Skoro już wiadomo, iż poznawanie /albo poszukiwanie/ Boga swym własnym rozumem /byle był naturalny/, nie jest przestępstwem, proponuję zacząć ten pierwszy krok od określenia jego atrybutów. Bo rozważając o Bogu, nie określiwszy wpierw jaki on jest, byłoby taką samą głupotą /albo obłudą/, jak domaganie się od społeczeństwa przestrzegania wartości chrześcijańskich, bez wyraźnego ich zdefiniowania. Ale ja tej głupoty nie popełnię ! Zacznę od określenia bożych atrybutów /cech/, bo według mnie jest to klucz do zrozumienia całej religii. Czy może być w religii coś ważniejszego od właściwego poznania Boga ? Od określenia jaki On jest ? I czy nie od tego właśnie powinno się zaczynać wszelkie polemiki na Jego temat ? Czyż nie powinno się wpierw Boga poznać, by dopiero potem próbować Go zrozumieć ? William Herschel tak powiedział: Do czytania Pisma Św. przystąpiłem z takim wizerunkiem Boga, jaki mi pozostał po lekcjach religii w szkole podstawowej: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego* dał, aby każdy kto w Niego uwierzy nie zginął, ale miał życie wieczne". /Przy słowie „jednorodzony" umieściłem gwiazdkę, bo tak naprawdę to Jahwe — a chyba On jest uznawany za prawdziwego Ojca Jezusa miał już jednego Syna: Aszima /lub Aszam/, z boginią Anat, którego to reforma monoteistyczna w VI w. p.n.e. pozbawiła Go, włącznie z małżonką – to tak dla ścisłości/. To też z takim Bogiem spodziewałem się „spotkać" podczas lektury tej zacnej księgi. Zamiast Niego, ze Starego Testamentu wyłania się następujący wizerunek Boga: — Jest On: zapalczywy, porywczy, okrutny, krwawy, niesprawiedliwy, małostkowy, nie wszechmocny /chociaż miał w zwyczaju tak o sobie mawiać/, nie przewidujący skutków swych czynów /czyli nie wszechwiedzący/, karzący za byle przewinienia, ba! wręcz lubujący się w karaniu, oraz rzucaniu wyszukanych przekleństw, gniewny, materialny, lubiący woń palonej ofiary /jakby nazwać tę cechę ?: ekscentryczny koneser kulinarny ?/, autor rozróżniania swych stworzeń na „czyste i nieczyste”, lubiący przechadzki po rajskim ogrodzie w czasie powiewu wiatru, bezlitosny, obłudny /stosujący niezmiennie filozofię Kalego: czyli potępiany przez Kościół relatywizm moralny/, wykonawca czyichś praw, czyniący cuda na pokaz, zawistny i zazdrosny, mściciel, apodyktyczny, zmienny, posiadający bardzo specyficzne poczucie humoru — jednym słowem plemienny Bóg Izraelitów – Jahwe. Każdy kto zna Pismo Św. Wie doskonale, iż te wszystkie cechy Boga Jahwe mają tam uzasadnienie i na każdą z nich można znaleźć konkretne przykłady. Ktoś, kto nie czytał Biblii /mam na myśli te 4% Polaków — niekatolików/, może uważać ten wizerunek za obrazoburczy. Wystarczy jednak przeczytać pięć pierwszych ksiąg, aby się przekonać, iż oddałem sprawiedliwie Bogu /Jahwe/ co boskie, niczego od siebie nie dodając, mogłem najwyżej coś pominąć. Taki jest więc wizerunek Boga — Ojca zawarty w samym jego Słowie, skierowanym do człowieka. Czy jest to ten sam Bóg, który tak bardzo ukochał człowieka, że swego Syna wydał na ofiarę odkupienia za jego grzechy ? Hmm… Trudno byłoby mi w to uwierzyć. Ale nie uprzedzajmy faktów. W Nowym Testamencie zawarty jest taki oto wizerunek Syna Bożego: mający swój początek i koniec na ziemi, nie znający przyszłości /a więc także nie wszechwiedzący/, materialny, nie wszechmocny, czasem miłosierny, a czasem mściwy, czasem mówiący o miłości, a czasem płonący nienawiścią, czasem mówiący o potrzebie tolerancji, a czasem nietolerancyjny, porywczy i gniewny, czasem przebaczający, a czasem okrutny, podlegający prawom pisanym, czyniący cuda /prymitywne jak na Boga, prócz miejscowości z której pochodził/, dobry, wyrozumiały i litościwy - ale nie dla wszystkich. Jednym słowem — Jezus Chrystus Syn Boży. Powinienem tu dopisać: Bóg chrześcijan, ale każdy, kto zna historię chrześcijaństwa i katolicyzmu, wie doskonale, iż Jezus stawał się stopniowo pełnoprawnym Bogiem, dopiero od Soboru nicejskiego w 325 r, a zażarte spory chrystologiczne trwały jeszcze parę wieków, zanim wykształciły się zręby doktryny chrześcijańskiej. Jednym słowem — jego boskość /jak i jego matki/ wykształtowała się w procesie historycznym, na pierwszych siedmiu soborach powszechnych. Tyle na temat naszego Boga można dowiedzieć się z Biblii, czyli z samego Słowa Bożego, skierowanego do człowieka /oprócz tych ostatnich paru linijek, dotyczących historii chrześcijaństwa/. Czy to jest już pełny wizerunek naszego
Boga? Logicznie biorąc powinno tak właśnie być; skoro ludzie dostali od Boga
jego przesłanie, całą informację o nim winniśmy czerpać z tego dokumentu.
