Czy nasz system podatkowy spełnia zasadę „sprawiedliwości społecznej"? Tęgie głowy jednoznacznie twierdzą że nie. I z lewa i z prawa, a przede wszystkim z centrum, słychać pomruki deklarujące chęć zmiany (chodzi o zmianę bardziej radykalną niż obowiązkowe coroczne „korekty" w PIT-ach). Oczywiście każdy proponuje zmianę na „podatki bardziej prospołeczne", lecz niestety pojmowanie istoty interesu społecznego jest najwyraźniej różne dla różnych partii, gdyż projekty te nie pokrywają się a są wręcz przeciwstawne. Nasuwa się myśl, że dla danej partii pojmowanie społeczeństwa jest z grubszatożsame z elektoratem danej partii. Tym samym konsensus jest bardzo trudny do osiągnięcia a rzeczywisty interes społeczny, który wyraża się tym, że jest jeden jak jedno jest społeczeństwo — należy o tym pamiętać. Tymczasem polityka społeczna często kieruje się zasadą: niech stracą biedni, byle bogatsi stracili jeszcze więcej. Amos Oz uważa, że opiekuńczość państwa prowadzi do zastąpienia kapitalistycznego modelu homo faber - człowieka wytwórcy, socjalistycznym modelem homo invidens — człowieka zawistnego. Homo invidens nie tylko uważa, że mu „się należy". Jego największą troską nie jest nawet to, żeby dostać wszystko czego mu potrzeba. Najbardziej martwi go to, żeby inni nie dostali więcej niż on. Nadmierna pazerność fiskusa może wywoływać u podatników dwojakie reakcje — stają się oni bardziej leniwi albo mniej uczciwi. Wysokie podatki zniechęcają ludzi do pracy albo też zachęcają do ukrywania dochodów, przyczyniając się do powiększania szarej strefy. A to znaczy, że PIT obraca się nie tylko przeciw ludziom, ale i gospodarce. Rosnąca progresja pozornie tylko świadczy, że dla fiskusa od gospodarki ważniejszy jest człowiek, a dokładniej — sprawiedliwość społeczna. Liczne ulgi tak bowiem zdeformowały nasz system podatkowy, że i to twierdzenie nie da się obronić. Analizy Centrum im. Adama Smitha wykazują, że osoby, których roczne dochody mieszczą się w granicy paru tysięcy złotych rocznie płacą średnio wyższe podatki niż reszta plasująca przy górnej granicy dochodów pierwszej grupy podatkowej. Przyczyną tego stanu rzeczy są ulgi, niedostępne dla najbiedniejszych. Poza tym liczne, ulgi stanowią pole do popisu dla ludzkiej pomysłowości. A efekty tych zabiegów dla budżetu (stanowiącego przecież nasze wspólne dobro) są nieraz co najmniej pouczające. I tak w roku 1996 skutki odliczeń przekroczyły 7.5 mld zł (ludzie poczuli potrzebę obdarowywania innych częścią swoich dochodów). Zlikwidowano darowizny na rzecz osób fizycznych. Ale furtka okazała się niedomknięta. Zaczęliśmy obdarowywać kościoły (w 1997 r. — 837 mln zł). Są powody, by obawiać się, że oświadczenia przedstawicieli tych instytucji o otrzymanych darowiznach mijają się z prawdą, w każdym razie w punkcie dotyczącym rzeczywiście ofiarowanych sum. Ponadto „odkryto" renty. W PIT-ach za 1997 pełno jest rent fundowanych rolnikom, którzy to z podatku od nich są zwolnieni. W 1997 budżet z powodu ulg otrzymał o około 5 mldzł mniej. W 1998 „wypłynęły" stypendia. Takich „furtek" w naszym prawie jest wiele. Sposobów zmniejszenia stawki najwyższej do poziomu najniższej jest naprawdę wiele. Nasuwa się pytanie: kiedy nasi decydenci zracjonalizują naszą kasę państwową. Obecny system podatkowy z pewnością nie jest dobrym rozwiązaniem dla naszej (jak i żadnej) gospodarki oraz nie służą społeczeństwu. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,994) (Ostatnia zmiana: 01-09-2004) |