Skrajny symbolizm jest tym, co najbardziej odrzuca mnie w poezji. Nie czytuję wierszy; dla mnie mówienie nie wprost to tak naprawdę niemówienie lub mówienie o niczym. Zastanawianie się nad tym, co autor miał na myśli po stokroć może mijać się z celem. Jeżeli jasno i wyraźnie coś nie zostało wyłożone, to każdy w zależności od upodobań znajdzie w poezji coś swojego, innego – ale czy wartościowego? Poezja na wielkim ekranie z wykorzystaniem wszystkich cudów kinematografii to iście szatańskie połączenie. Ale, jak to z poezją bywa, nie każdy ją rozumie i docenia. Pustka i obojętność, to odczucia jakie towarzyszyły mi po projekcji Antychrysta Larsa von Triera. Znów niewiele zrozumiałem. W takich chwilach zastanawiam się, czy mój mózg jest w stanie przyswoić natłok symboli, niedopowiedzeń i alegorii. Czasami zdaję się nie łapać o co biega, kiedy inni są zachwyceni. Najpierw pustka i brak myśli, skupienie na innych widzach i ich reakcjach. Bo tuż po seansie nie czułem się w nastroju do rozmyślań egzystencjalnych. „Dno, najgorszy film w historii!”, „Co ten facet brał?!”, „Za tym kryje się jakaś głęboka myśl” – dolatywało z sali. Czyżbym jednak tym razem znalazł się właśnie w tej mniejszości, która coś wyciągnęła z pozornie bezkształtnej masy? Film został przecież wygwizdany na festiwalu w Cannes. Mnie zaś w miarę oddalania się w czasie od projekcji, dzieło twórcy Przełamując fale zaczyna przemawiać do świadomości. Antychryst to zło w najczystszej postaci. Chory, psychodeliczny film w wulgarnej oprawie. Śmierć przeplata się tu z seksem i bólem. Żabia perspektywa w gabinecie ginekologa rodem z Piły Jamesa Wana, ale nie tak kiczowata i bezpodstawnie sadystyczna. Tu sadyzm zdaje się mieć coś do powiedzenia. Jest uczuciem i reakcją obronną. Widzowie też muszą się bronić. Jedni się śmieją, inni milczą, wychodzą, gwiżdżą… mdleją. Do pornografii u von Triera przywykłem już po Idiotach, ale tym razem mistrz przeszedł samego siebie. Jedno jest pewne: ten film złamał kolejne normy obyczajowe, a przynajmniej poczucie dobrego smaku większości widzów. Prowokacja się udała. Najciekawszym zajęciem okazało się liczenie zdegustowanych kinomaniaków uciekających pośpiesznie z sali. Krwawa ejakulacja wykończyła sześć osób, dziurawienie łydki ręcznym wiertłem kolejne dwie. Jedenastu amatorów mocnych wrażeń wybiegło, gdy ekran zdominował kobiecy srom w towarzystwie podrdzewiałych nożyczek. Amputacja łechtaczki w skali sto do jednego wypłoszyła kolejne jedenaście osób. Jedną panią trzeba było wynieść. Nie żebym gustował w turpistycznym sadyzmie, ale było to doświadczenie ciekawe: czysto antropologicznie. Dla całej fabuły nasuwają mi się jedynie dwa paralelne wyjaśnienia; choroba psychiczna lub opętanie, co w gruncie sprowadza się do tego pierwszego, bo drugie to zwykła nadinterpretacja. Zaraźliwa to wszak choroba. Arogancki i pewien siebie terapeuta postanawia pomóc swojej żonie, jednak wpada w zastawione przez nią sidła. Leczenie bliskich to błąd. Mąż się izoluje, staje oziębły. Żona to bezpłciowy pacjent. Głębia ludzkiego umysłu i uczucie pogrążają obojga. A wszystko zaczyna się od namiętnego i całkiem niewinnego seksu jako tła dla tragedii. Motyw kobiety jako szatańskiego nasienia — kiedy kobieta się śmieje, to knuje , pada w filmie stwierdzenie podczas jednej z drastyczniejszych scen. Z jednej strony chora, z drugiej jakby opętana – zainteresowana złem w naturze ludzkiej, złem wyrządzanym kobietom, paleniem czarownic; staje się czarownicą, narzędziem w ręku Szatana – by w końcu spłonąć i zwieńczyć dzieło natury – życie, za pomocą śmierci – jej nieodłącznego elementu. Od śmierci właśnie film się zaczyna i na niej też kończy. Traumatyczne doświadczenie utraty dziecka w akompaniamencie śmiało pokazanego aktu miłosnego to przemieszanie symboli życia, płodności i końca. Natura to kościół Szatana. Nie ma w niej sprawiedliwości i dobra, spadający żołądź staje się tu krzykiem rozpaczy, alegorią śmierci – a przecież w zamierzeniu niesie w sobie nowe życie. Podobnież i dziecko, które powraca w koszmarnej jawie bohaterów jako pisklę wypadające z gniazda – zjadane przez dorosłe ptaki. Sarenka biegająca po lesie z obumarłym płodem. I wszędzie zieleń, czysta, piękna… i przerażająca. Nie wiem co myśleć o Antychryście . Ten film to sen szaleńca, natchniony chorym wypływem wyobraźni. Ale też prawdziwa sztuka odzierająca z piękna i pokazująca świat bez złudzeń. Z jednej strony jakby dzieło Szatana, bo do czegoż innego miałby nawiązywać tytuł. Z drugiej naturalizm i realizm doprowadzony do skrajności. To nie Szatan stoi za złem tego świata, lecz naturalna kolej rzeczy. Lęki zakorzenione w psychice ludzkiej tworzą piekło na ziemi. Sceny niczym z obrazów Hieronima Boscha. A gawiedź siedzi i mlaszcze, chrupie zwęgloną kukurydzę i siorbie kwas ortofosforowy. Antychryst w wydaniu multipleksowym to pomyłka. Fani Piły i arcydzieła kina amerykańskiego: Wzgórza mają oczy czują się zażenowani brakiem sensu i odpowiednich proporcji w serwowaniu śmierci. Profanum vulgus zostaje nienasycony, a nawet trochę struty. Motywy religijne, choć wszechobecne, to jednak uzasadnione. Dedykacja dla Andrieja Tarkowskiego (a miałem się nie sugerować innymi recenzjami, wybaczcie, ale musiałem sprawdzić kim jest ten pan – ma ignorancja nie zna granic) pokazuje do czego pije von Trier. To nie Bóg, ani Szatan, leczy nieskażona dobrem Natura kreuje ten obraz. Dawno przestałem już wierzyć za Feuerbachem we wrodzone ludzkie dobro. Antychryst to ekstrapolacja najsławetniejszych wykwitów średniowiecznej teodycei chodzącej na pasku inkwizycji, na codzienno ludzką rzeczywistość. Do tego wszystkiego dodajmy szczyptę ciężkostrawnej psychologii i uzyskamy Antychrysta . Nie idźcie na ten film, chyba że nastawicie się na hiperboliczną przypowieść o okrucieństwie matki natury. Osobom o słabszych nerwach polecam zabrać ze sobą papierowe torby. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,6576) (Ostatnia zmiana: 02-06-2009) |