Bo tylko on daje nam gwarancję obcowania z Prawdą /uważa się przecież, iż
pisali to Słowo Boże ludzie „natchnieni” przez Boga/. A jednak myliłby się
ten, kto by tak myślał ! Otóż jest jeszcze uzupełnienie /coś jakby
suplement/ wizerunku naszego Boga; a to przez dogmat o Trójcy Św. /mówiący,
iż jest jeden Bóg, ale w trzech osobach: Ojciec, Jego Syn i Duch Święty/, a także w pismach największych myślicieli chrześcijańskich, zwanych Doktorami i Ojcami Kościoła. Wynika z nich, iż Bóg jest: Pierwsza wątpliwość jaka mi się nasuwa w kontekście tych bożych cech: Zacznę od momentu najbardziej brzemiennego w skutki w dziejach ludzkości: od upadku pierwszych ludzi, czyli od grzechu pierworodnego. Dlaczego do niego doszło ? Jak w ogóle mogło do niego dojść ? Cofam się do spisu cech Boga Absolutu /ktoś może spytać: -„A dlaczego nie do Jahwe? Przecież to on jest opisany w St. Testamencie” Wyjaśniam, iż jest to pozorna niekonsekwencja; proszę jeszcze raz uważnie przeanalizować i porównać cechy tych „trzech" bogów: tylko jeden z nich jest bogiem nieskończonym o niczym nieograniczonych możliwościach, a także doskonały pod każdym względem. Jest Ideałem Boga, a zatem Bogiem prawdziwym /w moim zrozumieniu/. Jeśli ktoś potrafi wierzyć w Boga ułomnego, który nie jest świadom skutków swych czynów /dlatego żałował, że stworzył ludzi na ziemi/, w Boga który musi przekonywać się co niesie ze sobą przyszłość, by potem reagować na nią, w dość ograniczony sposób, jak na Boga przystało, który musi stosować się do praw natury, albo do prawa pisanego człowieka, w Boga, który modli się do Boga — to można mu tylko pozazdrościć łatwości wiary. Ja — niestety – tego nie potrafię. Dlatego uważam, iż jedyny Bóg /z tych trzech opisów/ godny miana
prawdziwego Boga — to Bóg Absolut. I tylko w niego mógłbym uwierzyć jako Stwórcę
Uniwersum. Więc proszę się nie dziwić, iż to wyłącznie do jego cech będę się
odwoływał niezmiennie. A więc cofam się do cech Boga Absolutu i widzę wyraźnie: Wyobraźmy sobie, iż każdą chwilę naszego życia zapamiętujemy w 100%, i to na stałe, tak jak właśnie ten moment, który przeżywamy w chwili obecnej.
Efekt tego byłby taki, iż całe nasze życie byłoby odbierane z taką samą
intensywnością odczuć, jak chwila obecna. Więc całe nasze życie działoby się dla nas
teraz. Naszą świadomością bylibyśmy naraz w każdym jego momencie.
