bardzo zlokalizowany i działało na nim 3,4 tys. przedsiębiorstw. Spośród nich jedynie 750 załapało się na nowy podział tortu wartego rocznie ok. 3,3 mld zł. Duże podmioty zagraniczne zgarnęły jedną trzecią tego rynku. Są to m.in. takie podmioty, jak Remondis, Alba, A.S.A Polska, Sita Polska, Toensmeier, Veolia.

Dziś wiemy, że rewolucja była nie tylko skokiem na polski rynek śmieciowy, ale i częściowo bezprawiem sprzecznym z konstytucją. Trybunał Konstytucyjny zakwestionował już część przepisów ustawy śmieciowej, nie zakwestionował jednak głównego mechanizmu owej rewolucji, tj. obligatoryjnego trybu przetargowego.

Polskie samorządy, pod przewodnictwem Inowrocławia rozkręciły jednak silny lobbing na poziomie UE, by powstrzymać śmieciową rewolucję, opierając się na stosowanej w innych krajach unijnych zasadzie „in house", która oznacza prawo do wyboru sposobu realizacji własnego zadania publicznego. Kilka tygodni temu Parlament Europejski uchylił trefną dyrektywę unijną, która była podstawą rewolucji śmieciowej w Polsce. W nowym brzmieniu dyrektywy samorządy mogą już wyłączać tryb przetargowy w realizacji zadań publicznych w których mają swoje własne przedsiębiorstwa komunalne. Inowrocław odtrąbił swój sukces, rząd wspaniałomyślnie obwieścił, że planuje na druga połowę roku przedłożenie projektu nowelizacji ustawy śmieciowej w którym uwzględni obowiązywanie zasady „in house".

Czy jednak oznacza to, że szkody zostaną naprawione? Na nowelizację przyjdzie pewnie czekać od pół roku do roku. Rynek został już na nowo podzielony i nawet jeśli zasady się zmienią za rok, nie oznacza to przecież, że efekty rewolucji zostaną znacząco skorygowane. Do tego czasu pewnie spora część dawnych firm zdąży upaść lub całkiem zmienić profil. Nieprzyjazne państwo wykroiło znaczną część perspektywicznego rynku śmieciowego i podarowało ją zagranicznym potentatom. Patologia tej rewolucji może być zniwelowana jedynie przez „kontrrewolucję".

Nie dziwię się temu, że w Polsce ekspandują nastroje antypaństwowe i antybiurokratyczne. Taki jest efekt funkcjonowania w warunkach nieprzyjaznego państwa. Ultraliberalizm i anarchizm stają się w takich warunkach naturalnymi i najprostszymi odruchami obywateli. Polskim problemem jest jednak nie tyle rozdęte państwo, co przede wszystkim brak państwowego myślenia na szczytach władzy państwowej.

Można powiedzieć, że jesteśmy w Polsce świadkami znoszenia państwa poprzez jego odgórne kompromitowane. Taki swoisty „liberalizm neokolonialny".


Mariusz Agnosiewicz
Redaktor naczelny Racjonalisty, założyciel PSR, prezes Fundacji Wolnej Myśli. Autor książek Kościół a faszyzm (2009), Heretyckie dziedzictwo Europy (2011), trylogii Kryminalne dzieje papiestwa: Tom I (2011), Tom II (2012), Zapomniane dzieje Polski (2014).
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 952  Pokaż inne teksty autora
 Liczba tłumaczeń: 5  Pokaż tłumaczenia autora

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9669)
 (Ostatnia zmiana: 03-06-2014)