Prywatyzacja PKO BP. Nic szczególnego!
Autor tekstu:

Kiedy dwa lata temu żegnałem się ze Stanami Zjednoczonymi, przyrzekłem sobie, że zrywam z zawodem doradcy inwestycyjnego. Nie długo wytrzymałem. Rozpaliła mnie prywatyzacja banku PKO BP i próby wprowadzenia rynku w błąd.

W normalnych warunkach takich prywatyzacji nie ma. Nie zdarza się bowiem, by tak duże banki, były tak długo w rękach państwa. Zdarza się jednak, że duże banki prywatne wchodzą na giełdę, i sprzedając swoje akcje, stają się własnością publiczną. Odbywa się to jawnie, na zasadzie licytacji: kto da więcej. Jakakolwiek próba interwencji kończy się kryminałem. Wystarczyły nie do końca udokumentowane podejrzenia, by Michael Milken, Ivan Boesky czy nasza rodaczka, Martha Stewart wylądowali w więzieniu, płacąc ponadto setki milionów dolarów kary.

Co prawda, proces upublicznienia spółki (znany w języku fachowym jako "IPO") prowadzony jest przez prywatne firmy maklerskie, czuwa nad nim wielki brat z państwowych Komisji Papierów Wartościowych. Nie znam nikogo, kto by zaryzykował z nimi konflikt. Dlatego takie transakcje odbywają się w świecie w sposób normalny: rynek licytuje, ile spółka jest warta i tyle za nią płaci. Wyjątek stanowią tutaj: Birma, Białoruś, Mongolia i Polska.

Na tych rynkach prywatyzację prowadzi grupa trzymająca władzę: chciwa, arogancka i niedokształcona. Wiedząc, że w warunkach wolnej konkurencji szans nie ma, stara się prywatyzację ustawić, czyli upaństwowić. Najpierw poprzez zakaz sprzedaży akcji dla inwestorów zagranicznych, potem np. przez przymus zakupu ich poprzez specjalne konta osobiste, żeby „biedni, chorzy i brzydcy też mogli mieć swoje papiery wartościowe". Dyskryminacja inwestorów cudzoziemskich groziła reprymendą z Brukseli, więc się wycofali, ale troska o ubogich jest mile widziana.

Już raz coś takiego się udało — przy okazji prywatyzacji (czyli nacjonalizacji przez Francję) TP S.A., gdy w imię polskości zaniżono cenę akcji, aby inwestorzy narodowi mogli je kupić taniej i potem, jak już naród zapomni, odsprzedać je inwestorom zagranicznym z zyskiem wypracowanym przez ten patriotyzm. Tym razem trick ten nie udał się.

Czy warto w PKO BP inwestować? Jako wieloletni (od 1964 roku) klient tego banku twierdzę, że raczej nie warto. Wprawdzie 18 proc. udziału w rynku (przy aktywach w wysokości 87 mld zł.) to ogromny potencjał, ale pamiętajmy że bank ten jeszcze niedawno miał 99 proc. udziałów. Prywatyzacja wpływa zwykle na poprawę systemu zarządzania, ale zaległości i złe nawyki są w tym banku tak utrwalone, że pozbycie się ich musi potrwać 10-12 lat. Stąd oczekiwanie zysków spekulacyjnych na akcjach PKO BP jest raczej jałowe. Na dłuższą metę (10-15 lat) jeśli bank ten wyląduje w rękach jakiegoś giganta amerykańskiego, może przynieść 10-12 proc. rocznie (przed inflacją, i przed podatkami), ale spekulanci takiej cierpliwości nie mają.

Na korzyść notowań akcji PKO BP działa ogólny trend polskiego rynku, który chociażby dlatego, że staliśmy się częścią Unii dobrze rokuje. Jeśli jednak ktoś lubi banki, to w ofercie publicznej jest kilka lepszych niż PKO BP, który jest całkiem średnią okazją dla inwestorów, a spekulantom zysku nie przyniesie. I bardzo dobrze!


Jan M. Fijor
Ekonomista; publicysta "Wprost", "Najwyższego Czasu", "Życia Warszawy", "Finansisty" i prasy polonijnej; wydawca (Fijorr Publishing). Były doradca finansowy Metropolitan Life Insurance Co. Ekspert w dziedzinie amerykańskich stosunków społeczno-politycznych. Autor dwóch książek: "Imperium absurdu" i "Metody zdobywania klienta, czyli jak osiągnąć sukces w sprzedaży".

 Liczba tekstów na portalu: 36  Pokaż inne teksty autora

 Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,3651)
 (Ostatnia zmiana: 30-09-2004)