Jeśli przemnożymy to przez całą wieczność i przez cały
Wszechświat — i jeśli potrafilibyśmy sobie wyobrazić to wszystko — mielibyśmy
już mgliste wyobrażenie o Istocie zwanej Bogiem. Z tą jednak różnicą, iż
On nie jest tylko obserwatorem tej wielowymiarowej rzeczywistości, ani jej
biernym uczestnikiem — lecz jest jej kreatorem o nieskończonych możliwościach
jej tworzenia i wpływu na nią. Wiem, że
ta analogia jest mocno niedoskonała, a na jej przeszkodzie stoi niemożność
wyobrażenia sobie ogromu Wszechświata i wieczności; człowiek chciałby żyć
wiecznie, ale nie zdaje sobie sprawy czym jest ta wieczność. Oto wschodnia
przypowieść, która w obrazowy sposób przybliża nam ten mało mówiący termin: Powtórzę zatem: wszechwiedza to wiedza o wszystkim /cała wiedza Wszechświata/ i w każdym czasie /cała wieczność/, jednocześnie. Wątpię, czy człowiek jest w stanie wyobrazić sobie swym ograniczonym umysłem świadomość istoty nieskończonej /znam tylko jednego człowieka, który to bez wątpienia potrafi: Stanisław Lem/, może to będzie tak, jakby bakteria albo inny pantofelek, próbowały zrozumieć człowieka ? A może nawet i to nie ? Ale to tylko taka luźna dygresja. To właśnie oznacza ten niezbyt jasny termin wszechwiedza. Wynika z niego, iż Bóg nie tylko jest wszechobecny /następna cecha, dzięki której nie powinno dojść do upadku pierwszych ludzi/, ale też wszechobecny w każdym czasie naraz. Rozumiecie, co to naprawdę oznacza ?! Ani ta biedna Ewa /przez głupców odsądzana od czci i wiary/, ani ten biedny Adam, nie mogli zrobić nic, czego Bóg nieskończenie wcześniej by nie wiedział i czego by nie chciał. Żadne stworzenie boże /nawet niech będzie najbardziej przebiegłe, jak np. wąż/, nie może zrobić niczego wbrew woli bożej, ani też sprzeciwić się Bogu, czy też zaskoczyć go czymkolwiek. Z tej prostej przyczyny, że Bóg nie tylko wie o wszystkim nieskończenie wcześniej niż to zaistnieje, ale też dlatego, że to On i tylko On jest stwórcą całej rzeczywistości jaka gdziekolwiek i kiedykolwiek istniała, istnieje i istnieć będzie. Jakie konsekwencje ma boża wszechwiedza dla nas — ludzi ? Zależy dla kogo: dla wierzących — żadne, bo oni po prostu nie wierzą, iż Bóg posiada taką zdolność. Ale to normalne ! Dziwne natomiast jest, że i sami kapłani też w to nie wierzą, albo nie potrafią sobie wyobrazić skutków tego boskiego atrybutu. A są one oczywiste dla każdego, kto ma choć trochę wyobraźni, wiedzy i potrafi posługiwać się logiką. Na przykład: ta osławiona działalność Szatana /albo diabła/, tego tzw. „sługi ciemności” – cokolwiek by on uczynił; nawet niech to będzie największe zło jakie możemy sobie wyobrazić – to i tak za tym wszystkim będzie stał Bóg, gdyż to On, nieskończenie wcześniej nie tylko wiedział co Szatan będzie wyrabiał na tym świecie, ale jest też autorem tych jego „niecnych występków”, jak i samego pomysłu, aby stworzyć sobie przeciwnika na tyle potężnego i groźnego /gdyby w to wierzyć musiałby on być potężniejszy od samego Boga/, aby w razie czego było kogo obwinić za zło istniejące w swym dziele, oraz było kim straszyć te biedne, zbłąkane owieczki. Tak, tak ! Ten „sługa ciemności” – to także sługa boży ! Inaczej tego nie można rozumieć, jeśli się przyjmie za prawdę ww. atrybuty Boga. Drugi przykład: człowiek, który modli się do Boga powinien mieć świadomość, iż potrzebę tej modlitwy wzbudził w nim także sam Bóg, jej treść jest mu znana od całej wieczności, a całą sytuację wymyślił Bóg także już nieskończenie wcześniej, a teraz tylko wcielił w życie. To samo dotyczy tego, o co się człowiek modli do Boga: to czego mu brakuje, a o co się modli — to także zasługa Boga, bo jakże by inaczej, być mogło ? Pamiętajmy: Bóg jest przyczyną wszystkiego co istnieje, ale także przyczyną tego co nie istnieje; a więc także braku /nawiasem mówiąc, dobrze, że Bóg nie bierze na poważnie ludzkich modłów, bo człowiek załatwiłby się sam, własną głupotą; czyż nie modlimy się do Boga z całą powagą: -"I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom" ? -No właśnie !: łatwo sobie wyobrazić co by było, gdyby tak Bóg zechciał spełniać to życzenie ludzi… chociaż, kto wie, czy nie spełnia i nie z tego powodu piekło trzeszczy w szwach ?... Żartuję, oczywiście/. To samo dotyczy tego, kto się spowiada przed księdzem /a więc przed drugim grzesznym człowiekiem/; Bóg zna te grzechy od nieskończoności. Sam tak przecież postanowił, iż człowiek będzie grzeszny i sam zaaranżował taką sytuację, bo to On jest Stwórcą całej rzeczywistości. To samo dotyczy tych, którzy chwalą Boga, adorują i czczą; to On sam jest autorem tego pomysłu, by oddawać sobie hołdy poprzez swoje własne stworzenie. My tylko realizujemy /albo odgrywamy nieświadomie/, te boże pomysły, które już od całej wieczności istnieją /istniały/ w umyśle bożym. Takie są konsekwencje tego bożego atrybutu zwanego wszechwiedzą. Czy to się komuś podoba, czy nie. Wystarczy to teraz przenieść na inne religijne wydarzenia: na przykład te cudowne uzdrowienia chorych przez Jezusa, tak barwnie opisane w Ewangeliach. Ci wszyscy chorzy: chromi, ślepi, głusi i opętani, których Jezus w cudowny sposób uzdrawiał — za czyje sprawą tacy właśnie byli ? Oczywiście, za sprawą swojego Stwórcy, który już nieskończenie wcześniej zadecydował, iż w taki właśnie sposób jego Syn będzie demonstrował ludziom swoje nadludzkie możliwości. Nie przeczę, takie rozumowanie może prowadzić czasem do zabawnych paradoksów, jak na przykład ten gdzie Jezus mówi: -"Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany ! Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził !". Więc gdyby się ów człowiek nie narodził /w tym przypadku Judasz/, Syn Człowieczy nie mógłby odejść tak jak o nim było napisane… i co wtedy? Pisać nową wersję odejścia? Albo to: -„Biada światu z powodu zgorszeń ! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie !". Dlaczego biada człowiekowi, jeśli to Bóg stwarza taką rzeczywistość, w której te zgorszenia są mu potrzebne ? Sam Jezus zresztą przyznaje: -"Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia"..., dlaczego wszystkiemu zawsze winien jest człowiek, a nie jego stwórca ? Czyżby tylko dlatego, iż jest mu to łatwiej wmówić ?! Albo słynna ofiara Abrahama: Bóg poddaje człowieka próbie, aby się przekonać o jego lojalności względem siebie. Bóg, który nieskończenie wcześniej wie o wszystkim cokolwiek się zdarzy, także o wyniku tej próby. Nie mówiąc już o tym, iż ma on nieskończone możliwości, aby wynik każdej próby był po jego myśli. Bo Bóg jest także wszechmocny /albo wszechmogący, co na jedno wychodzi/. Co zresztą idzie w parze z wszechwiedzą, bo co to byłby za Bóg, który nie byłby świadom konsekwencji i skutków swych poczynań ? Wszechmoc musi iść w parze z wszechwiedzą, bo dopiero wtedy jest ona naprawdę bez granic. A wszechmoc oznacza jak wiemy nieskończone i niczym nie ograniczone możliwości /a to już chyba każdy potrafi sobie wyobrazić, prawda ?/. Miałem nie wyjaśniać tego terminu, bo wydawało mi, się iż jego znaczenie jest tak oczywiste i jednoznaczne, że nie można inaczej go rozumieć, niż tak jak to napisałem. Kiedy jednak czytam wypowiedzi różnych ludzi /także kapłanów/ na temat swego Boga, mam pewne wątpliwości co do właściwego pojmowania znaczenia powyższego atrybutu Stwórcy. Otóż autor pewnego artykułu piętnując niespotykaną demoralizację współczesnego świata kończy go słowami: „...co skończy się nieuchronną interwencją Wszechmocnego”. Jeśli już używamy tego atrybutu na określenie Boga, należy uświadomić sobie, co on dokładnie oznacza; mianowicie nieskończone i niczym nie ograniczone możliwości Stwórcy. Czy ten kto je posiada nie może zainterweniować zanim dojdzie do tej niespotykanej demoralizacji ? A przecież wszechmoc połączona z wszechwiedzą stwarza takie możliwości. Bóg o tych cechach nie musi interweniować po fakcie zaistnienia zła, ponieważ z łatwością może temu zapobiec, nie stwarzając takiej rzeczywistości w której to zło /np. niespotykana demoralizacja/ miałoby szansę zaistnieć /wystarczyłoby, aby nie nakazał ludziom rozmnażać się z grzeszną naturą/. Doprawdy, czy to jest takie trudne do zrozumienia ? /choć z drugiej strony całkiem rozumiem tych, którzy wizerunek Boga mają wykształcony jedynie na podstawie Biblii – próżno by tam szukać Boga — Absolutu, do którego cech ja się bez przerwy odwołuję. Jahwe co prawda przechwala się często wszechmocą, ale z jego działań wynika, iż chyba nie wie o czym mówi/. Pamiętajmy: za zło karze tylko ten, kto nie może mu zapobiec; nie może, bo nie ma takich możliwości. Ale Pan Bóg ma! I na tym polega właśnie wszechmoc. Albo kiedy czytam takie apologetyczne kwiatki jak np. ten: -"Bóg działa w dziejach narodu wybranego; realizuje swe cele na sposób cząstkowy, poprzez konkretnych ludzi. Ci ostatni często nie potrafią sprostać powierzonemu im zadaniu. Ale nic to ! Bóg wybiera wówczas kogo innego i jego działanie trwa". Zadaję sobie zawsze to samo pytanie: -"Jakie są granice bożej wszechmocy ?" — i zawsze muszę odpowiedzieć sobie tak samo: -'"Boża wszechmoc nie może mieć żadnych granic, gdyż wtedy nie byłaby wszechmocą". Powtórzę jeszcze raz: Boża wszechmoc nie ma granic ! Więc Bóg nie musi rezygnować z ludzi, którzy nie sprostali powierzonemu im zadaniu i wybierać sobie innych — i to przynajmniej z trzech powodów: po pierwsze — będąc wszechwiedzącym, wiedziałby nieskończenie wcześniej, iż dany człowiek nie sprosta powierzonemu zadaniu. Po drugie — będąc wszechmocnym, Bóg ma wystarczające możliwości, aby spowodować, iż człowiek, któremu powierzy On zadanie, jednak sprostał mu i wykonał je. I po trzecie wreszcie — Bóg o nieskończonych możliwościach nie musi wcale „powierzać" zadań ludziom, aby przez nich realizować swe cele. Chyba, że taką miałby koncepcję tego swojego planu Opatrznościowego względem człowieka, ale wtedy bardziej by on wyglądał na zabawę Stwórcy z jego stworzeniem, niż na poważne działanie jakie wszyscy teolodzy przypisują naszemu Bogu. Innymi słowy: wierzą oni, iż Bóg nie gra ze światem w kości i nie szachruje przy okazji, wykorzystując swą niczym nie ograniczoną przewagę. /Jak to określił A. Einstein: -„Bóg może być trudny do zrozumienia, ale nie jest perwersyjny”. Czy rzeczywiście ?/. Czy powyższe rozumowanie zawiera jakieś błędy logiczne, merytoryczne lub inne ?… jakieś niekonsekwencje ?… Może wyciągam błędne wnioski z tych bożych cech ?.., Może inaczej powinno się je rozumieć ?... Jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości, co do słuszności moich poglądów, powołam się na autorytety, które także doszły do podobnych wniosków co ja, i to dużo wcześniej. Na przykład w Piśmie Św. jest to ujęte wyraźnie i jednoznacznie: -"Bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił. Jakże by coś trwać mogło, gdybyś Ty tego nie chciał ? Jakby się zachowało, czego byś nie wezwał ?" (kłaniają się wszyscy kochający inaczej). W Ewangeliach zaś, jest tak napisane: Zaś Katechizm Rzymski uczy: Tak więc wygląda ten problem od strony autorytetów religijnych. Przypomnę: wszystko co stworzone, Bóg swoją opatrznością strzeże i prowadzi od początku do końca, a także współdziała w każdej czynności swych stworzeń i o wszystkim co stworzył /stwarza/ wiedział już nieskończenie wcześniej, wszystko. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,292) (Ostatnia zmiana: 06-09-2003) |